Historia, na którą się właśnie natknęliście, traktuje o charakterach ludzi, trudach letniej, trwającej miesiąc podróży po pięknej, zaskakującej i nieprzewidywalnej Turcji. Przed wami ósma część moich przygód…
Autor tekstu i zdjęć: CeloFan
Jeżeli spotykacie się z moją wyprawą dopiero przy tej części, wklejam od razu linki do poprzednich, czyli: pierwszej
drugiej
trzeciej
czwartej
piątej
szóstej
siódmej
ósmej
oraz dziewiątej
Jesteście na bieżąco? Ruszamy po kolejne przygody!
Dzień 22
Od chwili, kiedy obelisk zniknął za rogiem ciągu wiat i budynków, wkradł się we mnie jakiś niepokój. Nie mogę nawet się skupić, żeby logicznie uargumentować, czemu na to pozwoliłem. Z motocykla zdążyłem zdjąć tankbag z aparatem. Zostały mi też rękawice i kask. Niewielka pociecha w tej sytuacji. Nawet GPS został przypięty do maszyny.
Krew tężeje, a czarnowidztwo rozlewa się po mnie jak zaraza, paraliżując rozum. Wiem, że to przez niedospanie. Całą noc oganiałem się od małych, kąśliwych, niezabijalnych muszek, zamieszkujących ze mną pokój hotelu w Oludeniz. Pogryzienia nie pozwalały zasnąć. Może też z głodu? Wyjechałem przed śniadaniem i nie chciałem się zatrzymywać. Do tego upał i wiatr jak z suszarki. Wiele razy zostawiałem motocykl samemu sobie na noc i spałem jak dziecko, a tu w biały dzień… Tylko nocą stał, a teraz pojechał.
Siedzę na starym, zapadniętym fotelu w dzielnicy Sanayii w mieście Muğla. Z kawą rozpuszczalną w ręku wsłuchuję się w odgłosy pracy mechaników samochodowych, tokarzy, blacharzy, tłumikarzy. Żar palący beton wdziera się do cienia pod wiatą. Siedzę i rozmyślam, gdzie podział się i czy odzyskam motocykl…
***
Właśnie zjechałem z głównej drogi w góry. W tym rejonie Turcji nie ma zbytniego pola do popisu, jeśli chodzi o szutry i kierunek, w którym zmierzam. Wyznaczyłem w GPS drogę gruntową, a jadę po ekspresówce, po dwa pasy w jedną stronę, która to przykrywa teraz ów szutrówkę. Skręciłem w wąską drogę mającą być skrótem, ale ta też jest wyasfaltowana, choć miało być inaczej.
Silnik zmienił swoje brzmienie. Nagle. Kiedy długotrwale słyszy się miarowy, jednostajny dźwięk silnika, każda anomalia jest zauważalna. Tak jak teraz. Jest głośno. Schodząc z obrotów, silnik strzela jak w niewyregulowanym gaźników. Metaliczny pogłos wtóruje obrotom. Skrzeczy coś i rzęzi przy dodawaniu gazu.
Moc jest, kontrolki nie świecą. Zatrzymałem się na przedmieściach miejscowości Ula. Z osłony silnika kapie szaro bury płyn. A nie… przed chwilą jechałem przez błoto rozjeżdżone kołami ciężarówek. Wycieku nie ma.
Oglądam, patrzę, szukam po omacku, bo nie wiem czego szukać. Jest. W kolanku kolektora wydechowego dziura, że mały palec można wetknąć i od niej odchodzące pęknięcia. Z taką dziurawą rurą nie pojadę, bo mnie zahałasuje. Trytytki i srebrna taśma tym razem nie pomogą.
Zaczepiłem pierwszego człowieka w zasięgu wzroku. To Sarkan. Mieszka tutaj, ale pochodzi z Izmiru. Zna angielski. Popatrzył na kłopot i już tłumaczy, gdzie spawacz.
– Właściwie zaprowadzę cię tam. Zaczekaj.
Za chwilę wraca na rowerze i pokazuje, żeby jechać za nim. Za dwieście metrów zatrzymujemy się na wielkim, zakurzonym placu zalanym słońcem. Wokół wiaty a w nich mechanicy. Każdy zajmuje się czymś innym. Jeden osobówkami, jeden ciągnikami, inny skuterami a jeszcze inny prowadzi wulkanizację. Sarkan już rozmawia z mechanikiem, który ma spawarkę. Ten podszedł, popatrzył okiem znawcy. Pokiwał głową.
– Zrobię to, jeśli zdejmiesz rurę – zapadł werdykt.
To niemożliwe. Trzeba odkręcić wahacz, amortyzator. Zrobiłbym to, bo mam klucze, ale zajęłoby mi to pół dnia i drugie pół skręcanie całości do kupy.
– W Izmir jest serwis KTM, ale jest sobota. Może być zamknięte.16 kilometrów stąd, jest miasto Muğla. W Muğla jest dzielnica, w której naprawią ci to – oznajmił Sarkan.
Na GPS wyszukaliśmy miasto i jej „mechaniczną” dzielnicę. Tyle mógł zrobić dla mnie Sarkan. Pożegnaliśmy się jak starzy kumple.
Wyjechałem na asfalt. Nie mogę słuchać tego dźwięku. Drażni jak zadra w palcu, a kiedy muszę dodać gazu, fizycznie męczę się przy tym, jakbym pchał motocykl pod górę. To takie małe wariactwo. Jeśli coś jest z nim nie tak, ze mną też.
Na przedmieściach Muğla z daleka widzę, dokąd mam jechać. Sterty zużytych opon, szyldy różnych marek samochodowych, reklamy usług.
Pierwszy zakład, przy którym się zatrzymałem, to obróbka skrawaniem, giętarki i chyba ślusarstwo.
Pokazałem, co Sarkan napisał w notatniku mojego telefonu. Oderwany od pracy człowiek pokazuje: W lewo i w lewo. Tam tłumikarz. Pokazuję notatkę tłumikarzowi. Ten, bez zbędnego tłumaczenia wsiadł na skuter i macha, żebym jechał za nim. Za kilka zakrętów dojechaliśmy do szyldu Honda, do mechanika od motocykli i skuterów. Właścicielem warsztatu jest Mahmet. Młody, mocno wyglądający mężczyzna popatrzył na mój kłopot, podrapał się w głowę. Przez translator ustaliliśmy, że bez zdjęcia wahacza się nie obędzie. Myślę, pomogę, pokażę co i jak. Mam też serwisówkę, klucz dynamometryczny. Jakoś się uwinę.
Wtem, Mahmet kazał oddać kluczyki. Myślę sobie, chce jeszcze posłuchać silnika. A ten wsiadł na obelisk i odjechał siną w dal. Nie wiem, czy za róg, czy na przejażdżkę, czy do innego miasta albo do dziupli, żeby rozkręcić motor na części.
Mijają minuty, kwadranse i godziny a ja siedzę w tym cholernym fotelu i mogę tylko snuć domysły.
Spojrzałem na okrągły zegar uwieszony pod sufitem i jednocześnie słyszę znajomy warkot starego, poczciwego KaTeeMa. Mahmet uśmiechnięty zaparkował i oddaje mi klucze.
Od „porwania” Minęło 15 minut. Czas mi się tak dłużył, tak w głowie drążyłem, że 15 minut zamieniałem na nieskończoność.
Nienawistny dźwięk ucichł. Silnik znów gra swoją muzykę, jak zwykle, kiedy wszystko w porządku.
Mahmet nie chciał pieniędzy. Widząc, w jakim stanie jest napęd, zaoferował za to smar do łańcucha. Nigdy nie używałem specjalistycznych smarów, bo mam olejarkę, ale, że szwankuje, kupiłem pojemnik za cenę chyba 10 razy większą, nie chcąc reszty. Uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Jakoś tak jest w tej Turcji, że jak się trafi na odpowiednich ludzi, z dużego kłopotu robi się drobnostka do załatwienia od ręki.
Odjechałem z Muğla, żeby przy pierwszej sposobności wjechać w góry i drogi przez nie wiodące. Trudno nasycić się takimi widokami. Mimo upału, co chwila zatrzymywałem się, żeby dobrze zapamiętać co widzę.
A potem wyprostowałem szlak w GPS i jechałem, aż dzień zamienił się w noc. Słońce na właściwy sobie sposób, na pomarańczowo, zabarwiło zachód, a księżyc w pełni, jak zwykle uśmiechnięty, wyłonił się z okolic wschodu. Nie tak już gorący wiatr owiewał motocykl, a ja wspominałem Sarkana, Mahmeta i innych, bezimiennych ludzi, z którymi dziś przypadek mnie zetknął. Żaden z nich nie musiał nawet palcem kiwnąć i nikt nie miałby prawa źle ich ocenić. Mimo to porzucili swoje zajęcia i pomogli obcemu człowiekowi, którego być może widzieli pierwszy i ostatni raz w życiu.
Zatrzymałem się długo po zachodzie w Ayralik, turystycznym mieście, na wybrzeżu Morza Egejskiego. W niewielkim otelu, w małej, cichej uliczce, dostałem pokój w przybudówce na piętrze.
P.s. Mandat nieopłacony. Yunus, kucharz z otelu w Oludeniz, gdzie nocowałem, pojechał w tej sprawie do urzędu skarbowego, ale mandat nie został wprowadzony do systemu. To był piątek. Oznacza to, że dopiero w poniedziałek będę mógł sprawę załatwić, jeśli jeszcze będę w Turcji.
c.d.n.