Historia, na którą się właśnie natknęliście, traktuje o charakterach ludzi, trudach letniej, trwającej miesiąc podróży po pięknej, zaskakującej i nieprzewidywalnej Turcji. Przed wami ósma część moich przygód…
Autor tekstu i zdjęć: CeloFan
Jeżeli spotykacie się z moją wyprawą dopiero przy tej części, wklejam od razu linki do poprzednich, czyli: pierwszej
drugiej
trzeciej
czwartej
piątej
szóstej
oraz siódmej
Jesteście na bieżąco? Ruszamy po kolejne przygody!
Dzień 18
Wezmę i kupię filtr oleju. Pewno od tych dramatycznych wstrząsów szlam jakiś podniósł się z zapomnianych otchłani silnika i zapchał filtr a coś mi świta, że jak filtr zapchany, to bajpas się robi i olej go omija. Dlatego… A zresztą. To i tak tylko moje mongolskie teorie. Jednak kontrolka oleju musi przestać świecić.
Pomysł. Przewrócę obelisk na jeden bok, na drugi i jeden filtr wymienię, a drugi wyczyszczę i będzie z głowy. Trzeciego nie ruszę, bo trzeba by zbiornik zdejmować.
Z takimi myślami zostawiłem sam siebie, zasypiając w klimatyzowanym pokoju hotelu Adana w mieście o tej samej nazwie. Kiedy człowiek słabo się zna na mechanice motocyklowej, to jak się chwyci pomysłu od czapy, jak zacznie rozmyślać i wierzyć w te swoje bajania, to automatycznie taka wrzutka staje się jedyną, naiwną słusznością na świecie. Cóż z tego, że nieprawdziwa…
***
Wstałem wcześniej niż zwykle. Mimo to, słońce już przebija się przez grube kotary zasłaniające okno. Jest wcześnie, więc na pewno jeszcze rześko. Chwytam za klamkę, a tu jak nie buchnie do środka jakieś 30 stopni wilgotnego upału!
Śniadanie nie do przełknięcia. Nie, że niedobre. Nie mam apetytu. Tylko kawa. Nie zabrałem ze sobą maszynki gazowej, a wszędzie serwują rozpuszczalną. Tutaj też. To „kawa”, a nie kawa. Nieusatysfakcjonowany wróciłem do pokoju, żeby zebrać bagaż.
Dzięki Internetowi Adana zdradziła mi swoja tajemnicę. W mieście jest serwis KaTeeM, tylko, że widnieje pod szyldem Harley-Davidson. Serio.
Mimo wczesnej pory, wilgoć znad Morza Śródziemnego i bezchmurne niebo, robią z powietrza gęstą zawiesinę rozgrzanej pary wodnej. Trudno oddychać, a kask w tym nie pomaga. Przypomniałem sobie dyskusje o wyższości jednego systemu wentylacji nad drugim. Ten kask lepszy, tamten gorszy. Ten przewiewny i doskonały, a tamten do niczego. Tutaj, w atmosferze sauny, niezależnie od prędkości, wszystkie argumenty dotyczące każdego kasku, tracą na znaczeniu.
Na drugi koniec aglomeracji przejechałem zadziwiająco sprawnie. Droga tak samo prosta jak do sklepu w którym byłem wczoraj, tylko dalej.
Serwis
Atil, który przyjął mnie w salonie H-D i KaTeeM, cierpliwie wysłuchał czego chcę. Łamaną angielszczyzną, za pomocą translatora i międzynarodowych gestów, opowiedziałem w „zaledwie” kilkanaście minut co mi się przydarzyło, jakie są tego skutki i czego oczekuję.
Kiedy skończyłem, zasugerował, że wymiana samego filtra to kompletne idiotyczny pomysł. Oczywiście był przy tym profesjonalnie uprzejmy, a słowa dobierał tak, żebym nie czuł się jak idiota.
No EUREKA! Pewno, że to szczyt bezsensu. Od słowa do słowa i pomroczność jasna przestała więzić szare komórki. Atil zaproponował, że skoro już chcę mieć wymieniony filtr oleju, wymienią też olej. Tylko nie mają Motorexa. Motorex w Turcji jest trudno osiągalny.
W tym samym czasie, młoda, uśmiechnięta dziewczyna przyniosła maleńką, białą filiżankę, na równie małym i tak samo śnieżno-białym spodku. Jej zawartość, delikatnie parując, przez swoją gorącą naturę, ulatnia z siebie aromat, z którym konkurować w tej chwili nie może nic.
Subtelny zapach palonych i doskonale drobno zmielonych ziaren, rozniósł się wszędzie. Zmieszał się po przyjacielsku ze specyficznie luksusowym zapachem salonu motocyklowego, z nutą nowej skóry, których pełno na wieszakach wydzielonych dla H-D i zapachem nowych motocykli ustawionych równo pod ścianami. Teraz dostał się do moich nozdrzy, powodując obezwładniający brak asertywności. Ostrożnie chwytając za zbyt małe ucho miniaturowej filiżanki, z błogim namaszczeniem wlałem w siebie mały, rozkoszny łyk kawy, czekając, aż boska substancja spłynie do przełyku, jednocześnie ciesząc spragnione tego eliksiru, kubki smakowe. W tej chwili zgadzam się na wszystko. Olej też wymieńmy.
Przyszedł Ali. Wysłuchał wskazówek Atila, bezpardonowo zabrał kluczyki i odjechał obeliskiem do serwisu. Serwis jest w podziemiach i wjeżdża się do niego od tyłu budynku, przez wielki parking. W salonie jest jeszcze Rabia, Utku i kilka innych osób, ale z nimi nie rozmawiałem. Chociaż… jest jeden ciekawy osobnik. Mocno zbudowany, elegancko ale luźno ubrany. Włosy i broda wystylizowane. Groźny typ już z samego wyglądu. Taki z plakatów reklamowych H-D. Strzela gałami, jakby mu ktoś coś nieprzyjemnego zrobił przed chwilą.
Rozmawiam właśnie z Atilem, kiedy typ zbliża się do nas.
– O, mister Harley! – wołam.
Zatkało człowieka, aż przystanął.
– Tak, to Mister Harley – przytakuje Atil. I wszyscy parsknęli śmiechem. Mister Harley też. Kiedy się zaśmiał, jego groźny stan bycia i wściekłe spojrzenie, prysnęły jak bańka mydlana.
Drugi łyk doskonale czarnego napoju, pozbawił maleńką filiżankę jej znakomitej zawartości, odsłaniając kremową powłokę fusów z na pył zmielonej kawy…
Ali ze swoim pomocnikiem, uwinęli się z wymianą oleju i pobocznymi sprawami w bardzo krótkim czasie. Nawet nasmarowali łańcuch.
***
Motocykl stoi od dawna przed wejściem do salonu motocyklowego, a my rozgadaliśmy się wszyscy, rozkawowaliśmy i wizyta przeciągnęła się do południa. Rabia, która przyniosła prawdziwą, turecką kawę. Atil, który przyjął zlecenie. Ali, jeden z mechaników, którzy zajęli się obeliskiem. No i Utku – z wykształcenia inżynier i jednocześnie mecenas wolności poglądów w Turcji i na świecie. Stoimy tak, dyskutujemy, a beczka po oleju, służąca za stolik, przyciąga jak magnes, nie pozwalając odjechać. Ludzie z początku zasadniczy, profesjonalnie uprzejmi i zdystansowani, teraz roześmiani piją swoje napoje, gawędząc o przygodach, o Turcji, o prywatnym życiu, a ja razem z nimi… i wcale nie czuję się nowy, wyobcowany, tymczasowy.
***
Jak już pisałem, wcześnie rano było 30 stopni, a wilgoć oblepiała ciało od samego patrzenia na nią przez okno. W południe poprawiło się. Jest jeszcze cieplej i jeszcze wilgotniej. Ciężko się oddycha powietrzem zmieszanym ze spalinami. Jak włożysz dłoń do kieszeni, to zawsze wyjmiesz ją z kieszenią.
– Wyjadę za Adanę i będę jechał, aż znajdę sobie późnym popołudniem jakąś kwaterę blisko morza. Jakieś trzysta kilometrów wystarczy na dziś – pomyślałem.
Drogą z Adany, wzdłuż wybrzeża w kierunku zachodnim, przejeżdżałem dwa razy w życiu. Pamiętam, że to niekończący się ciąg miast i miasteczek, których granice to jedynie tablice z nazwą. Pamiętam duży ruch, ale i szerokie ulice. Miałem sprawnie przejechać około trzysta kilometrów, jednak droga zweryfikowała to optymistyczne założenie. Nie przesadzę, jak napiszę, że do popołudnia pokonałem 130 kilometrów w nieskończonym korku, cały czas z utęsknieniem patrząc na wzgórza po prawej. Tam jest zawsze chłodniej, ciszej, luźniej, spokojniej i samotnie. Zdjęć nie zrobiłem…
Kiedy jest wilgotno jak teraz, słońce wręcz parzy, nawet przez ubranie motocyklowe, a wiatr, jeśli jest, nie przynosi ulgi. Pierwszy raz w życiu, z takiego powodu musiałem zatrzymać motocykl. Organizm, godzinami prażony wysoką temperaturą, poddał się w końcu.
Na stacji benzynowej od razu wpompowałem w siebie mnóstwo zimnej wody i jakiś energetyk. Posiedziałem w cieniu budynku stacji, który skrywał przed słońcem, ale nie przed jego żarem. Trochę trwało, zanim przestało mi być niedobrze, a błędnik wrócił do jako takiej formy. Chyba się przegrzałem.
Na dziś wystarczy. Znalazłem pierwszy z brzegu otel za rozsądną cenę, a o to niełatwo w sezonie na wybrzeżu Morza Śródziemnego. Nazywa się Otel Paperon. Tu rozpocząłem procedurę chłodzenia pod prysznicem. Dziwne, że zimna woda nie skończyła się w mieście.
Doszedłem do siebie, ale to już nie to. Gdybym znów miał dwadzieścia lat, to byłoby to. Nieludzki upał najwyżej by irytował. Teraz irytujące jest, że mnie upał pokonał.
***
Każde turystyczne miejsce rządzi się własnymi prawami. To również. Mimo, że od wybrzeża dzieli mnie kilkaset metrów, otel, w którym się zatrzymałem, ma swoją plażę. Żona właściciela otelu zarządza noclegiem w pokojach, a mąż plażą. Jestem głodny jak pies, ale najpierw pójdę i zobaczę.
Nie powstrzymała mnie ruchliwa dwupasmówka bez pasów w zasięgu wzroku. To było trochę jak na kręgielni, a trochę jak gra w żabkę, jeśli ktoś pamięta tę grę. Nie zgubiłem się w gąszczu uliczek i parkingów. Nie zwiódł mnie zapach chloru z basenu hotelowego obok którego przechodziłem i wrzaski rozbawionych dzieci. Zatrzymał mnie dopiero betonowy murek oddzielający plażę od reszty świata. Wyłom w murku zapraszał zachęcająco, ale pierwszy moją uwagę na sobie skupił mąż właścicielki otelu. Zaprosił na plastikowy leżak, zaoferował, że popilnuje plecaka, kiedy ja będę zażywał kąpieli. Podziękowałem najuprzejmiej jak umiem lecz dalej nie zrobiłem ani kroku. Zafascynowany igrzyskami relaksu obserwowałem jak masa ludzi pławi się z rozkoszą w odpoczynku, w wolnym czasie, w beztrosce, używając do tego fal słonej wody, słońca, plaży, olejków, których zapach dociera aż do mnie, drażniąc nozdrza. Szum niewielkich, morskich fal miesza się z rozkręconym, jazgoczącym radiem, głośnymi rozmowami, pokrzykiwaniem zaniepokojonej mamy na chłopców, którzy zbytnio oddalili się od brzegu. Wszyscy suszą, albo będą suszyć swoje opalone ciała w ręcznikach i w zachodzącym słońcu.
To miejsce mnie nie potrzebuje, ani ja jego. Ów murek z wyłomem strzeże tego, do czego od dawna nie potrafię i nie chcę się przekonać. Po prostu nie widzę się przykutego do jednego miejsca, do leżaka, do trzech posiłków dziennie na wykupionych wczasach all-inclusive, z drinkiem sączonym pod palmą.
Z rozmyślania nad istotą spędzania wolnego czasu wytrącił mnie przemożny głód. Zaspokoiłem ciekawość, teraz mogę zająć się bardziej przyziemnymi sprawami.
– Idź do ulicy, a potem w lewo, aż do kładki nad drogą. Po drugiej stronie zobaczysz kebap. Tam jest dobre jedzenie – oznajmił właściciel otelu Paperon i najemca kawałka plaży.
Pół kilometra dalej, w Kemal Usta Kebap najadłem się do syta. Nie wiedziałem co zamówiłem. Młody chłopak przyjmujący zamówienie mówił tylko po turecku a ja tylko po swojemu. Trafiłem jednak wybornie.
Gorąca pide z mielonym mięsem, żółtym serem, sosem, ostrymi przyprawami i pieczoną na grillu zieloną papryką, rozpływała się w ustach tylko przez tyle czasu, ile wymagało niepoparzenie się potrawą.
c.d.n.