Sezon wiosennych testów zaczął się u mnie dosyć nietypowo. Po pierwsze, pogoda przez prawie miesiąc krzyżowała plany związane z jazdą i robieniem zdjęć, więc wypożyczony motocykl stał w tym czasie w moim garażu. Po drugie, sam obiekt testu jest dosyć nietypowy. Benda Chinchilla 300 to niewielki neocruiser na prawo jazdy kat. A2, wyposażony w niespotykane w tej klasie komponenty: silnik V-twin i pas napędowy.
Cruisery i choppery. Z tym segmentem motocykli nigdy nie było mi specjalnie po drodze. Film „Easy Rider” obejrzałem raczej z wysiłkiem, nie przepadam za skórzaną odzieżą, nie jeżdżę na zloty i nie słucham Dżemu, a pozycję z nogami mocno wysuniętymi do przodu traktuję jako karę boską za jedzenie słodyczy przed obiadem. Miałem pod sobą kilka bardzo drogich i bardzo pożądanych modeli, które oddawałem totalnie bez żalu. Zdarzyło się także kilka wyjątków – niektóre maszyny okazywały się wręcz dla mnie stworzone, a ja do nich przyklejony. Tak było chociażby z dwoma Harleyami – na Street Boba nie chcę już nigdy wsiadać, z kolei Softaila Slim S, którym jeździłem po Szwajcarii, chętnie przygarnąłbym na stałe. Nie trafisz…
Mając to wszystko na uwadze, z pewną rezerwą podszedłem do pierwszego w tym sezonie i pierwszego po moim powrocie na ciepłe i gościnne łono Motovoyagera zadania testowego. Oto bowiem stanęła przede mną (a raczej ja przed nią) Benda Chinchilla 300. Marki nie znałem, nazwa modelu kojarzyła mi się z jakąś kolorową, młodzieżową 125-tką, a bardzo kompaktowe gabaryty motocykla zapowiadały solidną porcję gimnastyki z przewagą zbijania się w kulkę. Jak się szybko okazało, obawy o straszny dyskomfort były bezpodstawne, ale po kolei…
Neocruiser, cóż to takiego?
Powiedzmy sobie od razu, że w obecnych czasach bardzo ciężko o motocykl, który spełnia dokładnie wszystkie wymogi danego gatunku, zwłaszcza jeśli mówimy o maszynach z szeroko pojętego segmentu custom: chopperach, cruiserach czy bobberach. O czystości formy można dyskutować długo i namiętnie, a ja bynajmniej nie mam zamiaru tego robić. Motocykle, zwłaszcza tego typu, traktuję czysto imprezowo i nie zastanawiam się, czy są „prawdziwe”. Przecież wiadomo, że chińska trzysetka w tym stylu to po prostu zabawa konwencją, a nie powielanie amerykańskich wzorców.
Benda Chinchilla 300 jest więc czymś na pograniczu cruisera i bobbera, lecz koniecznie z dopiskiem „neo”. Dlaczego tak? Ponieważ mimo zachowania przepisowej, niskiej i długiej sylwetki oraz masywnych elementów, takich jak grube lagi i półki, nie znajdziemy tu chromów i całej tej barokowej biżuterii. Widzimy za to matową czerń, surowe aluminium i sporo nowoczesnych elementów, takich jak oświetlenie LED, elektroniczny wyświetlacz czy silnik chłodzony cieczą, ze sporą chłodnicą w przedniej części ramy. Za to w prawilnym układzie V-twin! Jest też szeroka kierownica z małymi lusterkami w jej końcówkach i odlewane felgi (16 i 15 cali) o drobnych ramionach w kształcie grotów włóczni. Jest więc trochę oldschoolowo, a trochę przyszłościowo, przy czym jest to przyszłość raczej mroczna, niczym z niebezpiecznych zaułków batmanowskiego Gotham City…
Ale zaraz, zejdźmy na ziemię. Mimo dziarskiego wizerunku, to wciąż niewielka trzysetka na prawo jazdy kat. A2. Nie przeraża rozmiarami i zaprasza na swoją kanapę zwłaszcza tych szczuplejszych, drobniejszych, przerażonych wielkością „dorosłych” motocykli… wypisz wymaluj – nie mnie.
A jednak się zmieściłem
Po „szynszylę” pojechałem moim prywatnym Kawasaki Tengai, maszyną szczupłą, wysmukłą i skoczną jak ogier z Janowa Podlaskiego. Mała Benda sylwetkę ma zgoła odmienną, więc przesiadka była dla mnie sporym szokiem. O dziwo, nogi pomieściłem bez problemu, a przy tym nie odczułem znanej z innych, większych maszyn tego typu, sztywności i boleści kończyn dolnych, związanej z ich mocnym wysunięciem do przodu. Szeroka i dosyć prosta kierownica wymusza przyjęcie lekko „gangsterskiej” pozycji – oczywiście z przymrużeniem oka.
To, co muszę bardzo docenić w tym motocyklu, to że nie udaje czegoś, czym nie jest. A jest po prostu – podkreślę to raz jeszcze – małym cruiserem bez przerostu ego. Jego silnik, choć niewielki, wygląda proporcjonalnie i szczelnie wypełnia swoje miejsce w ramie. W przeciwieństwie do niektórych wielkich cruiserów klasy 125, które wielkimi osłonami starają się zamaskować fakt, że pod zbiornikiem praktycznie nie ma silnika… Co więcej, jednostka i wydech Chinchilli 300 brzmią bardzo poprawnie i przyjemnie. Nie jest to delikatne bzyczenie małego silniczka, nie jest to również głośny ryk. Po prostu fajny, lekko basowy pomruk, który cieszy przy każdym odkręceniu gazu, a jednocześnie nie irytuje przechodniów.
Ważną częścią tożsamości tego modelu jest napęd tylnego koła pasem, czyli jak w klasycznych Harleyach. Nie wiem, na ile jest to zabieg marketingowy, a na ile realna potrzeba, natomiast bardzo doceniam fakt, że tego pasa (marki Continental) nie trzeba smarować. Czy rzeczywiście jest cichszy od łańcucha? Ciężko stwierdzić, jestem perkusistą z pewnym ubytkiem słuchu…
Ile fabryka dała?
Co do osiągów Bendy, to są one proporcjonalne do jej gabarytów. O ile na wersji z silnikiem 125 cm3 zapewne byłoby mi smutno, tak tutaj bawiłem się znakomicie. Trzysetka generuje 30 KM, a przy tym bardzo przyjemnie „ciągnie” od samego dołu. Oczywiście użytkownicy Yamahy VMAX czy Ducati Diavela stukną się teraz w czoło, ale jeszcze raz – to jest mały motocykl na kat. A2. Kontekst jest tutaj bardzo ważny! Osiągi „szynszyli” zupełnie wystarczą do bardzo sprawnej, wręcz bezczelnej jazdy w ruchu miejskim i przyjemnego łykania wiejskich duktów. Na autostradzie też da radę – według specyfikacji rozpędza się do 129 km/h, a licznikowo (sprawdziłem) do 145 km/h. Gdyby zaprząc do pomiarów urządzenie z GPS, zapewne wyszłoby właśnie w okolicach 130 km/h. Nie jest to więc królowa dróg szybkiego ruchu, ale w razie potrzeby spokojnie się na nich odnajdzie.
Wady zaletami, zalety wadami
Nie wszystko oczywiście mi się w tym motocyklu podobało, natomiast muszę przyznać, że większośc zauważonych wad wynika po prostu z tego, do jakiego segmentu należy ta maszyna. Pozycja z nogami do przodu praktycznie uniemożliwia przeniesienie ciężaru ciała na nogi, spoczywa on głównie na pośladkach i kości ogonowej. Co więcej, w czasie jazdy nie można jej skorygować bez niebezpiecznego uwieszenia się na kierownicy. Ten typ tak ma i jest to motocykl dla kogoś, kto po prostu lubi ten styl. Mój jednorazowy limit wytrzymałości to mniej więcej 100 km, po których mocno rozglądam się za miejscem do zrobienia fajnego zdjęcia z trasy.
Kwestią wyglądu jest też bardzo mikre siedzenie pasażera, które nadaje się w zasadzie tylko do szybkich miejskich podwózek. Brak również bagażnika, który podniósłby walory turystyczne, za to zrujnował pieczołowicie kreśloną sylwetkę. Na szczęście zawsze można z tyłu umieścić dużą torbę i przytroczyć ją do setów pasażera.
Mógłbym się również przyczepić do lokalizacji okrągłego elektronicznego wyświetlacza. Znajduje się on pod mocowaniem kierownicy i z tego powodu trzeba zawsze oderwać wzrok od drogi, żeby na niego spojrzeć. Z drugiej strony nad „zegarem” powstaje idealne miejsce na telefon z nawigacją. Coś za coś… Nieco więcej uwagi musiałem również poświęcać hamulcom. Przyzwyczajony do hamowania „dwupalcowego”, tutaj musiałem mocno ściskać klamkę całą dłonią, jak w prawilnym Harleyu. Benda Chinchilla 300 nie jest bardzo ciężka, waży 175 kg, ale zwłaszcza na okazję prowadzenia przez takiego miśka jak ja mogłaby mieć drugą tarczę z przodu. Co więcej, pompę hamulca nożnego umieszczono w bardzo nietypowym miejscu, poniżej podnóżków. Naprawdę radzę uważać na krawężnikach i wyższych progach zwalniających.
Twardo jest
Zostaje jeszcze kwestia zawieszenia. Działa, ale to jest cruiser, motocykl na wskroś szosowy. O ile przód wybiera w miarę ładnie, a gruba opona też pomaga, tak dwa tylne amortyzatory nie zostawiają dużo miejsca na naprawianie zaniedbań drogowców. Dobicia i strzały w kręgosłup trzeba po prostu przyjąć z godnością. Albo odstawić ulubione niezdrowe pokarmy i obniżyć własną masę. Nie wiem, co gorsze… Chinchilla 300 wyjeżdża z fabryki na oponach egzotycznej marki Timsun. Są fajne, szerokie, wręcz balonowe, i zaskakująco dobrze pracują. Jeździłem i po suchym, i po mokrym i w standardowym użytku nie dostarczyły mi niepożądanych emocji. Na pewno nie są to typowe „plastiki”, jakie czasem można znaleźć w tanich motocyklach chińskich czy indyjskich.
Czym jest marka Benda?
Benda to nazwa handlowa motocykli produkowanych przez przedsiębiorstwo Zhejiang Changling Benjian Vehicles Co., Ltd. To jeden z największych i najbardziej doświadczonych wytwórców motocykli w Chinach, którego pojazdy trafiają obecnie do klientów na całym świecie. Przykładowo, model Chinchilla 300 sprzedawany jest na różnych rynkach również pod nazwami Fox 300 i BD-300 (ten ostatni symbol figuruje zresztą na bocznych osłonach Chinchilli). Chińska fabryka produkuje ponadto motocykle sprzedawane pod innymi markami, np. model RCR 125 dla firmy Romet, która jest przy okazji polskim importerem maszyn Benda.
Celowo przedstawiłem producenta na końcu, a nie na początku artykułu. Uważam bowiem, że w przypadku wielu chińskich maszyn – w tym tej dziś omawianej – czas wstępnych przeprosin i tłumaczenia się już minął. Teraz najważniejszy jest już sam motocykl i Chinchilla 300 jest tego kolejnym dowodem, bo po prostu się broni. Jakością, przyjemnością z jazdy, spójną stylistyką.
Opcja nieoczywista
Dlaczego ktoś miałby się zdecydować na propozycję Bendy? Nie jestem w stanie przedstawić argumentów z gatunku „szkiełko i oko”, ale też w tym segmencie nie będą one do końca trafione. To jeden z tych motocykli, do których się przysiadasz i stwierdzasz, że świetnie „leży” i chcesz się przejechać. Ruszasz na jazdę próbną, a po powrocie już wiesz, że zwiążecie się na dłużej. Przewiduję taki scenariusz zwłaszcza u drobnych kobiet z małym doświadczeniem na motocyklach. Benda Chinchilla 300 jest przyjemnie niewielka i łatwa w prowadzeniu. Ma naprawdę nisko położoną kanapę. Nie jest narowista i nie jest ospała – spokojnie możesz nią pojechać na wycieczkę z bardziej doświadczonymi kolegami na mocniejszych maszynach. Chce skręcać i lubi skręcać. Może stać się wierną i bezkonfliktową towarzyszką, nie tylko w pierwszym sezonie. Warto dać jej się wykazać.
Zdjęcia: Bartłomiej Buczkowski
Dane techniczne
wymiary: 2120 / 836 / 1050 mm
rozstaw osi: 1420 mm
masa: 175 kg
silnik: dwucylindrowy, V-twin
pojemność skokowa: 298 cm3
chłodzenie: cieczą
moc maksymalna: 30 KM
prędkość maksymalna: 129 km/h
rozruch: elektryczny
zapłon: EFI
skrzynia biegów: 6-stopniowa
opony przód | tył: 120/80-16, 150/80-15
zawieszenie przód: USD
pojemność zbiornika: 15 litrów
system hamulcowy: ABS