Yamaha FJR1300A to sportowo-turystyczny wzorzec w starym stylu. Dobrze wyposażona, ale bez tony elektroniki sterującej podstawowymi funkcjami życiowymi. Logiczny wybór dla dojrzałych motocyklistów, lubiących mieć szeroką kontrolę nad swoim rumakiem.
Tekst: Konrad Bartnik, zdjęcia: Robert Wiechetek
Legendarnej już FJR-ki specjalnie przedstawiać nie trzeba. Od lat w segmencie sportowo-turystycznych połykaczy autostrad skutecznie wojuje z konkurencją zza japońskiej miedzy oraz rywalami z krainy Wurstu i kobiet o urodzie radiowej, zajmując w testach porównawczych zawsze wysokie miejsca.
Co najważniejsze, zaskarbiła sobie szerokie grono miłośników, którzy pójdą za nią w ogień, stając się niemal motocyklem kultowym. Taki sukces to dla władz Yamahy z jednej strony komfort, bo na kolejne edycje odbiorcy zawsze się znajdą, a z drugiej ogromna odpowiedzialność, by dążąc do perfekcji czegoś po drodze zwyczajnie nie spieprzyć.
Obecnie Yamaha FJR oferowana jest w trzech wersjach wyposażenia – podstawowej A, którą mam okazję jeździć; AE, posiadającej m.in. elektronicznie sterowane zawieszenie oraz AS z półautomatyczną skrzynią biegów. Rozpiętość cenowa pomiędzy królową AS, a damą dworu A to ponad 18 tysięcy zł, liczone w kosztownych dodatkach. Podstawowa wersja jest jednak już tak dobra i bogato wyposażona, że pakowanie się na szczyt drabiny nie zawsze jest oczywistym wyborem.
FJR1300A jest po prostu jak brytyjski książę, trzeci w kolejce do tronu. Szeroko korzysta z przywilejów należnych rodzinie królewskiej, żyje natomiast nieco w cieniu, ale wciąż w pełni komfortu.
Plastikowe puzzle

Mój pierwszy kontakt wzrokowy z motocyklem to niestety lekki jęk zawodu. Okazuje się, że w tej klasie również można trafić na niedoróbki montażowe. Plastiki w przedniej części motocykla sprawiają wrażenie średnio do siebie dopasowanych, o czym grzmią również na forach użytkownicy poprzednich edycji. Dodatkowo przy przebiegu zaledwie 7 tysięcy km z oryginalnych bocznych kufrów zaczęły odpadać ozdobne listwy z logo Yamahy. Nie jestem jednak w stanie sprawdzić, czy to naturalna biodegradacja, czy wydatna pomoc poprzednich testerów. W każdym razie nie do końca tak wyobrażam sobie poziom wykonania jednośladu za 70 tysięcy zł.

Wylewając do końca wiaderko żalu, ze sporym niesmakiem patrzę na tablicę przyrządów, podzieloną na trzy segmenty. Wygląda na to, że wykonanie każdego z nich powierzono innej ekipie projektowej. Klasyczny analogowy obrotomierz za nic nie chce się wizualnie skleić z sąsiednim okrągłym panelem elektronicznym, do którego z kolei dokoptowano z prawej strony prostokątny wyświetlacz w nieco innej stylistyce. Ta składanka to zdecydowanie nie jest designerskie „The best of…”.
…szkoda że tak mało przemyśleń w odniesieniu do nowej 6cio-biegowej skrzyni, kiedyś dzieliłem się na ten temat własnymi autopsjami na tym portalu przy okazji starszych 5cio biegowych modeli. Zgadzam się z kontrowersyjną stylistyką kokpitu, moim zdaniem zupełnie nie pasuje do minimalistycznej i surowej linii motocykla, poprzednie rozwiązania dużo lepiej wpisywały się w ogólny design i charakter motocykla, ale : „gusty nie podlegają dyskusjom” :) … .
” by dążąc do perfekcji czegoś po drodze nie spieprzyć” . Prorocze słowa. Stylistyka nowej FJR jest moim zdaniem gorsza od tej z lat 2001-2005. Waży też dobre 20 kg więcej niż tamta.A szósty bieg?? Przecież ona na piątym kręciła niżej niż BeeMka na szóstce.Komu w turystyku zależy na wachlowaniu biegami ?I jeszcze parę drobiazgów które zmieniono też nie wiadomo po co.Ale żeby nie było że się czepiam to za dwie mapy zapłonu duży plus.