Suzuki GSX-S1000A jest nieco spóźnioną propozycją w segmencie power nakedów. To prawdziwy król dyskoteki – niezbyt praktyczny na co dzień, ale dający momenty całkowitego odjazdu w inny wymiar.
Potężne golasy z absurdalnie mocnymi silnikami zawładnęły jakiś czas temu wyobraźnią szerokiej grupy motocyklistów. Przy generalnych spadkach sprzedaży maszyn stricte sportowych, tutaj słupki regularnie idą w górę. Biorąc w obroty silnego jak tur i surowego jak matka Kopciuszka Suzuki GSX-S1000A sprawdzam, o co chodzi z tą całą aferą pt. „Power Naked”.
Przyznam szczerze, że z dystansem przyjmowałem nieukrywany entuzjazm kolegów dziennikarzy związany z nowym GSX-em, który miejscami przybierał formę czysto dziecięcej ekscytacji. Nie jestem specjalnym fanem wysokoobrotowych motocykli o mocy ruskiej Car-Bomby i dużo chętniej ugniatałbym pośladami jakieś enduro lub turystyka.
Nucąc jednak pod nosem polski rockowy szlagier „obowiązek obowiązkiem jest…” udaję się do siedziby polskiego importera po odbiór kukułczego jaja, jakim w moim mniemaniu okaże się Suzuki GSX-S1000A.
Na szczęście po raz kolejny kilkudniowy kontakt z maszyną zmienia moją optykę – może nie o 180 stopni (a tym bardziej o legendarne 360), ale zdecydowanie w kierunku większej sympatii dla tego typu jednośladów.
Paker w ortalionie
Pierwszy rzut oka na Suzuki GSX-S1000A nie dostarcza specjalnych wrażeń estetycznych. W poszukiwaniu tychże rzucam okiem po raz drugi i trzeci, szukając jasnych punktów lecz niestety jęk zachwytu okopał się w mojej krtani jak pielęgniarki w Ministerstwie Zdrowia i nie zamierza wyjść.
Nie jest zupełnie źle, ale podstawową wadą wizualną tego modelu jest brak zalet. Widzę przed sobą osiedlowego pakera w niebieskim ortalionie, ustawionego w pozycji do ciosu z dyni i tradycyjnie cierpiącego na Absolutny Brak Szyi (o czym informuje nawet stosowny napis).
W tym otoczeniu nawet fajne złote rury przednich teleskopów wchodzą w rolę złotego łańcucha na błyszczącym dresie. Suzuki GSX-S1000A nie jest ani tak surowy i brutalny jak KTM Super Duke, ani bezkompromisowy jak Kawasaki Z1000, ani cudownie klasyczny jak Honda CB1100.
Stylistycznie jest dokładnie gdzieś pomiędzy – i jest to dosłownie to miejsce, które mamy na myśli mówiąc, że coś mamy gdzieś. Mimo spędzonych wspólnie kilku upojnych dni nie jestem w stanie przywołać w pamięci dokładnego obrazu tego motocykla.
Ostatecznym ciosem są tandetne kolorowe naklejki z nazwą modelu, które równie dobrze mogłyby się pojawić na chińskim skuterze. Sytuacji nie ratuje nawet ładny akcesoryjny wydech Yoshimura z karbonową końcówką.
Suzuki w temacie designu swoich motocykli poszło w jakimś niezrozumiałym dla mnie kierunku. Nie mogę powiedzieć, że motocykle są brzydkie. Są po prostu nijakie, co w tej branży jest jeszcze gorsze.
Być może to jakiś rodzaj wizjonerstwa, którego nie ogarniam własnymi zwojami, ale w tej branży wypadałoby jednak sprzedać coś jeszcze za życia twórcy.
Suzuki GSX-S1000A – dane techniczne
Silnik czterocylindrowy, chłodzony cieczą
Pojemność 999 cm3
Moc 145 KM
Maks mom. obr. 106 Nm (9500 obr./min.)
Skrzynia biegów 6-biegowa
Napęd łańcuch
Hamulec przedni hydrauliczny dwutarczowy
Hamulec tylny hydrauliczny jednotarczowy
Wymiary (dł. x szer. x wys.) 2115 X 795 X 1180 mm
Wysokość siodła 810 mm
Ciężar z płynami 209 kg
Zbiornik paliwa 17 litrów
Cena 45 500 zł
Suzuki GSX-S1000A sprawia wrażenie mniejszego, niż jest w rzeczywistości. Gdyby nie pękaty blok silnika, można by odnieść wrażenie, że to zwykły naked klasy 500. Zajmując miejsce za kierownicą od razu ląduję w lekko pochylonej do przodu pozycji, która okaże się zaskakująco wygodna.
Kierownica nie przytłacza ogromem przełączników i ponad standard wystaje tu tylko sterownik kontroli trakcji i niektórych funkcji komputera pokładowego, bardzo prosty i intuicyjny w obsłudze. Klamki sprzęgła i hamulca chodzą lekko, obiecując udaną współpracę na trasie.
Wszystkie potrzebne kierowcy informacje wyświetlane są na ciekłokrystalicznym ekranie – nie znajdziemy tu ani grama tradycyjnego zegara. Poza standardowymi funkcjami jak prędkość, obroty i przebiegi, wyświetlacz informuje o średnim i chwilowym spalaniu, ustawionym trybie kontroli trakcji a także aktualnej godzinie.
Przy okazji można więc sprawdzić, czy przy absurdalnych prędkościach czas rzeczywiście płynie inaczej.
Nie no po prostu nie do wiary…
Dlaczego ten zajebisty artykuł nie ma ani jednego komentarza??!!
Facet opisał przesuper ten sprzęt i z humorem i z jajem i cisza.
Dlaczego?!
Świetny artykuł!
Czy mogę prosić autora/perkusistę (sam też grałem kilka lat) o kontakt?
Mam pytanie, bo zastanawiam się nad Hondą CB1000R i YAMAHA MT-09 i tym motocyklem.
Pozdrawiam serdecznie.
igi
Mam. Potwierdzam praktycznie wszystko z wyjątkiem odpustowego wyglądu (co kto lubi) i nieprzydatności w dalszych wycieczkach. Da się i jest całkiem wygodnie. Ale wyłącznie samemu ;-)