Dzieci już od prawie miesiąca męczą tabliczkę mnożenia i zastanawiają się, o co chodziło poecie sprzed kilkuset lat. W dziedzinie imprez motocyklowych królują wielokrotne zakończenia sezonu. Tak tak, pani Grażynko, jeszcze tylko Wszystkich Świętych, jesienne rabaty na motocykle i akcesoria, i zaraz Boże Narodzenie! Znak to niechybny, że czas zaczynać pewne tegoroczne podsumowania.
Choć wrzesień mamy przepiękny i pogoda za oknem zachęca do nieustannej jazdy, powoli kończymy już najbardziej intensywną część sezonu, jeśli chodzi o testy motocykli. Objechaliśmy z kumplami z Motovoyagera całą masę modeli premierowych i tych obecnych na rynku już od kilku lat. Ja sam zrobiłem krótki rachunek sumienia i wyszło mi, że w sezonie 2023 przejechałem się ponad 40 motocyklami, z czego mniej więcej połową na dystansie od kilkuset do ponad tysiąca km. Najwięcej, ponad 4000 km, zrobiłem na Suzuki V-Strom 1050DE w czasie wyjazdu do Rumunii i Bułgarii.
Od lat trzymam się tezy, że na rynku nie ma już złych motocykli. Po prostu nie ma na nie miejsca. Obecnie, testując nowe maszyny, naprawdę trudno znaleźć w nich ewidentne wady. Oczywiście wtedy, gdy oceniamy je w ramach kategorii, do której należą. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie postawi chińskiej 125-tki obok Panigale V4 i nie będzie się nad nią pastwił. Ale już taka chińska 125-tka postawiona obok podobnej japońskiej, nie odstaje już tak bardzo jak jeszcze parę lat temu. Rynek się wyrównuje, ikony powoli tracą blask wyjątkowości, na ring śmiało wchodzą „młodzi wilcy”. Słowem – dzieje się. I dobrze!
Dzisiaj, jadąc autostradą w stronę Warszawy, by zwrócić BMW R 18 do importera, zastanawiałem się, które motocykle zrobiły na mnie w tym sezonie największe wrażenie. I dlaczego właśnie te. Bo przecież pamiętam, że było parę takich momentów, że trzeba się było rozstać i zostawał autentyczny żal. Kolejność oczywiście przypadkowa.
Ducati Multistrada V4 Pikes Peak
Nie jestem szczególnym fanem motocykli o wysokich osiągach oraz wykorzystywania ich możliwości na drogach publicznych, ale ten model sprawia, że powinienem się parę razy samoubiczować jakimś ostrym felietonem. Nie wiem, czy istnieje już taka kategoria jak „sportventure”, ale wiem, że Pikes Peak świetnie by się w niej odnalazł. To genialny motocykl sportowy dla tych, którzy nie znoszą motocykli sportowych. Jednocześnie to świetny turystyk dla tych, którzy nie znoszą turystyków. Dla mnie to szosowy motocykl uniwersalny, którego plakat mógłbym powiesić nad łóżkiem.
Miałem okazję pojeździć Multistradą V4 Pikes Peak w towarzystwie wersji V4 S i V4 Rally, zmieniając maszyny co jakiś czas. Jeśli chodzi o odczucia z jazdy, to w porównaniu z dwoma pozostałymi jest to kompletnie inna maszyna. Jej podstawowe cechy charakterystyczne to 17-calowe koło przednie (zamiast 19 jak w S i Rally), ostrzejszy kąt główki ramy, niska owiewka oraz nieco bardziej agresywna pozycja. Rezultat na drodze jest oszałamiający. O ile pozostałe Multistrady, również piekielnie mocne, 170-konne, po prostu płyną nad asfaltem, to Pikes Peak chce gryźć każdy zakręt. I robi to genialnie, nie narażając na szwank komfortu jazdy. Tym motocyklem chciałbym przemierzać Europę wzdłuż i wszerz. Nawet jego cena, startująca od 149 900 zł, jest atrakcyjna. Tylko, k…, gdyby nie te raty…
Suzuki V-Strom 800DE
Oczekiwania wobec tego premierowego modelu były bardzo duże. W końcu długowieczny, kochany i wielce zasłużony V-Strom 650 jest jeszcze na rynku, ale przecież kiedyś zniknie i ktoś będzie musiał go zastąpić. W pierwszym rzucie pokazano mocniej uterenowioną wersję osiemsetki – DE –, a niedługo zadebiutuje bardziej szosowa, na odlewanych kołach z 19” z przodu.
Będąc zupełnie szczerym, V-Strom 800DE wizualnie w ogóle do mnie nie przemawia. Jest natomiast turystycznym motocyklem Suzuki do kwadratu. Mimo że to całkowicie nowy model, to wsiadając na niego ma się wrażenie założenia rozchodzonych adidasów czy ulubionych spodni dresowych. Człowiek jest przekonany, że jeździ nim od lat. Ergonomia, wygoda, mocny i elastyczny silnik (tym razem rzędowy), a do tego naprawdę dobry zawias i umiejętność kamuflowania zbędnych kilogramów po zjechaniu w teren. Dla mnie to wspaniały turystyk na każdy rodzaj nawierzchni, w dodatku w cenie jeszcze dla ludzi – od 54 900 zł.
Royal Enfield Classic 350
Przyznaję, że wsiąkłem w tę markę i bardzo mocno jej kibicuję na polskim rynku. Royale są coraz nowocześniejsze, ale wciąż mają w sobie słodką aurę prawdziwych klasyków. Jeżeli coś udają, to tylko dlatego, że smutni wujkowie z Brukseli patrzą i tak trzeba w 2023 roku. Kiedyś ukułem jedną z moich prywatnych definicji naprawdę dobrego motocykla. Jest nim taki, który daje ci frajdę z jazdy nawet wtedy, gdy pogoda jest kiepska, a droga długa, prosta i nijaka. Po prostu cieszysz się, że możesz na nim siedzieć, możesz nim jechać i możesz na niego patrzeć.
Choć Royal Enfield ma w swojej ofercie kilka modeli ze żwawym twinem 650 cm3, to moim ulubionym pozostaje niepozorny, 20-konny Classic 350. To bardzo ładnie skompilowany zbiór cytatów z różnych klasycznych motocykli sprzed kilkudziesięciu lat. A do tego bardzo wygodny i z nienagannym prowadzeniem, również poza asfaltem. Idealna maszyna, by pozwolić głowie odparować po całotygodniowym stresie.Wsiadam na nią i od razu myślę inaczej. Zmieniają się moje oczekiwania, doceniam otoczenie, a nie tylko samą jazdę, byle szybciej. No i ta cena. 26 tysięcy zł to naprawdę niewiele za maszynę, która być może nie będzie jedyną w garażu, ale na pewno zmieni go w lepsze miejsce.
Kawasaki Z900RS
Jeszcze jeden neoklasyk, tym razem w japońskim wydaniu, z mocnym zapachem lat 70. W moim odczuciu idealne rozwiązanie, jeżeli jesteś głęboko rozdarty pomiędzy potrzebą ostrego poganiania stada ponad 100 kucy a uwielbieniem do tradycyjnej formy motocykla. Pozwolę sobie zacytować kolegę, który tak skomentował mój post ze zdjęciem tej maszyny: Wygląda jak zrobiony z dwóch; jakby się nie mógł zdecydować, czy kulać się majestatycznie i zachwycać, bo jest piękny, czy jednak bardziej bombować 111 kucy i znikać, bo może.
Nic dodać, nic ująć. Kawasaki Z900RS dało mi naprawdę masę frajdy. Z kolei bezpośredni test porównawczy z nieomal bliźniaczym Z900 pokazał, jak kilka elementów potrafi całkowicie odmienić odbiór całej maszyny. Bo na Z900 się zwyczajnie męczyłem, jak na imprezie, na której nie znałem nikogo i w dodatku tylko ja nie miałem dyplomu z AWF. Przyjemność posiadania Z900RS kosztuje obecnie co najmniej 68 300 zł.
Benelli TRK 702
Motocykle to nie buty, żeby cena czyniła cuda, ale w przypadku nowych Benków TRK 702 i 702X nie sposób wyrzucić z głowy tego hasła. W końcu jeśli chodzi o wersję bez X w nazwie, tę bardziej drogową na odlewanych kołach, za niecałe 33 000 zł otrzymujemy w pełni okufrowany (z amelinium!) motocykl turystyczny o mocy 70 KM, którym pojedziemy dosłownie wszędzie. To brzmi jak jakiś sabotaż i zapewne w przyszłym sezonie taka akcja już się nie powtórzy, więc warto korzystać.
No dobrze, a chwilowo odrzucając kwestię pieniędzy, jak sam motocykl? Naprawdę bardzo przyzwoity i dobrze wykonany, chociaż nie ustrzeżono się paru baboli, np. brzęczących plastików na zbiorniku paliwa. Dosyć duży i wygodny, bardzo chętnie wchodzi w zakręty i dobrze się w nich trzyma. Moc w zupełności wystarcza do dynamicznej jazdy, choć świadom ciężkiego wzroku kolegów na sportach użyję tu raczej określenia „tempo turystyczne plus”. Po prostu taki kumpel, z którym spędzisz każdy urlop.