Jak bardzo lubimy tworzyć mity, legendy? Jak bardzo dążymy do tego, by być kimś więcej, lepiej o sobie myśleć i stawiać sobie samym piedestały? “Wszyscy motocykliści to jedna rodzina. Lewa w górę. Kiedy widzimy motocyklistę na poboczu to się zatrzymujemy.” – tak, jasne…
Prawda jest taka moi mili, że motocykliści to dokładnie taka sama grupa społeczna, jak wszystkie inne. Przecież to właśnie był jeden z tematów przewodnich kampanii edukacyjnej kilka lat temu. Widzieliśmy wtedy na bilboardach zwykłych ludzi robiących zwykłe rzeczy, a potem tych samych ludzi w kombinezonach i kaskach motocyklowych. To była piękna kampania z przesłaniem dotyczącym świadomości, tolerancji, ostrożności. Jak to dobrze, że wszyscy motocykliści to tolerancyjni, świadomi, ostrożni ludzie…
Zapomniał wół, jak cielęciem był
Otóż to. Jako istoty z natury skupione na własnym ego – czyli stawiające siebie samego w centrum wszechświata, mimowolnie zakrzywiamy rzeczywistość. Nasze doświadczenia, nasze przekonania i obraz samego siebie stanowią pewnego rodzaju nakładkę na rzeczywistość. To tak, jakbyśmy mieli różowe okulary, przez które patrzymy w krzywe zwierciadło robiące z nas herosa. Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, dlaczego ktoś ma inne zdanie niż wy? Czy nie złapaliście siebie samych na pytaniu – czy to ja jestem dziwny, czy to świat oszalał? Rzecz w tym, że każdy z nas kompletnie inaczej interpretuje tę samą rzeczywistość. To, że stawiamy własne ego jako priorytet poznawczy, jest rzeczą oczywistą. Inną oczywistością jest to, że lubimy dobrze się czuć. Mało jest wśród nas masochistów, a to, że lubimy się czuć dobrze, nie robi z nas hedonistów. Oznacza to, że często oszukujemy siebie samych, oszukując przy tym wszystkich innych. Wszyscy nosimy maski.
Ale do rzeczy
Kiedy zacząłem jeździć na motocyklu, byłem zachwycony kilkoma nowościami w moim życiu. Oto miałem swojego wymarzonego choppera (standardowy Drag Star 1100 – znaczy cruiser… ale słowo chopper jest fajniejsze, prawda?). Po pierwsze byłem inny niż wszyscy – bo miałem wyjątkowy, niszowy środek transportu i legalnie mogłem ubierać się jak kosmita. Było mnie widać i słychać. Ludzie się za mną oglądali, a dzieci do mnie machały. Czułem się jak gwiazda rocka. Mijając innych motocyklistów na cruiserach pozdrawiałem ich, choć w duchu śmiałem się szyderczo z grubawych panów dosiadających maszyn obszytych frędzlami, ćwiekami czy innym badziewiem. Oczywiście momentalnie postawiłem się w roli wykluczonej społecznie ofiary. Przecież świat myśli, że motocykliści to szaleńcy i dawcy organów. Oznacza to, że kierowcy puszek są głupi, złośliwi i chcą nas zabić! Stałem się zatem w swoich oczach zarówno bohaterem, jak i męczennikiem. Stworzyłem własny etos motocyklisty, buntownika. Coś o czym należy mówić, co należy czcić i wielbić… Taki kierowca wyklęty.
Kapota na plecy i do klubu MC
Fiksację na punkcie smyrania własnego ego spotęgowałem zaczynając się kręcić przy klubie motocyklowym. Takim hardkorowym MC jak z filmów i seriali… no prawie – z kamizelkami, barwami, ale bez handlu bronią, narkotykami czy żywym towarem. To tam przez kilka lat napatrzyłem się na bardzo specyficzny odłam społeczności motocyklowej, który ukształtował wiele moich poglądów i otworzył mi oczy na szeroki obraz tego, kim właściwie są motocykliści. Bo gdzie indziej etos motocyklisty – wyrzutka, bohatera, motocyklowego szlachcica może przybrać bardziej wywindowany wymiar? Mówimy przecież o podgrupie społecznej w grupie społecznej, która stworzyła własne zasady, identyfikację wizualną i etos tak łakomie podchwycony przez różnorakie media. Kto nie chciałby być częścią czegoś większego? Kto nie oglądał Synów Anarchii czy nie grał w Lost and Damned niech podniesie rękę.
Tak jak wszystko i ten okres mojego życia stał się pewnym epizodem większej historii. Dzięki temu moje subiektywne (bo to już chyba ustaliliśmy) mniemanie o społeczności motocyklowej stało się pełniejsze i ma wiele punktów odniesienia.
10 rzeczy, o których dowiadujesz się dopiero gdy zaczynasz jeździć motocyklem
Tymczasem na zewnątrz
Dookoła zaś świat nie próżnował. Pomijając odwiedzane czasem zloty, gdzie niejednokrotnie dało się dostrzec lepszych wykrętów niż na paradach mniejszości seksualnych, motocyklistów widywałem praktycznie codziennie. Oczywiście najlepiej widoczni byli ci, którzy w super wymuskanych, pełnych, skórzanych kombinezonach jeździli najdłuższymi prostymi w mieście, żeby postać i pogadać w jednym spocie czy drugim. Po nich wyraźnie rzucali mi się w oczy piraci – właściciele ogromnych cruiserów, które woziły na bagażniku centralnym ogromne, skórzane, ćwiekowane kufry wyglądające jakby przed chwilą zostały wykopane spod ziemi, gdzieś gdzie na mapie widnieje wielki X. Mógłbym jeszcze wymieniać takich wielu. Miejscy podróżnicy – przemierzający betonową dżunglę na swoich adwenczerach, koniecznie, zawsze z pełnym okufrowaniem ozdobionym naklejkami z całego świata. Wojownicy lokalnych szos na głośnych nakedach lub dawcy organów na szlifierkach. Idealnym przeglądem palety naszej motocyklowej braci były zawsze parady i przejazdy z okazji uroczystości jednej czy drugiej. Do tej pory zastanawiam się, jaki jest sens toczyć się po mieście 15-20 km/h, kiedy można po prostu gdzieś pojechać? Szpaler 1000 maszyn i każdy kierownik uważający, że tu i teraz, jest on tym kimś absolutnie wyjątkowym, bo jedzie na dwóch kółkach.
Dorastamy, ale powoli
Dziś zadaję sobie pytanie – a kogo obchodzi kto czym jeździ, gdzie jeździ i co sprawia mu przyjemność? Co sprawia, że ja wiem lepiej i moje zdanie powinno kogokolwiek obchodzić? Zamiast skupiać się na ocenianiu innych, wolę zastanowić się jak zrobić coś dobrego dla tej społeczności. Co napisać, co powiedzieć? Może ktoś pomyśli podobnie, zbije ze mną pionę? A może ktoś się nie zgodzi i poda takie argumenty, że nauczę się czegoś nowego?
Kim zatem jesteśmy?
Jakim motocyklistą jesteś? Przekonaj się rozwiązując nasz przedsezonowy, wiosenny psychotest!
W Polsce motocykliści to grupa dobijająca już do 2 milionów obywateli. Całkiem sporo. To tak, jakby cała Warszawa jeździła na jednośladach. Stanowi to prawie 5% naszej populacji. Wolność, wiatr we włosach, życie na krawędzi… A ja wolę zapytać – kogo zdziwi stwierdzenie, że nie jesteśmy jakoś specjalnie wyjątkowi, czy niszowi?
Wśród motocyklistów spotkałem osoby ledwo wiążące koniec z końcem i jeżdżące na sprzętach, które wyglądały jakby ktoś wyciągnął ogromny magnes z morza złomu. Spotkałem też panów prezesów na super ekskluzywnych maszynach. Poznałem utrzymanków, bezrobotnych, zwykłych zjadaczy chleba, polityków, policjantów, kierowców tirów oraz dziennikarzy. Kobiety, mężczyzn, nastolatków obojga płci. Osoby z prawem jazdy, bez prawa jazdy lub na zmianę tracące je i odzyskujące. Ateistów, katolików, protestantów, alkoholików, zwyroli, przykładnych rodziców i grzeczne dzieci. Outsiderów, osoby rozrywkowe, zajarane jak i permanentnie zjarane. Anioły, geniuszy, chamów i prostaków. Słowem – kompletnie wszystkich! Wspólna dla nich tendencja jest taka, że większość (ale nie wszyscy) w gruncie rzeczy okazywali się mili, otwarci – można było porozmawiać, pośmiać się, wykorzystując motocykl jako jakiś tam wspólny mianownik.
W tym morzu osobowości zawsze da się dostrzec kilka perełek – ludzi z którymi można by kraść konie lub zmieniać świat. Prawdziwie wartościowe osoby mające coś do powiedzenia i reprezentujące sobą o wiele więcej niż syndrom dnia wczorajszego. Ale to też nie jest niczym dziwnym. Codziennie przecież spotykamy na ulicach ludzi, ale to z absolutnie wyjątkowymi nawiązujemy znajomość czy jakiś związek (i znowu, absolutnie wyjątkowymi dla nas i tylko dla nas). W gronie motocyklistów zatem doświadczamy dokładnie tego samego, co wszędzie indziej.
Spójrzmy na przekrój społeczeństwa. Większość Polaków to ludzie bez edukacji (mocna teza, prawda?), nie czytający książek, zarabiający względnie mało, odżywiający się tragicznie, pijący sporo, oglądający złe filmy i fatalne seriale, kłamiący, że regularnie uczęszczają do kościoła (tzw. wierzący, ale niepraktykujący). To ludzie, którzy mają zdanie na każdy temat, którzy są od wszystkiego ekspertami. Lubiący pouczać innych i wykrzykiwać własne poglądy, często poniżając osoby, które się z nimi nie zgadzają. Mówią o wspólnocie, polskości i patriotyzmie jednocześnie nienawidząc ziomków mających nieco inne zdanie. Bo tylko moje jest najsze, a wasze jest beeeee, bo się nie znacie, nie umiecie, nie kochacie. Bo ja widziałem. Bo ja wiem lepiej, a ty jesteś głupi.
Jazda na motocyklu w grupie czy samotnie? Dlaczego lubię jeździć sam… [FELIETON]
1,5 miliona potencjalnych hejterów…
Od ponad pół roku jestem redaktorem w serwisie motocyklowym. Piszę te słowa i przypominam sobie wszystkie moje doświadczenia z mediów społecznościowych.
Zadaj pytanie na grupie motocyklowej i czekaj na odpowiedzi. Większość to heheszki, pouczanie, odmienne zdania czy hejt, który skłoni cię do głębszego zastanowienia się nad tym, czy jest sens bycia motocyklistą, a nawet człowiekiem. Zadajesz przecież pytanie, a to znaczy, że się nie znasz. Jesteś kimś gorszym, debilem, ignorantem. Nie znasz się i popełniasz ciągle życiowe błędy. Bo pan Marek, Mietek czy inna Krystyna nigdy nie popełnili błędu, nie zadali żadnego pytania – złego czy dobrego. Nie podjęli kiepskiej decyzji. Więc zatem mają mandat społeczny i potrzebę, by wytknąć właśnie tobie, że jesteś durniem.
To samo odnosi się do pisania dla motocyklistów. Profil Motovoyagera na FB ma 25-tysięczną grupę subskrybentów, mam wrażenie, że całkiem ogarniętych. Dlaczego? Bo na tę parę naskrobanych przeze mnie tekstów i nagranych filmików, liczbę hejterów można zliczyć na palcach jednej ręki. Niestety, im większy zasięg, tym robi się mroczniej i bardziej depresyjnie (a na samym fejsie w ostatnim miesiącu nasze posty dotarły do ponad 1,6 mln osób…). Pamiętam jak napisałem parę słów od serca i zrobił się z tego elaborat. Tak jak i tutaj wylałem z siebie to co mi po głowie chodziło, napracowałem się i… czytałem komentarze typu, że też komuś chciało się tyle pisać... Pamiętam też kilka słów uznania. Szeroki zasięg niestety oznacza zagrożenie dotarciem do większych pokładów debilizmu. Dlaczego tak piszę? Bo jako społeczeństwo nie lubimy myśleć, analizować. Lubimy za to coś twierdzić. Opinia jest jak dupa – każdy ma swoją. Niestety istnieje też parszywa i godna pogardy kasta ludzi, którzy zwyczajnie lubią wsadzać innym szpilę dla zabawy. Bo czują się lepiej. Jakim trzeba być ostatnim złamasem, żeby świadomie i złośliwie trollować innych… nie zrozumiem tego nigdy.
Ilu motocyklistów to kretyni?
Przekładanie słów na czyny wychodzi nam tylko, jak trzeba komuś skopać dupę za odmienne poglądy. Choć nie zawsze, bo czasem wtedy wychodzi z nas tchórzostwo. Tak samo jest z motocyklistami. Fajnie razem się pije, choć po alkoholu to różnie bywa. Z niektórymi fajnie się jeździ, ale prawdziwe – takie prawdziwe, prawdziwe przyjaźnie nawiązuje się jedynie z jednostkami. Czy jesteśmy jedną rodziną? Zróbcie sobie mały rachunek sumienia, moi mili, i zastanówcie się, ilu z waszych znajomych motocyklistów, w głębi ducha, tak szczerze, uważacie za kretynów? Okazuje się nagle, że ta nasza wielka, owiana etosem, motocyklowa familia jest dokładnie taka sama jak wszystko inne. Kolesie na szlifierkach są be, bo szaleją. GSiarze nie umieją jeździć i mają muchy w nosie. Typy na cruiserach to chlory. Kluby MC to banda pozerów. Pan X jest przemiły, ale już po raz 9 będzie odrabiał prawo jazdy, bo ciągle je traci za prędkość. Pan Y non stop jeździ na bani, choć jest przecież przykładnym ojcem. Pani Z namiętnie przekracza prędkość, ale łka załamana na jednym, czy drugim pogrzebie jakiegoś śmigającego już po niebiańskich autostradach nieszczęśnika. A pan Ź jest wspaniałym mężem i kochankiem… wielu kobiet.
Bądź fajny, ale nie na pokaz
Lubimy fasadę – wierzchołek góry lodowej. Machanie sobie lewą ręką. Zatrzymywanie się, żeby zapytać czy wszystko jest ok. Spotkania na zlotach. Kamizelki. Zasady. Gorzkie żale. Hejtowanie kierowców samochodów (jakbyśmy sami nimi nie byli). Czy to czyni nas tą wyjątkową grupą społeczną? Motocyklowym narodem wybranym? Uważam, że powinniśmy raz na zawsze i bardzo szczerze odłożyć na bok hipokryzję. Nikogo nie udawać, nikogo nie oszukiwać, a w tym przede wszystkim samych siebie. Nie jesteśmy jakoś specjalnie wyjątkowi, bo społecznie jesteśmy dokładnie tacy sami, jak wszyscy inni. To jednak jako jednostki jesteśmy prawdziwie oryginalni. Możemy być ponadprzeciętni, ale to zależy tylko od nas samych. Jeżeli zatem chcemy pracować nad wizerunkiem motocyklisty, to musimy do tego przyłożyć szczere chęci, a nie tylko frazesy, memy czy napisy na koszulkach. W moim skromnym mniemaniu powinniśmy skupić się na tym, by być zwyczajnie dobrymi ludźmi. Dobrymi dla siebie, ale i dla innych – być przykładem.
Recepta na dobre relacje rodzinne
Jeżeli zaś naprawdę chcemy być jedną wielką rodziną, to przestańmy być dla siebie zje#ami. Przestańmy w końcu oceniać! Jeżeli ktoś o coś pyta na forum, to znaczy, że chce pozyskać wiedzę – szczerze przyznaje się do niewiedzy i szuka rzeczowej porady, a nie hejtu. Jeżeli ktoś pyta po raz kolejny o to, jaki olej potrzebny jest do jego skrzyni biegów, to może warto coś zrobić z doinformowaniem społeczności, a nie karać ludzi za niewiedzę. Jeżeli ktoś robi coś twórczego, to znaczy, że ma taką potrzebę i trzeba to docenić – zapewne robi o wiele więcej niż my. Jeżeli ktoś potrzebuje jeździć w grupie, to widać to daje mu satysfakcję. Jeżeli jeździ sam, to życzmy mu jedynie szerokości. Jeżeli spędza czas na zlotach, to niech się dobrze bawi.
Codziennie gramy z losem w karty, a przez to jesteśmy w jakiś sposób ciekawi. To, że jesteśmy motocyklistami, nie znaczy kompletnie nic, a znaczy zarazem tak bardzo wiele. Bo paradoksalnie to różnice, a nie wspólny mianownik czynią nas prawdziwie wyjątkowymi. To co ze sobą wnosimy do tej społeczności czyni nas prawdziwie interesującymi, ale też ma na nią mocny wpływ. Dzięki temu zaś jako grupa społeczna mamy ogromny potencjał. Nie marnujmy go zatem na hejt i bzdury.
Chciałbym was moi mili pozostawić z jednym pytaniem. Jaka zatem powinna być ta nasza wielka motocyklowa rodzina?
Zabrakło mi odpowiedzi na tytułowe pytanie: co mamy wspólnego?
I… do przeczytania tego artykułu myślałem, że jedno: absolutny obowiązek totalnej uwagi, kontroli, trzeźwości i odpowiedzialności. I że to czyni „nas” „lepszymi”.
Dopiero tutaj przeczytałem, że ktokolwiek może pozwolić sobie na jazdę na dwóch na bani czy po jaraniu… niepojęte.
Ale w sumie identyczny artykuł można by napisać o skejtach, rolkarzach czy biegaczach…
Dokładnie tak. Jako motocykliści jesteśmy jedynie przykładem pewnej tendencji.
Nie oglądałem filmu i nie grałem w grę więc podnoszę rękę w górę. Nie za wysoko bo nie jest tak, że mnie to nie interesowało. Przeczytałem za to autobiografię Sony Bargera.
Rodzina powinna być jak sprawny motocykl z każdą śrubką na swoim miejscu, świadomą i dumną ze swojej roli. Gdy jednak będzie sama chciała zostać motocyklem inne śrubki zmartwią się tym. Powiedzą jej: Nie zostawiaj nas, będzie nam smutno. Dasz radę ale może przemyśl to jeszcze.
Bardzo dobry text. Ogarniający te 5 mln. motocyklistów.
Brawo!
Podpisuję się pod tym tekstem.
A jacy powinniśmy być? Podchodzić do siebie i innych z szacunkiem.
Co to za książkach o kubach MC w Pl będzie?
Coś więcej?
Eeeee tam. Ja znam samych fajnych motocyklistów. Łączy nas miłość do śmigania i tyle. Marudzenie jest nie wskazane. Navigare necesse est.
Dokladnie jak Daniel napisał. Brakuje nam (nie tylko motocyklistom) tolerancji, respektu i empatii jako ludziom, bez oceniania innych. Procz dwóch kòłek isteresuję się fotografią i kròtkofalarstwem i zachowania/ludzie sa podobni. Dziękuje autorowi za obszerny artykuł
Dobry artykuł, skłaniający do refleksji. Jednakże czuję pewien niedosyt. Mamy tu diagnozę, ale przepisana kuracja już jest mglista.
A co jesli motocykliści chcą być wyjatkowi (w jakimkolwiek sensie), to dla czego ich sprowadzać do parteru że są po prostu inną zwykła grupą społeczną? Można tu podac przykład że na szlaku górskim też sobie mówią „cześć” i nikt nie robi z nich narodu wybranego. Można powiedzieć że jesteśmy jakąś częścią społeczeństwa, alby gdyby ktoś powiedział że jestem szarym zwykłym człowiekiem, to bym się uśmiechnął i powiedział, ze mnie nie zna. :)
Pozdawiam
Zgadzam się w całości. Wiele lat działałem na rzecz poprawy wizerunku motocyklisty, ale zrezygnowałem. Spotkałem kilku ludzi wyjątkowych, wielu przeciętnych, sporo okropnych i kilku wyjątkowych SK……W. Teraz już nie czuję żadnej z nimi więzi, to nie rodzina ani przyjaciele. PS. Nie dziwię się też nienawiści społeczeństwa do tej grupy, sam niektórym niczego dobrego nie rzyczę.
Należę do raczej wzgardzonej przez resztę motocyklistów grupy bo jeżdżę na cruiserze 125ccm zresztą od bardzo niedawna. Przez tą cudowną rodzinę motocyklową myślałem o tym żeby zrezygnować, mimo tego że jazda sprawia mi ogromną radość, ale jeżdżę dla siebie więc mam w zadzie to czy ktoś podniesie lewą, ja podnoszę w gescie pozdrowienia, a to że ktoś jest burakiem i nie odmacha to przecież nie moja wina. Jadę dalej i nie poświęcam nawet sekundy na analizę, bo nie warto, bo mogę jeździć a to jest dla mnie najważniejsze, a to że mój motor komuś się nie podoba bo ma za małe osiągi i przez to uważa mnie za gorszego od siebie świadczy tylko o jednym, że to właśnie on nie zasługuje na szacunek bo nie znając człowieka ocenia go przez pryzmat pojemności silnika, nie poświęcając nawet sekundy na próbę poznania drugiego człowieka. Inaczej by to wyglądało gdyby ten gość wiedział co jeszcze mam w garażu. Miłego dnia życzę wszystkim którzy szanują innych bez względu na pojemność silnika.