Nieważne czy po mieście jedziesz tramwajem, autobusem, samochodem czy motocyklem, tak samo drażnią cię rowerzyści, często nieskładnie podążający w sobie tylko znanych kierunkach. Nie potrafimy przewidzieć ich zachowania na drodze, stanowią dla nas – ale i dla siebie – niebezpieczeństwo, często jeżdżą asfaltem mimo, że obok prowadzi droga dla rowerów. Dlaczego tak się dzieje?
Tak samo jak my, motocykliści, także rowerzyści dzielą się na mocno różniące się grupy. Jedni jeżdżą po lasach, w terenie i ich praktycznie nie spotykamy na naszej drodze. Inni kurczowo trzymają się dróg dla rowerów, potocznie i nieprawidłowo nazywanych ścieżkami. Jeszcze inni, no właśnie, ci chyba najbardziej działają nam na nerwy, jeżdżąc po drogach, wraz z ruchem samochodowym. I na tej ostatniej grupie chciałbym się skupić, tłumacząc ich zachowanie. Bo to właśnie niezrozumienie jest najczęstszym powodem nienawiści, hejtu, a nawet agresji.
Rower szosowy, do jazdy po…
Rowerzyści szosowi, kolarze, osoby trenujące jazdę szosową – jak zwał, tak zwał – jeżdżący na rowerach z charakterystyczną kierownicą typu baranek lub uchwytem czasowym typu lemondka (takie rogi do kładzenia się na rowerze, aby pozycja kolarza była bardziej aerodynamiczna) najczęściej pojawiają się w tych samych miejscach co my. Chodzi oczywiście o szosę, bo w końcu jeżdżą na rowerach szosowych. I tu powstaje pytanie, dlaczego nie trzymają się tych cholernych ścieżek, narażając swoje zdrowie w ruchu samochodowym. Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Otóż jeżdżąc rowerami szosowymi, chcą i muszą jeździć po szosie, po asfalcie…
Byle dalej od dróg
Zarządcom dróg, projektującym DDR-y (drogi dla rowerów), przyświecało jedno zadanie – zrobić wolną drogę dla zmotoryzowanych, usunąć ich z asfaltu, po którym jeżdżą pojazdy spalinowe. Całość zaczęła się dziać, tak naprawdę, powoli i nie w każdym mieście, dopiero w XXI wieku. Zaczęły powstawać tak zwane twory, czyli drogi z kostki brukowej, nanoszone na przestrzeń miejską niezwykle chaotycznie. Wystarczy wyjść z samochodu, zejść z motocykla i wsiąść na rower. Wtedy na pewno duża część haseł rowerzystów, którzy dodatkowo latami wkurzali zmotoryzowanych swoimi przejazdami pod nazwą Masy krytycznej (na szczęście już nieorganizowanej) staje się jasna.
Tragiczna jakość DDR-ów
Jazda rowerem, trzymając się ddr-a jest dramatycznym doznaniem. Wyznaczona droga rowerowa skacze z jednej strony asfaltowej wstęgi na drugą. Rowerzysta, który przecież zyskuje czas w mieście jadąc płynnie, nie stojąc w korkach, musi stać na światłach, aby przejściem/przejazdem przekroczyć jezdnię na kilkaset metrów, aby później wrócić z powrotem na tę samą jej stronę.
Podłoże dróg rowerowych nadaje się do jazdy, ale głównie dla rowerów górskich. Coraz więcej powstaje asfaltowych dróg rowerowych, ale są one nadal w znakomitej mniejszości. Głównie znajdziemy na nich kostkę brukową, po latach nierówną, trzęsącą tak kierownicą, że po prostu nie da się jechać z jakąkolwiek sensowną prędkością.
Drogi rowerowe zaczynają się nagle i tak samo nagle się kończą. Rowerzysta musi albo się spieszyć (stać się pieszym) albo jechać chodnikiem (co jest legalne tylko w trzech przypadkach, ale w mieście głównie nie jest), albo wjechać na asfalt właśnie. Do tego zmusza rowerzystów infrastruktura, albo też jej brak.
Kolejna rzecz to krawężniki, które są często wysokie. Osoba poruszająca się na rowerze szosowym, na dwucentymetrowej oponie, musi naprawdę uważać, żeby nie zniszczyć obręczy. O jakiejkolwiek prędkości można wtedy już zapomnieć.
Ludzie jeżdżący po drogach dla rowerów jeżdżą czym popadnie. Pojazdami osobistymi elektrycznej mobilności, rowerami elektrycznymi, rowerkami z dziećmi. Po drogach rowerowych chodzą piesi i jeżdżą rolkarze. Codziennie słyszy się o zderzeniach na ścieżkach rowerowych, to naprawdę nie jest bezpieczne miejsce…
Dlaczego rowerzysta szosowy nie jeździ po drodze dla rowerów?
Przechodząc do samych rowerzystów szosowych – unikają oni wyznaczonych dróg dla rowerów ze względów bezpieczeństwa. Także wygody, prędkości, ale przede wszystkim bezpieczeństwa. Jak to możliwe? Już tłumaczę:
- Infrastruktura polskich dróg dla rowerów nie pozwala na swobodną, bezstresową jazdę rowerem szosowym. Krawężniki, nierówne podłoże, zmiany pierwszeństwa.
- Na drodze dla rowerów nie da się jechać szybko, choć przepisy wyznaczają dla rowerzystów limity obowiązujące na drodze samochodowej, wzdłuż której poprowadzona jest droga rowerowa. Zatem w mieście jest to najczęściej 50 km/h. Wśród hulajnóg, dzieci na rowerkach (które często nie powinny w ogóle się poruszać po DDR – dziecko do lat 10 pod opieką dorosłego traktowane jest jak pieszy i powinno poruszać się rowerkiem po chodniku), kobiety zajęte wyglądaniem na swoich patatajkach, zamiast patrzeniem do przodu, starsze osoby i ogólny chaos. Jeśli ktoś trenuje, nawet hobbystycznie, jazdę na rowerze, musi uciekać na samochodowy asfalt.
- Wśród samochodów jest bezpieczniej, gdyż każdy poruszający się po drodze publicznej pojazdem mechanicznym ma prawo jazdy, przynajmniej mieć powinien. Czyli wie jak się zachować, jak jechać bezpiecznie, jest skupiony, lub być powinien skupiony, na prowadzeniu auta. Mimo że istnieje zawsze zagrożenie najechania na rowerzystę, to jednak jest ono stosunkowo mniejsze od zagrożenia zderzeniem z nieogarniętym rowerzystą na ddrze.
- W jeździe rowerem szosowym chodzi o prędkość. Trening polega na walce z oporem powietrza, na utrzymaniu przez jak najdłuższy czas wysokiej prędkości (35-45 km/h) lub też przyspieszanie na zmianę ze zwalnianiem (interwały). Najbezpieczniej jest trenować na mało uczęszczanych drogach asfaltowych. Rowerzyści szosowi często wybierają drogi wijące się wzdłuż ekspresówek, które charakteryzują się znikomym ruchem aut.
Mój coming out…
Tak jak się na pewno domyślacie jeżdżę rowerem, staram się trenować, kiedy tylko mam na to czas. Wielokrotnie spotykam się z chamstwem ze strony kierowców – tylko i wyłącznie aut, osobówek oraz busów – nigdy motocyklistów. Trąbienie, krzyki typu wyp%$%aj na ścieżkę są na porządku dziennym. Śmieszy mnie to, bo jestem zarówno motocyklistą, kierowcą samochodu jak i rowerzystą. Widzę drogę zza kilku różnych kierownic i staram się rozumieć każdego. Jeżeli chociaż jedna osoba, po przeczytaniu tego tekstu, przestanie trąbić na rowerzystów, gdy jadą grzecznie przy prawej skrajni jezdni, to uważam mój czas, poświęcony na napisanie tego tekstu, za wykorzystany niezwykle udanie.
Szanujmy się. To że jadę dziś rowerem, jutro samochodem, a pojutrze motocyklem nie czyni ze mnie trzech różnych ludzi. Pojazd, którym się poruszam, naprawdę mało znaczy. Najważniejszy jest człowiek i to co ma w głowie. Myślmy za kierownicą, nieważne jaka ona jest i jaki pojazd pozwala prowadzić.