Nie ulega wątpliwości, że obecnie wypatrywanie policyjnych radiowozów i nieoznakowanych aut, w których czają się funkcjonariusze, już nie wystarczy. Wraz z rozpowszechnieniem się kamerek samochodowych każdy kierowca może stać się stróżem prawa. Tych, którzy chętnie dzielą się z policją zebranymi nagraniami, z wielką pogardą określa się mianem konfidentów, donosicieli czy, mało dyplomatycznie, podpierdalaczy. Czy zawsze słusznie? A może część z nich wykonuje naprawdę dobrą i potrzebną robotę?
Nie mam i nigdy nie miałem w swoim aucie wideorejestratora, na motocyklu również. Nie żebym się brzydził, ale jakoś zawsze są inne wydatki, a zakup takiego urządzenia nie stoi obecnie w centrum moich potrzeb. Chciałbym je natomiast mieć, by móc się wybronić w ewentualnej spornej sytuacji, kiedy w końcu przytrafi mi się jakaś kolizja. Jeżdżę autem od 17 lat i jeszcze żadnej nie miałem, więc statystyka robi się nieubłagana – zapewne niedługo czeka mnie jakaś spora nieprzyjemność. A że często jestem typowym Polakiem mądrym po szkodzie, to zapewne kupię kamerkę dopiero po przykrym zdarzeniu, w którym przyklepią mi coś, czego nie zrobiłem…
No dobrze, a gdy już będę ją miał, czy będę dzielił się niektórymi nagraniami z policją? W końcu materiału na pewno nie zabraknie. Tutaj wchodzimy na grunt równie rozległy, co grząski. Czy potępiam wysyłanie jakichkolwiek filmów z wykroczeniami innych kierowców? Nie. Czy uważam, że powinna to być częsta i regularna praktyka? Też nie.
Uliczne dogmaty
Pamiętacie stary filmik z internetu, w którym gość przedstawiał się jako „fanatyk myślenia” i szczypiąc się pod koszulką szukał dziewczyny „do wspólnego przepytywywania”? No to ja jestem takim trochę fanatykiem myślenia. Uważam, że po to zeszliśmy z drzewa i stale zagęszczamy zwoje mózgowe, żeby używać tych darów ewolucji. Analizować, rozważać, badać, rozpatrywać. Dlatego nie wierzę w żadne dogmaty i sztywne zasady. Ani religijne, ani motocyklowe, ani uliczne. Każda sytuacja jest inna.
![Konfidenci, donosiciele, konfitury – czy można i powinno się wysyłać nagrania z kamer na policję? [Felieton, rejestratory jazdy]](https://motovoyager.net/wp-content/uploads/2023/06/Kamerka-rejestrator-Josue-Soto-Unsplash.jpg)
Nie znoszę też używania słów w oderwaniu od ich dokładnego znaczenia. Taki na przykład modny ostatnio „hejt”, czyli zangielszczona „nienawiść”. Tak się dzisiaj hurtowo określa zwykłą krytykę, nawet niespecjalnie ostrą, bo to wygodne. Po co się spierać, jak można zamknąć usta hejtem? A przecież od krytycznego stosunku czy nawet niechęci jest do nienawiści bardzo daleka droga, bo żeby czuć prawdziwą nienawiść trzeba mieć bardzo mocny powód i pielęgnować to w sobie naprawdę długo.
1989-2023
Dokładnie to samo podejście mam do słów „konfident” i pochodzącej od niego „konfitury”. Organicznie nie znoszę używania ich w wolnym kraju i w czasach pokoju. Włoskie „confidente” oznaczało tajnego agenta, u nas takim mianem określało się współpracowników okupanta – czy to niemieckiego, czy później reżimu komunistycznego. W jakiś sposób słowo to przeniknęło do przestępczego/więziennego żargonu w kontekście współpracy z organami ścigania, a stamtąd na ulice. Dziś robi niestety zawrotną karierę w zupełnie błahych sytuacjach, w których nigdy nie powinno być użyte. Obyśmy nie musieli żyć w czasach, w których powrócą do nas prawdziwy okupant i prawdziwi konfidenci, tak jak chociażby obecnie dzieje się za naszą wschodnią granicą.
Oczywiście nie brakuje osób uważających obecny ustrój Polski za okupacyjny, a służby państwowe, w tym policję, za zbrojne ramię okupanta. Cóż, to jest życie w jakiejś spiskowej wersji rzeczywistości i ja nie zamierzam o tym dyskutować, bo nie jestem specjalistą, a dokładniej lekarzem-specjalistą. Generalnie myślę, że po półwieczu komuny warto jednak, żebyśmy szli w stronę rozwiniętego społeczeństwa obywatelskiego na wzór zachodni. Czyli takiego, w którym rządzi prawo i jasne zasady dla każdego, a nie kodeks ulicy i samowolka w dochodzeniu sprawiedliwości. Nasz świat normalnieje, dawne niebezpieczne dzielnice są dzisiaj zupełnie zwyczajne, a często wręcz modne i drogie. Natomiast więzienno-kibolskie myślenie i slang w języku codziennym wciąż sa obecne, co ponad 30 lat po upadku PRL uważam za straszną porażkę.
Są też inni rekordziści
Mamy więc sztywno-charakternych przeciwników jakiejkolwiek „frajerskiej” współpracy z organami państwowymi. Po zupełnie drugiej stronie funkcjonują osobnicy o zgoła innym podejściu. Nagrywają i wysyłają na policję, co tylko się da. Kilka tygodni temu nasze media obiegła historia 75-letniego mieszkańca Łodzi, który do tej pory złożył ok. czterech tysięcy donosów na policję. Jak sam mówi, stara się nie przynosić na komendę więcej niż pięciu zgłoszeń dziennie, choć jego „zbiory” są bardziej obfite. Tutaj ewidentnie mamy do czynienia z człowiekiem o tak silnie rozwiniętym poczuciu misji, że powinien się nim zająć psychiatra.
W naszym kraju nie brakuje niestety ludzi bardzo znudzonych i bardzo sfrustrowanych, ziejących niechęcią do całego otoczenia. Takich, którzy skorzystają z każdej nadarzającej się okazji, żeby zrobić komuś pod górę. Kamerki samochodowe to dla nich fantastyczne narzędzie do rozładowania stresu, dlatego nie krępują się wysyłać nagrań z sytuacjami zupełnie niegroźnymi. Byle tylko komuś dokopać. Zdarzają się też szantażyści motywowani chęcią zysku…
Wysyłać czy nie wysyłać?
Mam bardzo elastyczne podejście do korzystania z nagrań z wideorejestratora. Wszystko zależy od sytuacji. Jeżeli czytacie moje teksty, to znacie moje podejście do poruszania się po drogach publicznych, czyli de facto – wśród innych ludzi. Cenię wolność, ale prawdziwą, czyli taką, która ma swoje granice tam, gdzie może komuś wyrządzić krzywdę. Nie zgadzam się na wolną amerykankę i swobodne szafowanie zdrowiem i życiem moim, moich bliskich i zupełnie przypadkowych osób, które miały akurat nieszczęście znaleźć się na danym odcinku drogi.
Polski kodeks drogowy i system mandatów i punktów karnych są mocno niedoskonałe. Stanowią jednak pewien szkielet, który jak do tej pory dosyć skutecznie zapobiega wzajemnemu wybijaniu się. Wyczuwam przy tym sporą różnicę między naginaniem przepisów (co sam często robię) a ich totalnym zlewaniem od góry do dołu. Niektóre zachowania powinny być po prostu wypalane żelazem. Osobiście mam szczególną alergię na bezmyślność wobec niechronionych uczestników ruchu, np. wyprzedzanie na przejściu dla pieszych bez sygnalizacji czy wyprzedzanie rowerzystów „na końcówkę lusterka”.
Uważam, że kamerki mogą być dobrym narzędziem do eliminacji z dróg tych, którzy nie powinni się na nich pojawiać w charakterze kierowców. Nie mam tutaj jakichś oporów moralnych na zasadzie „a co na blokach powiedzą?”. Nie jestem nic winien ludziom, którzy mają w dupie cudze życie, bo oto realizują na drodze swoją „pasję” i „wolność”. Nie łączą mnie z nimi żaden kodeks, żadna powinność, żadne zasady. Używając pewnego porównania – jeśli nie umieją korzystać ze wspólnej toalety, to, cytując pirotechnika z filmu „Nic śmiesznego”, „mają się tego sracza bać!”.
Wszystko w naszych rękach
Z drugiej strony, kamerki to miecz obosieczny. Na policję trafiają i będą trafiać tysiące spraw zupełnie błahych. Obok gościa, który radośnie stwarza realne zagrożenie, może się pojawić motocyklista, który przeciskając się w korku przekroczy linię ciągłą (olaboga!). I mogę to być ja, mam tego pełną świadomość. Dlatego to od kondycji umysłowej każdego z nagrywających zależy to, czy uda nam się zatrzymać drogowy dziki zachód, nie wprowadzając jednocześnie permanentnej inwigilacji. Na policję powinny trafiać wyłącznie nagrania sytuacji wyjątkowych, gdzie zagrożenie dla otoczenia było ewidentne. Czy zbiorowy polski kierowca udźwignie to zadanie? Mam spore wątpliwości, ale w coś wierzyć trzeba.
Zdjęcie tytułowe: Will Myers / Unsplash