EkstraFelietonyKiedy umiera motocyklista

Kiedy umiera motocyklista [felieton, na poważnie]

-

Motocyklizm to niebezpieczna pasja. Wszyscy wiemy, że kiedy siedzimy na rozpędzonej maszynie jedyne co oddziela życie od śmierci to kask, ciuchy i odrobina farta. Są i będą tacy jednak, których “zabije to, co kochają”… nigdy nie lubiłem tego powiedzenia. Na całe szczęście, większość z nas spokojnie dopełni żywota w łóżku. Co przeżywamy, kiedy odejdzie ktoś znajomy? Jakie targają nami uczucia? Oto odrobina refleksji.

Czarek

To był spokojny, sielski wręcz poranek. Dzięki lekom przeciwbólowym spałem tej nocy nieco dłużej i nieco przyjemniej niż zwykle. Przeczłapałem z sypialni do kuchni gdzie zaatakowały mnie moje psy podstawiając zabawki i zapraszając do wspólnych szaleństw. Odpaliłem ekspres do kawy i zacząłem smyrać futrzaki, licząc na to że w radosnym uniesieniu mnie nie przewrócą. Cieszyłem się bardzo, zwłaszcza że młodszy psiak w ostatnich dniach miał problemy zdrowotne, które zmuszały nas do codziennych wizyt w klinice. Tego ranka jednak widać było wyraźną poprawę. Za oknem nieśmiało prószył śnieg. Choć zaraz musiałem brać się do pracy, dzień zapowiadał się cudownie.
Kawę wypiłem jednym haustem. Tak już mam. Ubrany i umyty sięgnąłem po komputer i usiadłem na kanapie obok żony. Ona już pracowała. Home office… kiedy mieszka się daleko od miasta, trudno nie lubić tego trybu pracy.
Żona odebrała telefon.
– Co się stało? – spytała mocno zaskoczona.

… nie wiem jak wam, ale mi zawsze skóra cierpnie kiedy słyszę ten ton i podobne słowa. Cholera, bardzo łatwo jest rozpoznać kiedy “co się stało” odnosi się do stłuczonej szklanki lub skręconej kostki, a kiedy oznacza czyjąś śmierć.

Tego dnia dowiedzieliśmy się, że nasz wspólny znajomy nie żyje. Facet nie był ani młody, ani stary. Bardzo dawno się nie widzieliśmy i nie rozmawialiśmy nawet. W ciagu lat słyszało się o nim od czasu do czasu. Miał swoje sprawy. Miał swoje problemy, co do walki z którymi kibicowało jemu i jego rodzinie bardzo wiele osób. To co nas kiedyś łączyło to pasja do motocykli, kilka imprez i sporo znajomych. Te rzeczy pozostały, tak jak i nieco wspomnień. Postać barwna, kontrowersyjna nawet ale dzięki temu ciekawa. Inteligentny chłopak i z charakterem. Nie zrobiliśmy wielu kilometrów razem, ale nie zmieniało to faktu, że szczerze odczułem to odejście. Takie małe tąpnięcie. Dlaczego? Sam nie wiem. Pamiętam typa jako serdecznego człowieka. Uśmiechniętego i bez oporów wyrażającego swoje zdanie. Zostawił żonę i dzieci.
Mnie zabolała ta śmierć, ale naprawdę trudno przewidzieć w jakiej rozsypce jest teraz jego rodzina lub te kilka znanych mi osób, które uważały go za wspaniałego przyjaciela. Dodam, że zmarł w szpitalu po nieudanej operacji.

Grażyna


Pierwsze zetknięcie ze śmiercią motocyklisty było na początku mojej kariery motocyklowej. Jeździłem wtedy w klubie. Byliśmy akurat w drodze na zlot, który odbywał się na Śląsku. Cisnęliśmy małą grupą, zatrzymując się jedynie na tankowanie. Wyjechaliśmy po pracy, wczesnym popołudniem, więc chcąc dojechać na miejsce musieliśmy się nieco spieszyć.
Jadąc w kierunku Częstochowy dojechaliśmy do skrzyżowania, gdzie stała Policja kierując ruch na boczne drogi.
– Wypadek. Motocyklista się rozbił – poinformował mijany funkcjonariusz.
“Oby z tego wyszedł” – pomyślałem.
Jechaliśmy dalej przez wioski, aż dotarliśmy do końca objazdu i wskoczyliśmy na trasę na Częstochowę. Kilkadziesiąt kilometrów dalej zatrzymaliśmy się na tankowanie. Kiedy piłem kawę usłyszałem jak jeden z chłopaków rozmawia przez telefon.
– Grażyna? Gdzie? – w rozmowie padła też nazwa miejscowości, którą mijaliśmy. – My jesteśmy w Częstochowie.
Kiedy kolega skończył rozmawiać podszedłem do niego. Coś było nie tak, ale wtedy nie wiedziałem jeszcze co. Nie znałem też TEGO tonu głosu. Pamiętałem też, że dwójka znajomych, którzy prowadzili razem restaurację, miała jechać swoimi motocyklami na ten sam zlot co my. Mieliśmy łapać się na miejscu. Grażyna była jedną z tych osób.
– Słuchaj, oni są niewiele za nami – zwróciłem się do strapionego kolegi, który przed chwilą skończył rozmawiać przez telefon. – Może poczekamy?
Chłopak spojrzał na mnie pustym wzrokiem:
– Grażyna nie żyje. To ten wypadek, który mijaliśmy.
Zakręciło mi się w głowie. Cholera, nie znałem kobiety zbyt dobrze. Ot kilka rozmów na imprezach. Była bliska jednemu z chłopaków. Była w tej samej trasie… na tej samej drodze… na ten sam pieprzony zlot co my…
Wiedzieliśmy, że nasz znajomy jest teraz sam na miejscu wypadku. Jadąc do niego, złamaliśmy bardzo wiele przepisów. Właśnie tak. Pędziliśmy motocyklami na złamanie karku na miejsce śmiertelnego wypadku. Nic się wtedy nie liczyło. Paradoksalne.
Nigdy nie zapomnę tego widoku. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, nie było już Policji, karetki, lawety. Był tylko załamany człowiek, siedzący samotnie na kamieniu. Patrzył na drogę, na której zginęła jego przyjaciółka. Mówił, że jechał tuż za nią. Widział wszystko.

Był piękny, letni dzień. Grażyna miała bardzo ciepłe pożegnanie. Na jej pogrzeb przyjechało bardzo wielu motocyklistów. Nie znałem jej zbyt dobrze. Razem z kilkoma innymi chłopakami niosłem jej trumnę.

Ostatnia droga

W ciągu tych kilku lat, kiedy ujeżdżam różne maszyny, byłem na zbyt wielu pogrzebach motocyklistów. Niezależnie od tego czy znałem osobiście zmarłego, czy też byłem tam aby okazać komuś wsparcie, przeżywałem te wydarzenia za każdym razem totalnie inaczej. 
Pamiętam pogrzeb członka Hells Angels. Na jego pożegnanie zjechały setki motocyklistów z całego świata.
Podczas ostatniej drogi, kiedy przenoszono urnę z kaplicy na cmentarz, wzdłuż całej trasy pochodu stały Harleye. Każdy krok osoby niosącej urnę akcentowany był przez odpalenie kolejnej maszyny. Kiedy pochód docierał do grobu nie było już słychać dudnienia. Dźwięk setek pustych wydechów zakrzywiał niemalże rzeczywistość. Było go czuć każdą komórką, każdym atomem ciała! Ziemia drżała pod stopami. Ten niesamowity bas skręcał wnętrzności i sięgał wprost do serca zamykając na nim swój stalowy uścisk.
Pośród tego abstrakcyjnego, niemalże wyjętego z jakiegoś filmu doświadczenia, to co najbardziej przerażało to widok dwóch osób w tym morzu osobliwości. Kobieta i mała dziewczynka. Żona i córka. 

Memento mori

Pogrzebów było jeszcze kilka. Informacji o odejściach jeszcze więcej. Przy każdej z tych okazji zastanawiałem się, który z moich znajomych motocyklistów odejdzie jako pierwszy. Na wszelki wypadek poprosiłem najbliższych, że gdybym to był ja, to chciałbym aby podczas pogrzebu puszczono z głośnika “For whom the bell tolls” Metalliki.

Kiedy umiera motocyklista, umiera jako zwykły człowiek który miał bliskich i przyjaciół. Umiera też jako członek tej niesamowitej i cholernie barwnej społeczności. I tak, jest ogromna różnica między pogrzebami zwykłych śmiertelników, a pogrzebami bikerów.
Dlaczego jest inaczej? Myślę, że dlatego bo  łączy nas wyjątkowa pasja. Ponieważ robimy coś równie pięknego i ryzykownego co inni nam podobni. Balansujemy razem na krawędzi. Jeździmy, podróżujemy, ścigamy się i kochamy swoje maszyny. Imprezujemy w klubach, biwakujemy i pijemy piwo przy ognisku gdzieś w dziczy. Kłócimy się na forach i grupach. Poklepujemy się po ramieniu. Chcąc, nie chcąc budzi to pewnego rodzaju solidarność. I nie, nie jest to ten wirtualny etos, o którym kiedyś pisałem. To jest coś prawdziwego i to w bardzo pierwotnej formie.
Czasami spotykamy kogoś na drodze i pozdrawiamy. Czasem złapiemy się ze znajomym na światłach lub gdzieś w trasie totalnie przez przypadek. Zamienimy słowo lub dwa i rozjedziemy się w swoje strony. To co pozostanie to pozdrowienie, uśmiech, pamięć o jakiejś fajnej rozmowie lub wspólnej przygodzie. Coś zatem po nas pozostaje. Dbajmy o to, by było to coś pozytywnego.


– dla Czarka i rodziny

Spodobał Ci się artykuł? Podziel się nim!
Jarek Dobrowolski
Jarek Dobrowolski
Jarek Dobrowolski, miłośnik dwóch kółek, którego nie zatrzymuje nic poza głębokimi śniegami. Autor kilku projektów literackich. Celem jednego z nich jest przekroczenie granicy pomiędzy byciem turystą, a rasowym podróżnikiem i odnalezienie prawdziwego znaczenia tego czym jest przygoda i jak ją rozumiemy. Ciągle poszukujący minimalistycznych rozwiązań przynoszących maksymalne efekty ostrożnie dobiera wyposażenie oraz szlifuje umiejętności. Beznadziejnie zakochany w swoim BMW R1150 GS adventure.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

POLECAMY

ZOBACZ RÓWNIEŻ