Importer jednośladów elektrycznych, Electric Vehicles Poland, poprosił mnie o przetestowanie dwóch pojazdów nowej marki, która właśnie zasiliła bogate portfolio firmy. W ten sposób w moje ręce trafił motorower elektryczny w nadwoziu skutera – Horwin EK1. Jak się sprawdził w codziennym użytkowaniu i czy już, według mnie, nadszedł czas na pojazdy elektryczne?
Testując elektryki czuję nadchodzącą przyszłość. Przypominam sobie filmy, takie jak na przykład Tron: Dziedzictwo, w których bohaterowie jeżdżą jednośladami nie wydającymi praktycznie żadnego dźwięku, oprócz charakterystycznego, cichego gwizdu. Nie wiem jak wam, ale mi naprawdę podoba się ten dźwięk lub też jego brak. Cisza towarzysząca jeździe motorowerem Horwin EK1, który nie przekracza licznikowych 50 km/h, jest wręcz hipnotyzująca…
Jest to wielka opozycja, do tak popularnych zawsze w tym segmencie dwusuwów, które im głośniejsze, tym wydają się szybsze, a rzeczywistość idealnie oddaje popularne powiedzenie: W uszach szum, w oczach łzy, na liczniku 43…
Co to ten Horwin?
Horwin to stosunkowo nowa marka jednośladów z napędem elektrycznym, której biuro projektowe oraz fabryka mieści się w Chinach, natomiast w Europie, a dokładniej w Austrii, działa prężne centrum sprzedaży, mocno angażujące się w rozwój produktów marki. Na przykład w to, aby pojazdy przeznaczone na rynek europejski dostosowane były do anatomii Europejczyków, np. projektowane są większe nadwozia, mogące unieść większy ciężar kierowcy. Producent stawia na rozwój, zaawansowanie technologiczne oraz innowacyjność, która sprawdzi się w codziennym użytkowaniu. Cóż, tyle z teorii, mi pozostało sprawdzić te założenia w praktyce.
Motorower Horwin EK1
W styczniu 2021 roku, w blasku fleszy, wyjechał nowy model skutera z homologacją L1e, którego silnik elektryczny, umieszczony w piaście tylnego koła, generuje 2,8 kW mocy. Te parametry pozwalają na poruszanie się nim osobom posiadającym prawo jazdy kategorii AM lub takim, które 13 stycznia 2013 roku (w dniu zniesienia karty motorowerowej) miały ukończone 18 lat.
Sercem elektryka nie jest wcale jego silnik…
Tylko jego bateria. To ona jest najdroższa i najważniejsza w pojeździe elektrycznym. Jej parametry – pojemność i szybkość ładowania – wpływają na komfort, a także bezpieczeństwo naszego podróżowania. Inteligentny, litowy akumulator napędzający silnik Horwina EK1 generuje napięcie 72V, jednocześnie posiadając 26Ah pojemności. Wielu z nas nic to nie mówi, zatem trzeba odnieść się do praktyki, czyli empirycznych wyników mojego testu. Producent zakłada zasięg na poziomie 70 km na jednym ładowaniu baterii i zbytnio się nie myli. Mi udało się przejechać ich 67, głównie nie oszczędzając manetki, czyli jadąc z maksymalną prędkością licznikową (50 km/h), co w istocie daje homologacyjne maksimum dla motorowerów – 45 km/h.
Bateria podłączana jest do skutera takim oto grubym kablem zakończonym potężną wtyczką. Wpinamy się nią na wcisk, a żeby kabel wyjąć, wystarczy go pociągnąć do siebie, czyli do góry. Proste i nieskomplikowane. Po co jednak mamy odłączać baterię? A jakże – do ładowania.
Oczywiście, niektórzy z was, drodzy czytelnicy, posiadają garaż, w którym mają dostęp do gniazdka elektrycznego i mogą ładować pojazd bez noszenia baterii. Ja niestety jestem pozbawiony takiego dobrodziejstwa, bo moja hala garażowa nie jest przyjazna elektrykom. Gdy dostaję elektryczny jednoślad do testów cieszę się, kiedy jest w nim opcja wyjęcia baterii, w celu zaniesienia jej do domu i naładowania. Fakt, nie każdemu może uśmiechać się dźwiganie akumulatora w ręku, zważywszy, że swoje waży, ale dla mnie jest to jedyna metoda, by być niezależnym, nie musieć nikogo prosić o użyczenie gniazdka.
Ładowarka Horwina wyposażona jest w wentylator, który chłodzi ją podczas procesu ładowania, trwającego – w przypadku EK1 – dokładnie 4 godziny i 23 minuty. Tyle właśnie czasu potrzebowałem, aby zobaczyć świecące się na biało wszystkie pięć diod.
Maneta w opór!
Jako że głównie, tak jak już wcześniej wspomniałem, jeździłem z manetką przepustnicy otwartą na maksa, doceniłem wspaniały gest producenta, który w tym małym bzyku umieścił… tempomat!
Wystarczy przy preferowanej prędkości nacisnąć widoczny na zdjęciu zielony guziczek i możemy dać odpocząć naszemu nadgarstkowi. Świetne rozwiązanie. Aby wyłączyć tempomat, wiadomo, wystarczy nacisnąć jego przycisk lub, nawet delikatnie, przyhamować. Rewelka, której bym się nie spodziewał w tak małym pojeździe.
Wyświetlacz
Jeśli już jesteśmy przy tempomacie, to warto wspomnieć o wyświetlaczu, który pokazuje kilka funkcji skuterka. Ikonka włączonego tempomatu jest jednak tak mikroskopijna, że musiałem nacisnąć jego przycisk kilka razy, myśląc, że nic się nie zmienia, zanim zobaczyłem ją na ekranie. Główną rzeczą na nim, na którą patrzymy podczas jazdy, jest obok prędkości oczywiście stan baterii. Nie wyświetla nam się zasięg, ale procent naładowania. Od 20% w dół zaczyna się świecić po lewej stronie czerwona ikonka akumulatora, informując nas o tym, że niedługo trzeba będzie rozejrzeć się za gniazdkiem. Do tego mamy przebieg dzienny kilometrów, który kasuje się za każdym razem po wyłączeniu stacyjki, całkowitą liczbę przejechanych kilometrów i wskaźnik chwilowego poboru prądu z baterii – odpowiednik chwilowego spalania wyrażonego w L/100km w pojazdach spalinowych.
Bieg wsteczny w motorowerze?
Tak! Tempomat, to nie jedno zaskoczenie, jakie czekało na mnie na pokładzie Horwina EK1. Pojazd ten posiada bieg wsteczny, uruchamiany bardzo sprytnie, przez naciśnięcie i przytrzymanie dolnego, szarego przycisku, przy jednoczesnym odkręceniu gazu. To urządzenie ułatwi wyjazd motorowerem do tyłu pod górkę, czy inne manewry na nierównym terenie. Fajnie!
Przycisk, który widzicie na zdjęciu, nad którym są cyferki 1-2-3 to, jak łatwo się domyślić, tryby jazdy. Na 1 prędkość maksymalna wynosi 25 km/h, na 2 to już 35, a na 3 osiągamy pełne homologacyjne 45, czyli licznikowe 50. Jak się domyślacie, dwa pierwsze tryby użyłem tylko po to, by zobaczyć jak działają, bo jeździć dłużej w ruchu miejskim na nich raczej się nie da…
Bagaż na skuterze
Rzeczy osobiste, komplet przeciwdeszczowy, zakupy, czy kask dla pasażera skuterem zazwyczaj wozimy w schowku pod siedzeniem. Ten w EK1 jest całkiem pojemny. Oczywiście po wyjęciu ładowarki, ale z pozostawioną na swoim miejscu baterią, zmieścił się bez problemu mój integralny Schuberth SR2. Dodatkowo zakupy możemy wozić na haczyku umieszczonym na kolumnie kierownicy – to już taki skuterowy standard.
A telefon czy klucze do garażu, na czas jazdy, możemy umieścić w, znajdującym się po jego prawej stronie, schowku. Wygodnie, przyjaźnie, normalnie… jak w zwykłych skuterach.
Wygoda
Ja jestem za duży na jednoślady, a szczególnie na motorowery. Jednak, o dziwo, w EK1 nie miałem problemów ze zmieszczeniem moich długich nóg. Przy zawracaniu nie zaczepiałem kolanami o kierownicę, jak to miało miejsce w przypadku, dużo przecież większego, Kymco Downtown 350i. Zdziwienie, szok, niedowierzanie, miłe zaskoczenie…
Kanapa jest porządnie uszyta z materiału przypominającego skórę. Jest wygodna, jest na niej dużo miejsca i nie można narzekać na komfort, jakiego dostarcza. Mnie na skuterach, ze względu na wyprostowaną pozycję, zawsze po jakimś czasie bolą lędźwie i tak też było tym razem. Niemniej jednak, jest to moja prywatna przypadłość, a nie wina tego akurat skutera. W ogóle mógłbym o tym nie pisać, ale napisałem, a że płacą mi za znaki, to zostawię już to.
Hamulce
Wydaje mi się, że nie ma sensu rozwodzić się nad ich technologią. Dwa tarczowe hamulce ogarniają temat wystarczająco dobrze. Przez wszystkie moje przejażdżki Horwinem EK1 ani razu nie pomyślałem, że mogłyby być mocniejsze. Wiadomo też, że nie potrzeba tutaj żadnych fajerwerków, w końcu obsługują one pojazd, który nie przekracza prędkości, jaką jestem w stanie osiągnąć na swoim rowerze szosowym – 45 km/h…
Zawieszenie
No i tutaj mamy chyba jeden zgrzyt, w tym całym zamieszaniu. Otóż tylne, widoczne na zdjęciu, amortyzatory z regulacją napięcia wstępnego dają radę. Natomiast przednie zawieszenie dobija przy każdej nadarzającej się okazji. Jazda po miejskich nierównościach nie należy do przyjemnych, bo wręcz wyrywa kierownicę z rąk. Poruszyłem ten temat w rozmowie z przedstawicielem importera i dowiedziałem się, że jest to możliwe, gdyż w związku z problemami produkcyjnymi, jakich doświadczamy obecnie na całym świecie, do testów otrzymałem jeden z przedprodukcyjnych modeli, w którym mogły zdarzyć się jakieś niedociągnięcia. Teorię tę zdaje się potwierdzać egzemplarz Horwina EK3 – czyli skuter w wersji mocowej odpowiadającej motocyklom spalinowym pojemności silnika 125 ccm (homologacja L3e), który ponoć ma rewelacyjnie pracujące zawieszenie, a przecież jest niemal bliźniakiem testowanego przeze mnie motoroweru. Wszystko wskazuje na to, że może tak być, niemniej jednak przednie zawieszenie testowanego przeze mnie skutera po prostu nie daje sobie rady na byle nierówności, a ja musiałem o tym napisać…
Oświetlenie
Widoczne nawet w pełnym słońcu ledowe pasy świateł dziennych, do tego reflektor główny rozpraszający mrok nocy w sposób zadowalający.
Oraz oczywiście ledowe, gustowne oświetlenie tyłu skutera, które dopełnia jego eleganckiego wizerunku.
Aż żal, że nie robiliśmy sesji zdjęciowej w nocy, albo w jakimś ciemnym tunelu, bo skuter ten po zmroku wygląda naprawdę mega!
Podsumowanie
Dla kogo Horwin EK1? Na pewno dla osoby, która jest w stanie delikatnie nagiąć swoją wygodę, aby być eco. Jednak w naszym kraju, jeżeli nie ma się własnego, zamykanego garażu, ładowanie pojazdu elektrycznego może być problematyczne. Świetną sprawą jest jednak to, że kilometry przejechane elektrycznym skuterem kosztują nas tyle co nic… Możemy zapomnieć o drożejącym paliwie, czy kolejkach na stacji benzynowej. Jeżeli zdecydujecie się na zakup elektryka, na stację podjeżdżać będziecie tylko po swoją ulubioną kanapkę i kawę…
Wyświetl ten post na Instagramie.
Tak jak z nieukrywaną satysfakcją zrobiłem to ja… Na pytanie też, czy tankowane było paliwo, zadane przez sprzedawcę, najpierw szeroko się uśmiechnąłem, a dopiero potem zaprzeczyłem.
Cena
Horwin EK1 kosztuje kosztuje 13 300 zł, a kupić go można w tworzącej się właśnie sieci dealerskiej Horwin Polska. Dodatkowym smaczkiem, osładzającym zakup pojazdu z napędem elektrycznym, jest rządowy program Mój Elektryk, czyli dopłaty do zakupu bezemisyjnych pojazdów, które zostały zakupione od maja 2020 włącznie. Dopłata taka ma wynosić 4000 zł i dotyczyć również pojazdów jednośladowych. Więcej informacji znajdziecie na stronie www.gov.pl/web/elektromobilnosc.
Czy warto? Czy jesteście gotowi na własną, prywatną elektromobilność? Na te pytania musicie już sami sobie odpowiedzieć…