Kiedy w 2009 roku odwiedziłem Czarnogórę i Bośnię samochodem, zakochałem się w tych miejscach tak mocno, że poznanie ich z perspektywy motocykla stało się niemal moją obsesją. Do dziś czuję ciarki na skórze. To motocyklowy raj. Oto moja wyprawa na Bałkany.
Przypominamy publikację z 1.10.2016
Całkowicie rozbieżne potrzeby wakacyjne sprawiły, że wraz z żoną postanowiliśmy wypocząć w tym roku osobno. Było trochę dziwnie, trochę nieswojo, ale decyzja zapadła, jadę. Sam. Komuś nie pasuje termin, czyjś motocykl stoi w serwisie – powodów by nie jechać jest jak zwykle tysiąc, ale nie martwię się.
Przeżywanie podróży samemu jest inne, mistyczne. Nie wstyd się zachwycić, nie wstyd wzruszyć ramionami. Wzruszyć się zresztą również nie wstyd. Poza tym nikt nie goni, ale też i czekać na nikogo nie trzeba.
„Masz, pożyczam ci, ale dbaj o niego” – córka daje mi własnoręcznie wykonanego pluszaka. To nasza tradycja, jeśli gdziekolwiek jadę na dłużej niż jeden dzień, daje mi jedną ze swoich zabawek. Na szczęście, no i żebym nie był sam. Zawsze się przydają.
Pakuję go troskliwie i jeszcze raz sprawdzam check-listę. Nie brakuje niczego, może poza jakimiś bzdurami, które nie wiedzieć czemu znalazły się w spisie. Startuję – pogoda jest wprost wymarzona, a dziś mam do przejechania 650 km z Częstochowy do Tolny na Węgrzech, gdzie czeka na mnie Jozsef z Couchsurfingu. Przede mną wyprawa na Bałkany.
Plany? Nie, dziękuję
Od początku głównym założeniem mojego wyjazdu jest… brak założeń. Wyprawa na Bałkany ma jakieś z grubsza zarysowane cele, ale najważniejsze są piękne drogi, które zbierałem miesiącami przygotowując artykuły z cyklu Trasy motocyklowe. To one są inspiracją i motywem przewodnim tej podróży. To one na długo wryją się w pamięć swoją niezwykłą atmosferą, a emocjom dadzą pożywkę na długie zimowe miesiące.
Początkowo planuję przez Węgry jechać bocznymi drogami, ciesząc się z każdego kilometra. Kiedy okazuje się, że wskazówki zegara poruszają się szybciej ode mnie, staję na stacji by zatankować i przemyśleć strategię.
„Gorąco dzisiaj” – facet w kombinezonie z logo stacji odzywa się niezłą polszczyzną. Jestem zdumiony. „Mówi pan po polsku?” – pytam jak kretyn, bo przecież przed chwilą właśnie otrzymałem odpowiedź na to pytanie. „Trochę. Lubię się uczyć języków, a polski jest bardzo trudny. To wyzwanie” – kontynuuje mój rozmówca, a mi robi się coraz dziwniej. „Węgry to bardzo piękny kraj” – wypalam jeszcze głupiej czując, że mój zasób słów ulotnił się wraz z pierwszym szokiem. „Tak, ale dużo Cyganów” – odpowiada smutno Węgier i oddala się by nalać benzyny grubej brunetce.
Stoję tak jeszcze chwilę. Czuję się jakbym przyszedł na koncert do filharmonii w dresie. Po chwili oszołomienia wracam jednak do własnych planów i decyduję się skorzystać z autostrady. Jeśli tego nie zrobię, dotrę do moich gospodarzy po północy, a to byłoby niewybaczalne faux-pas. Wiem, że czeka na mnie cała rodzina. Winieta kosztuje paręnaście złotych, kupuję i cisnę prosto do Tolny.
Około 19.00 melduję się u Jozsefa. Odstawiamy motocykl do garażu, a gospodarz zaprasza mnie do domu. Jestem wstrząśnięty iście królewskim przywitaniem – czeka na mnie własny pokój, suto zastawiony stół z przysmakami ugotowanymi przez Monikę, żonę Jozsefa, a przede wszystkim nieprawdopodobnie pyszne wino i palinka. Rozmowy, śpiewy i opowieści utwierdzają nas w przekonaniu, że „Lengyel Magyar ket jo barat”. W stanie podwyższonej euforii z trudem zasypiam po północy.
Rano, po śniadaniu i czułym pożegnaniu, ruszam w stronę Mostaru. Droga przez Chorwację i północną Bośnię mija niemal niezauważenie – ot, miasteczka, sklepy. Tym, czego trudno nie zauważyć, jest rosnący brud. W Bośni nie ma zwyczaju dbania o otoczenie. Najlepszym miejscem na opakowanie po zjedzonym właśnie jogurcie jest pobocze. Każdy parking otoczony jest przez wianuszek butelek, plastikowych kubków, zużytych chusteczek i prezerwatyw, a wszytko to spowija wątpliwej jakości aromat rozkładu.
Chcąc ominąć kawałek autostrady biegnący w stronę Sarajewa, wybieram drogę R442 przez Kiseljak. Mimo oficjalnego numeru cały czas mam wrażenie, że to jakaś porzucona droga techniczna – ani szerokość, ani przebieg nie wskazują, że ktoś tędy w ogóle jeździ. Przez ponad godzinę mija mnie tylko jeden samochód. „Byle by nie było szutrów” – myślę sobie. W końcu nie po to ludzie latami doskonalą technologie drogowe, żebym po kamieniach jeździł.
Jak mogę się spodziewać szuter pojawia się znienacka niczym policjant w niedzielny poranek. Sprawdzam na GPS-ie. Nie więcej niż dwa kilometry, dam radę. Faktycznie, po chwili szuter się kończy, droga zamienia się w normalną, krajową asfaltówkę i bez przeszkód mogę jechać dalej. Kierunek – Jablanica.
Wyprawa na Bałkany zaczyna nabierać kształtu i sensu. Łagodnymi łukami muska zbocza niewielkiego kanionu Tresanicy i z każdym zakrętem odsłania coraz wyższe szczyty. Wrażenie budowania nastroju towarzyszy mi aż do Jablanicy – miasta, które od razu kojarzy mi się z Zakopanem. Mimo braku wszechobecnych ciupag i smrodu przypalanych oscypków z Biedronki miasto ma ten trudny do nazwania klimat łączący cechy nowoczesnej metropolii i surowej górskiej osady.
Mimo potwornego skwaru czuję w kasku zapach chłodnych kamienistych żlebów i zimnych jak lód potoków. Niezwykłe doznanie, zwłaszcza kiedy zestawić je z typowo miejskimi elementami krajobrazu – kopcącymi starością ciężarówkami i ulicami duszącymi się pod kołdrą brudu.
Świetnie opisana relacja, ostatnio wracałem znad Bałtyku przy temp.34-37 st myślałem że się rozpłynę w motocyklowych ciuchach, podziwiam twardzieli którzy robią na moto powyżej 500 km i więcej dziennie.
pozdrawiam
Arek
Świetnie napisana relacja z wyprawy,zazdroszczę autorowi,dobrze ze nie wiem gdzie parkuje motocykl..bo bym mu opony poprzebijał z zazdrości :)
Widać ze autor ma dryg pisarski,pomija nieciekawe pierdoły,ale mógł by więcej napisać o ludziach i jakiś ciekawostkach.
Przez takie artykuły coraz bardziej mnie ciągnie na Bałkany!
Jak by autor kiedyś szukał kompana na następna wyprawę,to ja się pisze.
pozdrawiam
Wow, Rafał, nie sądziłam, że przejadę tę cudowną trasę w tym roku raz jeszcze! Twoje barwne, jak zawsze pełne poezji opisy zabrały mnie tam, skutecznie rozpraszając od wszystkiego wokół. :) Wiesz, ten ślad w duszy pozostanie na zawsze, na szczęście, potrzebujemy jak najwięcej takiego pokarmu. I co jakiś czas opowieści przyjaciół z podróży w tamte strony będą go ożywiać i wywoływać uśmiech, tęsknotę, motywować. Tak jak Twoja piękna opowieść dzisiaj ożywiła te wspomnienia we mnie, dzięki!
fajnie napisana relacja ;)
Czuję nić emocjonalnego porozumienia z autorem i jego relacją, po zrobieniu samotnie podobnej trasy, z której wróciłem wczoraj. Zakochałem się w Bałkanach, trasach marzenie i cud widokach, zasmakowałem w byciu w tych miejscach sam ze sobą. A na przyszłość, z autopsji, sprzedaję patent na uniknięcie piekielnych upałów i równie męczącej turystycznej stonki: wrzesień. Niby Neretwa tak samo nisko i stragany w Mostarze tak samo tandetne…. Ale wyobraź sobie resztę powyższej podróży ale przy +25st i pustych campingach…
Ja tam wrócę, muszę pojechać do Czarnogóry, która z twoich opisów maluje sie niczym 8 cud świata. W zamian polecam trasę nad Adriatykiem aż do samego Dubrownika, Makarska to ledwie poczatek. I (tak, tak) Balaton, który w złocie i czerwieni jesiennych drzew oraz otoczeniu całkowicie (!) pustych miasteczek okazal się największą pozytywną niespodzianką wyjazdu.
Fajny opis, chociaż czuję pewną nerwowość opisującego :-)
W każdym razie Bałkany są przepiękne, a Czarnogóra dla mnie to jedno z najpiękniejszych miejsc motocyklowych. Ale do zwiedzania poza lipcem i sierpniem.
Super! jadę! ile trwa taka wyprawa starczy mi 6 dni.
…obawiam się że 6 dni nie wystarczy. Biorąc pod uwagę w najlepszym razie przy duuuużej dozie samozaparcia i szczęścia 2 dni na „tam i z powrotem” pozostaje cztery na cieszenie oka a to nic w porównaniu z tym wszystkim co oferują Bałkany, chyba że po powrocie chcesz poczuć niesmak pod tytułem : „byłem, zaliczyłem, miałem na wyciągnięcie ręki jednak prawie nic nie zobaczyłem” :) … .
…Na podziwianie piękna magistrali adriatyckiej potrzeba czasu …wolnej spokojnej jazdy a nie gonitwy
Ja swoją podróż zaplanowałem na 11 dni a mówiąc prawdę to i dwa tygodnie było by mało !
Trzeba nie tylko jechać ale i delektować się pięknem jaki mamy dookoła …a zapewniam że jest na co patrzeć …i to z zapartym tchem ! Z PL do miejscowości Senj w Chorwacji dotarliśmy od strzału” ..jakieś 890 km . Stamtąd już tylko w dół mapy aż do Czarnogóry , zahaczając o Mostar i Miedugorie …. całość trasy liczyła 3600 km ….i gdyby nie gonił nas czas pojechali byśmy jeszcze dalej , chyba aż do Grecji …zwiedzając Albanię po drodze .
Dla odwiedzających Czarnogórę i Stary Bar taka mała ciekawostka. Warto podejść (lub podjechać- w zasadzie turystyk powinien dać radę) za Stary Bar (za murami starego miasta w prawo – w głąb wioski – w stronę akweduktu). Piechotą to jest ok 45 min, może nieco mniej… po drodze fajne widoki, poruszamy się dobrze ubitym szutrem częściowo na podjazdach uzupełnionym betonowymi płytami.
Po drodze po lewej stronie pod nawisem skalnym miejsca na grilla – kamienne „misy”, brakuje jednak rusztów… i kawałek za nimi tuż przed kamiennym mostem również po lewej stronie znajduje się górskie jezioro z wodospadem. Z rewelacyjnie chłodną górską wodą. Głębokość – będąc tam dwa lata temu w sierpniu były miejsce, że mnie kryło. Tak czy inaczej przy tych temperaturach powietrza to miejsce jest jak oaza. I aż nie chce się stamtąd wychodzić :D
Jeszcze do niedawna nie było ono oznakowane na mapach Google, teraz widzę, że już ktoś je dodał…
https://goo.gl/maps/qWeE6nTAGrr
Witaj. Czytam to dopiero w czerwcu 2022r. Już od dłuższego czasu ciągnie mnie na Bałkany, a Twój opis wyjazdu jeszcze bardziej potwierdza że jest to jeden z bardzo ciekawych kierunków podróżowania na motocyklu. Ciekaw jestem gdzie w tym roku się wybierasz. Gdybyś szukał niemarudzącego, nieupierdliwego kompana to chętnie bym się podczepił. Oczywiście jeżeli w ogóle rozważasz podróżowanie w towarzystwie. Pozdrawiam.