Na kolejną sesje umówiłem się już z pełną świadomością. Szkoła dobra. Prezes wie co mówi, bo to pomagało. Ale tym razem u mnie zaczęła wjeżdżać świadomość. Zapisałem się więc do grupy podstawowej. Potrzebuje bardziej spokojnego otoczenia, aby eliminować błędy, których jak wiecie, popełniałem sporo. Teraz już wiedziałem, że moje ego muszę schować do kieszeni i zostawić najlepiej za drzwiami hali.
W poprzedniej części:
Torowe pitbike’i dla dorosłych, czyli jak noob zaczął przygodę na pitku [cz. 1] | motovoyager
Tak jak poprzednio, przyjechałem, przywitałem się, znów zielona kamizelka i na tor. Po pierwszej sesji czułem, że coś robię źle, ale nie byłem w stanie tego nazwać. Tak, też nie przyjechałem sam, ale to nie miało znaczenia. Jechałem swoje. Tak przynajmniej mi się wydawało. Kolejne podpowiedzi, uwagi, na co zwrócić uwagę, jak zrobić to czy tamto .. NO KURŁA! Ile tych błędów można jeszcze popełnić? Wielce liczyłem na to, że już dno osiągnąłem i teraz może być tylko lepiej.
Dno i wodorosty…
Widocznie okazało, że ja dnem nazywam ten muł, który jest pode mną. Postawiłem sobie pytanie ile tego mułu jeszcze jest, ale to bardziej retoryczne pytanie. Tor nadal był za ciasny, ale zaczynało mi świtać dlaczego. Czasem wychodził zakręt lepiej, czasem gorzej, więc zwalałem na to, że jeżdżę złą nitką toru! Tak, to na pewno było to, bo przecież co innego, skoro inni jadą idealną nitką i idzie im lepiej? Zatem moje skupienie zostało skierowane właśnie w tę stronę. Na kolejnym wyjeździe szło mi lepiej. O ile lepiej? No o tyle, że jak tylko wyjechałem poza swoją nitkę nie było najlepiej. Nie, nie. Nie zaliczyłem, żadnej gleby, co nadal wpisywało się w to, że jestem całkiem niezły. I tak się w sumie bujałem, mając w przekonaniu, że robię coraz lepsze czasy. Nikt oczywiście tego nie mierzył, ale czułem to w każdej kości, w bananie na ryju, jak coś się udało. No właśnie. UDAŁO. Co to znaczy teraz, a co znaczyło wtedy?
Uda się, albo się nie uda
Wtedy znaczyło to tyle, że jest postęp, którego tak pragnąłem. Oczekiwałem postępu po kilku jazdach, bo przecież ja to robiłem. Byłem w Bieszczadach, na Słowacji, w Alpach nawet! Wjechałem na Stelvio bez problemu, przejechałem Grossglockner. Jeździłem w deszczu i ogólne w niepogodzie, aby czuć się pewnie w różnych warunkach. BA! Nawet raz wyjechałem przy -5, aby się sprawdzić. Tak, to był beznadziejny pomysł. Przez 4 lata jazdy w sumie miałem 4 motocykle. To nie tak dużo, ale nie o ilość i przechwałki chodzi. Mówię to, bo tak wtedy myślałem. A co to oznacza teraz? To na końcu.
Jak działa kontrola trakcji w motocyklach Honda? Zdradzamy tajniki systemu HSTC | motovoyager
Dalej udawało się pokonywać zakręty, jeździć płynniej – to też historia na oddzielny temat. Ogólnie byłem zadowolony, choć sam Prezes miał nadal strzeżenia. I podpowiem, że będzie je miał jeszcze przez kilka miesięcy. Nie mniej wyjeździłem się szalenie wtedy. Pamiętam, że byłem z siebie zadowolony. Kolana nadal nie było, nitka nie była dopracowana, dawałem się wyprzedzać, ale już się nie ścigałem z przyjaciółmi. Byli szybsi. To jasne, kiedy porównasz wagę zawodników. Prezes nadal powtarzał, że nie patrzę w zakręty, nadal mówił, że skręcam za późno. Co ważniejsze w tej sesji, mimo iż była bardzo podobna do poprzedniej porażki zawierała jeden element. Jedno ćwiczenie.
Jedna ręka na kierownicy i jazda!
I tu właśnie pojawia się moja świetna jazda. Na trzecim wyjeździe tuż przed wyruszeniem, kiedy już mieliśmy zapięte kaski, założone rękawiczki, byliśmy wszyscy podnieceni, że poprzedni wyjazd dobrze poszedł i teraz będzie upalanie – wrzucacie drugi bieg i jedziecie jedną ręką. Prawa na kierownicy, lewa na udzie – powiedział Prezes – macham zieloną flagą na start i wtedy zaczynacie. Analogicznie w drugą stronę. Macham i macie dwie ręce na kierownicy – zakończył. Szybko przemyślałem sprawę. Nowe zadanie, ale nie jest jakieś super skomplikowane. W końcu ile razy jechało się zupełnie bez trzymanki? Ile razy dawało się ręce odpocząć, bo boli? Bułka z masłem. Ruszyłem. Dobrze, że dał nam wszystkim kilka kółek na rozgrzanie opon. Nie machał, to się zaczęło. Poczuliśmy wszyscy adrenalinę, że może zapomniał i trzeba upalać. BĘC! Zielona flaga w górze, ręka z kierownicy. Został hamulec i gaz. Pierwszy zakręt i co? No nic. Zakręciłem tak jak w drugim i trzecim i nagle przychodzi on. Lewy nawrót przechodzący w prawy nawrót. Tu już nie było tak prosto. Wszyscy to odczuli. Widać było jak średnia prędkość nagle spadła, nikt nikogo nie wyprzedza, każdy skupiony na jeździe, by nie przyglebić. A to przecież raz, że wstyd, a dwa – no że boli! Ile tak jeździliśmy? Miałem wrażenie, że całą wieczność. Tor techniczny, z wieloma nawrotami, długie łuki zakończone ostrymi zakrętami. Jak ja się cieszyłem na ponowny widok tej zielonej flagi. Od razu pewność wróciła, prędkość wzrosła i zaczęła się jazda. Jakie to było błogie uczucie po tej nudnej sesji z jedną ręką.
Co tu się odwaliło zatem?
Oj wiele rzeczy, których nie zrozumiałem. Zrozumiałem je dopiero kiedy Prezes o nich powiedział. I znów, cholera miał racje. Zadał pytanie najpierw czy kogoś boli lewa ręka. No jak ma boleć, skoro jej nie używaliśmy? A potem zabił gwoździa – a kogo bolała po poprzednim wyjeździe? I tu już nie było tak śmiesznie. Otóż, okazało się, że mimowolnie ściskamy lewą ręką. Po co? Lewa trzyma kierownice, kieruje, ale nie trzyma się jej kurczowo! Dlaczego? No a jak masz czuć lepiej motocykl, uślizg koła, czy chęć prostowania się motocykla, jak masz napięte mięśnie jak postronki? No po prostu nie czuć wielu rzeczy. I to był klucz tego ćwiczenia. Pokazać nam wszystkim ten podstawowy błąd. Ale to nie jest koniec. Wiecie kiedy naprawdę dobił ostatni gwóźdź? Wtedy, kiedy powiedział, że motocykl trzyma się udami. Nie powiem, że to podstawa. Na większym motocyklu, jakim jeżdżę, też trzymam udami – tak mi się zdawało. Otóż wcale nie trzymałem. Dlaczego? Rutyna. Nie było potrzeby trzymania go mocno na autostradzie czy – porównując do toru – szerokich i łagodnych winkli w Bieszczadach. Przez te wszystkie lata po prostu odzwyczaiłem się od tego myśląc, że to nadal robię. Tak jak odzwyczaiłem się od patrzenia w zakręty. Dlatego, że na ulicy wzrokiem wszystko ogarniam.
Kolejny wyjazd był ostatni
Zawierał głównie moje przemyślenia w czasie jazdy, o których poniżej. Co się stało w tej sesji? Bardzo dużo. Pierwsza, rzecz jaką zrozumiałem, którą Prezes oczywiście mi mówił, ale tak naprawdę nie rozumiałem co mówi. Tor jest wystarczająco szeroki – dwa gokarty obok siebie się mieszczą, to pitek się nie zmieści? Mówił wtedy – za szybko. Jak za szybko skoro to się ledwo turla? A no za szybko. Jazda z jedną rękach na tych zakrętach spowodowała, że zwolniłem, przez co nie miałem problemu ze zmieszczeniem się. Totalnie rozluźniłem prawą rękę na manetce, przez co mnie nie bolała. I co najważniejsze, zacząłem mocniej trzymać pitka nogami. Zarówno na prostej jak i na zakręcie, zawsze przynajmniej jedno udo ściskało bak. To był przełom. Te wszystkie kilometry, na wcześniej wymienionych malowniczych trasach, zostały zmiecione. Nie zamieniłbym ich oczywiście na nic. Widoki fantastyczne, pogoda wspaniała na każdym wyjeździe i naprawdę super przygoda. Ale przez to wszystko, że latałem głównie po mieście moje zmysły zostały przytępione. Może inaczej. Sukcesywnie przytępiane, przez jazdę relaksacyjną.
Powrót do podstaw, niezależnie od tego jakie ma się doświadczenie, przydaje się. Nie sztuką jest jeździć. Ale bycie motocyklistą-ignorantem to już zupełnie inna sprawa. A nim nie chciałem być.
C.D.N.