Kupno zarówno nowego, jak i używanego, motocykla w Polsce nie należy do rzeczy prostych i spokojnych. Zaczynając od dużej ilości urzędowej papierologii, przez bankowe przeciwności, krętactwa prywatnych sprzedawców, a na narzekaniu żony i rodziny kończąc. Wszystko to może przyprawić zainteresowanego o pozbycie się ostatnich, posiwiałych już od nerwów włosów. Jak wyglądają realia kupna motocykla używanego w Polsce?
Zaczyna się niewinnie, znajomy kupił sobie motocykl, który wręcz w hollywoodzki sposób prezentuje nam na własnym podjeździe przed garażem. Fakt, wygląda tutaj pięknie, a ja akurat jestem na etapie kupna kolejnego jednośladu. Jego zagrywka nie tylko była spowodowana nadwyrężonym ego, ale również zapalnikiem do szybszego działania. Kawa, laptop i ustawianie filtrów w znanych portalach ogłoszeniowych to specyficzny błogostan, który niczym śpiewająca przed burza zięba zwiastuje kupno wymarzonych dwóch kółek. O ile przeglądanie aukcji może sprawiać przyjemność, to rozmowa z kupującym i same oględziny kolejnych pojazdów, mogą doprowadzić do białej gorączki. Poznajcie realia kupna motocykla w Polsce.
Zdjęcia jak z okładki
Jest i on, wymarzony model, przepięknie zaprezentowany na zdjęciach. Mogłoby się wydawać, że widać wszystkie mankamenty, których na, wręcz artystycznych, fotografiach próżno się doszukiwać. Oczywiście w opisie standardowy zwrot „więcej na priv”, ale co tu się dziwić? Skoro tak dokładne i starannie wykonane zdjęcia motocykla przedstawiają jego stan. Prawda okazuje się brutalna dla kupującego lub sprzedającego, który w ferworze szybkiego finalizowania transakcji zapomniał, że w lewym dolnym rogu widnieje data wykonania owych fotek, które najczęściej wykonane zostały dwa lata wcześniej, dodatkowo przez poprzedniego właściciela – motocyklowego pedanta. Od tamtego momentu stan motocykla zmienił się diametralnie. Nasz wymarzony sprzęt otrzymał kilkanaście ran wojennych spowodowanych niczym innym jak delikatnymi parkingówkami, bogatszy jest również o kilka druciarskich patentów i znaczną ilość czerwonego sylikonu.
Jeżeli sprzedający jest na tyle bystry, że zdjęcia nie zawierają daty, to zderzenie z rzeczywistością czeka nas na miejscu, tym boleśniejsze, im dalej jest wymarzony motocykl. Jakie zdziwienie spotkało mnie ostatnio wraz z naszym fotografem Łukaszem, dla którego szukaliśmy litrowego motocykla z silnikiem V2. Przepięknie prezentująca się, na okazałym podjeździe luksusowej willi, Honda VTR 1000F przykuła naszą uwagę. Decyzją chwili ruszyliśmy w trasę liczącą ponad 400 km, która skończyła się kompletną klapą. Tak, zdjęcia należały do poprzedniego właściciela, a my zostaliśmy zaproszeni na wypełnione błotem podwórze, gdzie w akompaniamencie wyjących świń i wszędobylskiego smrodu oglądaliśmy motocykl, który został wyciągnięty spod plandeki, z brakiem paliwa i rozładowanym akumulatorem. Niepokojący dźwięk dobiegający z tylnego cylindra sprzedający oczywiście zrzucił na wadliwy, hondowski napinacz rozrządu. Jako że miałem okazję już taki serwisować, właściciel zaproponował, abym rozkręcił go podczas oględzin, w celu weryfikacji. Dobrze, że jechał z nami jacek…
Czerwony silikon dobry na wszystko
Sprawa ta dotyczy wszystkich segmentów, ale najczęściej sprawdza się w przypadku klikunastoletnich sportów, które często wyzionęły już ducha kilkukrotnie. Koszty naprawy potrafią przyprawić właściciela o gęsią skórkę, dlatego decyduje się na manewr dobrze znany – szybka fuszerka i w świat, bo przecież wszelakie wycieki oleju, czy pęknięcia, można naprawić tanim kosztem, używając tylko dużej lub bardzo dużej ilości czerwonego sylikonu. Chwilowe zażegnanie usterki tyczy się przeróżnych podzespołów motocykla i warto zwracać na to uwagę, że powertape, trytytki czy ukręcone śrubki mogą zwiastować wychodzenie po kupnie kolejnych kwiatków. Oczywiście motocykl po pełnym serwisie – wymieniony olej, płyny i świece. Tylko wsiadać i wrzucać kasę w nowo zakupioną studnię bez dna.
Jak nie dać się oszukać nieuczciwym handlarzom, czyli sztuczki komisów motocyklowych
Drugi komplet owiewek
Kto z fanów błota nigdy nie miał drugiego kompletu owiewek, niech pierwszy rzuci kamieniem. Zabieg ten ma na celu ochronić oryginalne owiewki w motocyklu, skazując tym samym chińskie zamienniki na prawdziwą walkę z kamieniami, piachem i glebami. Chociaż sam zabieg jest słuszny, to idąca za nim historia sprzedana nam przez właściciela często znacznie mija się z prawdą. Nieskazitelne, nieskalane błotem, przepięknie oklejone owiewki to tylko i wyłącznie potwierdzenie, że wyczynowy cross nigdy nie widział terenu, a kupiony został tylko i wyłącznie jako fanaberia i spełnienie dziecięcych marzeń. Pod przepięknym designem kryją się jednak rolki, przepotężne dzwony, podtapianie i mnóstwo nieudanych akrobacji. Na szczęście rany pozostały na komplecie pochodzącym od Alibaby.
Inne ogłoszenia użytkownika
Mistrzowie, artyści i cudotwórcy, którzy posiadają jakiekolwiek zdolności manualne, często podejmują się naprawy powypadkowych, zgruzowanych motocykli, kierując się formą szybkiego zarobku. Akurat w zeszły weekend zgruzował swoją R6, a na jednym z portali aukcyjnych właśnie pojawił się identyczny motocykl, tylko uszkodzony z przeciwnej strony. Petarda! Z dwóch zrobi się jeden, a pozostałości sprzeda. Nawet śladu nie będzie, a i sąsiad się nie skapnie, że coś robione było. Yamaha, w którą zostało tchnięte drugie życie szybko ląduje na jednej ze stron, ze starannie wykonanym opisem oraz całkiem niezłymi fotkami wykonanymi nowoczesnym smartfonem. Z ciekawości klikam w pozostałe ogłoszenia użytkownika i całe szczęście, że siedzę, bo oczarowany niezłym ogłoszeniem i wręcz marketingową rozmową ze sprzedającym nie dowierzam, że poza samym motocyklem mogę kupić praktycznie drugi, tyle, że w częściach. Niby szczegół, ale jakże istotny.
Zapominalski
– Proszę przyjechać kiedy pan chce. Wszystko jest gotowe – dokumenty, kluczyki, wymienione części i faktury. Wszystko mam, nawet umowę kupna-sprzedaży, także proszę się nie martwić. – słyszę przez słuchawkę telefonu. Chyba trafiłem na rzeczowego sprzedającego, który ma wszystko co mnie interesuje, nawet częściowe potwierdzenie historii zafundowanej przez właściciela interesującego mnie motocykla. Oferta prezentuje się nieźle, dlatego wybieram się kolejne kilkaset kilometrów po motocykl. Chociaż na miejscu motocykl okazuje się akceptowalny, to nie zdziwiła mnie rozbieżność pomiędzy stanem na żywo, a tym ze zdjęć. Przyzwyczajam się… przynajmniej tak sobie to tłumaczę. Po próbnej jeździe testowej jestem prawie zdecydowany, ale wiśienką na torcie będzie okazanie dokumentacji, drugiego kluczyka czy karty pojazdu. Zonk, wszystko było w szafce, ale żona akurat posprzątała i nie mogę znaleźć, ale obiecuję z ręką na sercu, słowo harcerza, że zaraz po kupnie na swój koszt wyślę. Zejdź mi z oczu myślę sobie, odliczając głęboko od 10 do 0…