Czy to kolejny tekst jakiegoś starego pierdziela z cyklu „kiedyś były czasy, teraz nie ma czasów”? Z grubsza być może tak, ale daleki jestem od tego, żeby zaszyć się w przeszłości i miotać gromy na wszystko, co nowe. Po prostu mam wrażenie, że obiektywnie najciekawsze rzeczy związane z motocyklami są już za nami i nie mają szans wrócić. Natomiast naszym zadaniem jest wycisnąć ile się da z tego, co zostało.
Temat dzisiejszego felietonu chodzi za mną od lat. Nabrzmiewa i drażni. Postanowiłem w końcu przeciąć ten ropień, zwłaszcza że okoliczności sprzyjają lotom na niskim pułapie. Wróciłem z urlopu, na którym nie odpocząłem, bo przecież wyjazdy z małymi dziećmi są dla dzieci, a nie ich rodziców. Nie mam czasu na codzienną jazdę motocyklem, a gdy już znajdę chwilę, to albo leje deszcz albo smaży słońce. Mam złamaną kość śródstopia i nie mogę jeździć w terenie, choć bardzo mnie tam ciągnie. A w dodatku dni są coraz krótsze, co zwiastuje powolny koniec sezonu. Generalnie dosyć depresyjny klimat i stary garnek na dużym palniku, z którego kipią czarne myśli.
Przyp…ć i odpuścić, czyli aktorsko-motocyklowa lekcja od Romana Wilhelmiego [Felieton]
Powtórka z liceum
Skąd w tytule wzięło się określenie w języku francuskim? Ponieważ obecna era motocyklizmu bardzo mocno kojarzy mi się ze stanem kultury i sztuki na przełomie XIX i XX wieku i kwitnącym wtedy dekadentyzmem. „Fin de siècle” to po polsku „koniec wieku”. Wielu ówczesnych myślicieli i artystów uważało, że jako ludzkość osiągnęliśmy szczyt i nie wyplujemy już z siebie nic wartościowego. Jesteśmy zdegenerowani, a kolejne ideologie zawiodły. Panowało powszechne poczucie schyłkowości, porównywane z nastrojami w cesarstwie rzymskim w czasie najazdu barbarzyńców. Dominowały takie postawy jak bierność, apatia, melancholia, pesymizm, znużenie, obojętność, znieczulenie. Całemu temu koktajlowi sprzyjała zmiana daty i wejście w nowy wiek, jako symbole wejścia w nową epokę.
Oczywiście w branży motocyklowej Roku Pańskiego 2023 nie jest aż tak źle, a ja użyłem po prostu luźnego porównania. Mam jednak bardzo mocne poczucie końca czegoś fajnego. Wymienię kilka rzeczy, które mają na to wpływ, ale nie mam zamiaru jakoś zaciekle bronić własnego punktu widzenia. Nie wykluczam, że się częściowo lub całościowo mylę.
Ludzie ludziom
Przede wszystkim mam wrażenie, że w dziedzinie motocykli spalinowych już dawno skończył się rozwój, a zaczęła walka o utrzymanie tego, co już udało się osiągnąć. Nie ma i nie będzie maszyn przełomowych, takich z plakatu nad łóżkiem. Nie ma uzasadnienia dla modeli karmiących marzenia. Dziś jest ich na rynku dosłownie kilka, pierwszy, który przychodzi mi do głowy to Ducati Panigale V4.
Główną przyczynę upatruję w czynniku ludzkim. Z jednej strony mamy na różnych szczeblach władzy krajowej i międzynarodowej coraz więcej osób, dla których motocykle są w najlepszym przypadku obojętne, a często stanowią przeszkodę w realizacji właściwych priorytetów, takich jak szeroko rozumiane ekologia i bezpieczeństwo. Z drugiej, inżynierowie i projektanci mogliby dać z siebie jeszcze wiele, ale czy mają dla kogo? Czy staną za nimi liczni lojalni klienci, którzy żądają rozwoju i różnorodności oraz chętnie wyłożą na to pieniądze? Którzy będą w stanie zorganizować się w liczne i wpływowe stowarzyszenia, które powiedzą władzy: hej, tu jesteśmy, nie ignoruj nas? Czy w ogóle wyrośnie odpowiednio liczne pokolenie młodych motocyklistów, którym nie wystarczą wrażenia w wirtualnej rzeczywistości?
Owiany złą sławą rok 2035, w którym ma umrzeć tradycyjna, czyli spalinowa, motoryzacja. Tak naprawdę nie wiemy do końca, co wtedy stanie się z autami, stanowiącymi trzon branży, nie mówiąc już o sytuacji motocykli i motocyklistów. Co wejdzie „na pełnej” – elektryki, wodór, a może jeszcze coś innego? To temat rzeka, do tego czasu wiele może się zmienić. Nie sądzę jednak, że w naszym ogródku wyrośnie coś spektakularnego. Myślę, że dojedziemy do naszego „fin de siècle” napędzani tymi samymi dwucylindrowymi rzędówkami. Przewidywalnymi, tanimi w produkcji, wykastrowanymi, spełniającymi kolejne normy. Z coraz większymi wydechami i większą ilością elektroniki.
Nowa norma emisji spalin Euro 5+ obowiązkowa dla motocykli już w 2024 roku
Na razie jest gdzie…
Ja akurat należę do grupy motocyklistów, dla której sam pojazd nie jest aż tak ważny, jak możliwość jego wykorzystania w dalekich i ciekawych trasach. Krótko mówiąc, nie interesują mnie cyferki, koniki, frędzle, bajery. Mogę jeździć pozornie nudnym (ale niezawodnym) motocyklem, byle w ciekawe miejsca. Dlatego ze smutkiem czytam o kolejnych trasach zamykanych dla jednośladów, choć tutaj częściowo można obwinić jedną z największych motocyklowych patologii, czyli nadmiernie głośne wydechy.
Dochodzi jeszcze wątek ekonomiczny. Zagraniczna turystyka motocyklowa nigdy nie należała do najtańszych, ale mam wrażenie, że w ostatnich latach jej koszty zaczęły coraz mocniej odjeżdżać od naszych zarobków. Nie sądzę, żeby jeszcze kiedyś było w tym względzie lepiej. W końcu unijni urzędnicy już zapowiedzieli, że choć nowe pojazdy spalinowe będą sprzedawane jeszcze przez kilkanaście lat, to ich eksploatacja będzie coraz droższa. Bo takie jest polityczne założenie. Nie mogę się opędzić od nieprzyjemnego przeświadczenia, że kupując dziś nowy spalinowy motocykl, robimy to ostatni lub przedostatni raz.
Kontrola najwyższą formą zaufania
Jakie są przepisy po kolejnych nowelizacjach, każdy widzi. Kary wreszcie stały się karami, a wspomagana nowoczesną elektroniką policja coraz lepiej radzi sobie z egzekwowaniem prawa, jakie by ono nie było. W mojej, i nie tylko mojej, opinii motocykle o charakterze sportowym już dawno straciły rację bytu w użytku drogowym. Nie tylko dlatego, że aut jest więcej niż kiedykolwiek i jeżdżąc po ulicach sportowo, niemal na pewno w końcu w coś przydzwonimy. Po prostu łatwo odkręcić manetkę i błyskawicznie stracić prawo jazdy. Trzeba uciekać na tor, a torów nie dość, że mało, to jeszcze okoliczni mieszkańcy piszą petycje i chcą likwidacji… To nie są dobre czasy dla szybkich i głośnych maszyn, a lepsze nie nadejdą.
A poza asfaltem? Sama jazda offroadowa jest dużo łatwiejsza i mniej stresująca niż znalezienie miejsca na nią. My akurat mamy w Polsce jeszcze w miarę dobrze, ale są kraje, i to blisko nas, w których generalnie jazda poza asfaltem jest dozwolona tylko na obiektach zamkniętych. I nie mam wątpliwości, że za jakiś czas dojdzie to i do nas. Dzisiejsze większe trakty szutrowe zostaną wyasfaltowane (już to widać z roku na rok), a pozostałe z czasem zostaną zamknięte dla pojazdów silnikowych. W trosce o środowisko i prywatne grunty. Nie możemy tego zatrzymać, ale możemy spróbować opóźnić, wszystko w naszych rękach.
A może to szansa?
Tak, ponarzekałem sobie i wiele rzeczy pewnie wyolbrzymiłem, a jednocześnie spłyciłem. Bo to w końcu pojedynczy felieton, a nie naukowa analiza. Zjawisko „końca wieku” sprzed ponad stu lat, mimo pozornej beznadziei, dało bardzo dobre owoce. Ludzie coraz odważniej porzucali stare, skostniałe wzorce i przeczuwając rychły koniec, otwierali się na nowe rzeczy. W końcu to właśnie w tej epoce rozpoczęła się masowa produkcja motocykli.
Może więc i tym razem idzie ku dobremu i przed nami jeszcze masa wspaniałych motocyklowych rzeczy, tylko póki co nie możemy tego dostrzec? Jakiś fajny nowy napęd albo cudowne paliwo do maszyn, które kochamy? Może nieznośne elektryki, ale przynajmniej z dużym zasięgiem i krótkim czasem ładowania? Trochę mi smutno, ale jednak zżera mnie ciekawość. Przestało padać, chyba pójdę pojeździć.
PS. Aha, zapomniałem. YouTube i sociale mnie wkurzają. Niemożebnie. Te wszystkie szczegółowe filmy z wyjazdów, teraz każdy je kręci. Coraz mniej szans, by wyznaczyć sobie punkt na mapie i pojechać go zobaczyć, bez wcześniejszego natknięcia się w internecie na dokładnie ten widok, który zastaniemy. Tęsknię za czasami, kiedy moje pragnienie podróży budowało jedno niewyraźne zdjęcie w gazecie…
Dlatego ja jeżdżąc japońskim starym motocyklem skłaniam się, a jakże ku zachodowi. Tam nurt motocyklizmu daleki jest od europejskiego schyłku. Podobnie jest w kraju kwitnącej wiśni. Kultura custom, zarezerwowana wydaje się w Europie tylko dla majętnych snobów, kwitnie tam w najlepsze. Przybywa nowych imprez, z roku na rok powiększa się grono motocyklistów jeżdżących starymi przerobionymi motocyklami. Polecam sprawdzić takie frazy jak Born Free, Party at the pen, europejskie Old and proud, czy zombie chopper run. Tam znajdziemy tylko ludzi pozytywnych i niesztampowych, prawdziwych entuzjastów. Na koniec mogę tylko powiedzieć że podróż po Europie przerobionym leciwym motocyklem wzbudza wśród lokalsów zainteresowanie jak dawniej gdy motocykl był czymś niecodziennym.
Kiedyś motocykle to było coś dla twardzieli. Dla tych co nie poddawali się przy byle trudności. Teraz jest epoka, w której za mniejsze czy większe pieniądze jest po prostu łatwo. Widać te tabuny dzwoniących i wydechami i w coś młodszych lub starszych „fanów motocyklizmu”. Nadchodzi pora bardzo trudna, pora renegatów którym nie każdy będzie mógł zostać . Oczywiście będą oni nazywani przestępcami drogowymi, ekologicznymi i jeszcze nie wiadomo jakimi. Będą oni nieliczni, przemilczani przez media ale będą. Już są ale autorze nawet ty o nich nie wiesz choć nawet ty ich nazwiesz przestępcami . Pojawiają się w mediach niezależnych, ścigani poprzez extremistow ekologicznych czy społecznych bo nie wpisują się w tchórzliwe klimaty męczenników i niewolników ekonomicznych tyrajacych aby utrzymać się na powierzchni tego syfu zwanego normalnością. Przemyśl co napisałem jeśli interesuje cię jakąś łączność z tymi dla kogo piszesz a nie tylko wystukanie jakichś mądrości na klawiaturze.
Drwiszon, bardzo tajemniczy komentarz o niczym. Jacy renegaci? Jacy twardziele? Jacy przestępcy drogowi? Tak faktycznie przestępcy drogowi powinni zostać w więzieniu albo z odebranymi uprawnieniami. Szacunek na drodze ponad wszystko. Meczennicy i niewolnicy ekonomiczni? O kim mówisz?
Jeśli piszesz o pryszczuchu bez empatii i kultury, który odwija swojego gruza na osiedlu o 23 i dostaje orgazmu że jest najgłośniejszy to chętnie zobaczę jak traci uprawnienia i dowód rejestracyjny.
Wydaje mi się że bardziej chodzi o tych którzy nie idą z prądem, z bezrozumną propagandą złej motoryzacji i poprawności politycznej.
Bastionem wolnego motocyklizmu nadal pozostają i miejmy nadzieję że pozostaną Bałkany. Najlepiej te poza Unią. Tam można naprawdę pojeździć i oby tak było jak najdłużej. Korzystajmy puki możemy. Bo pewno tam też pojawią się naciski na ograniczenia i zakazy . Oczywiście wszystko w trosce o dobro użytkowników dróg. LWG.