Znów użyłem brzydkiego słowa w tytule felietonu, ale na swoją obronę mam to, że jest to cytat ze znakomitego polskiego aktora. I mimo że dotyczył on rzemiosła teatralno-filmowego, to znakomicie wpisuje się w naszą motocyklową rzeczywistość. Bo, krótko mówiąc, trzeba znać proporcje i wiedzieć, co i kiedy…
Nieodżałowany Roman Wilhelmi to z pewnością jedna z najwybitniejszych postaci polskiego kina i teatru. Aktor o niesamowitej charyzmie i doskonałym warsztacie. „Zaklęte rewiry”, „Czterej pancerni i pies”, „Alternatywy 4” czy absolutnie wspaniała „Kariera Nikodema Dyzmy” – to tylko kilka najbardziej znanych ról pana Romana, a miał on ich na koncie blisko 150. Nie wiem, czy w życiu prywatnym korzystał z motocykla, natomiast w 1986 roku zagrał motocyklistę-mściciela w filmie „Prywatne śledztwo”, w którym jeździł piękną Jawą Enduro Sport. Warto obejrzeć, to bardzo przyzwoita produkcja sensacyjna.
Ja natomiast chciałbym przywołać moją ulubioną anegdotę związaną z systemem pracy, jaki miał Wilhelmi. Być może jest ona wam znana, ale pewnie niektórzy usłyszą ją po raz pierwszy. Cytując książkę „Roman Wilhelmi. Biografia” Marcina Rychcika:
„(…) Znaną i powszechnie komentowaną praktyką Wilhelmiego było zapisywanie w scenariuszu, obok tekstu, pojedynczych liter – najczęściej: P i O. Oznaczały one kolejno: przypierdolić, odpuścić.(…)”
Słownictwo proste, a jakże celne i skuteczne. I chyba nie ma co biadolić nad ich pewną wulgarnością, skoro stały się przepisem na kawał dobrej sztuki. Równowaga i wiedza, co gdzie i w jakich warunkach jest potrzebne. Jadąc na pełnej petardzie przez cały film lub sztukę teatralną zostawisz za sobą tylko krzyk. Chowając się w cieniu, pozostaniesz w cieniu. Buduj z kontrastów, a będzie pięknie.
![Przyp…ć i odpuścić, czyli aktorsko-motocyklowa lekcja od Romana Wilhelmiego [Felieton]](https://motovoyager.net/wp-content/uploads/2023/07/Roman-Wilhelmi-motocykle-2.jpg)
Na scenie i na asfalcie
OK, my tu o teatrze, a gdzie w tym motocykle? Otóż ja tu widzę piękną analogię. Jako motocykliści mamy wielką skłonność do wykorzystywania głównie pierwszej części zapisków pana Romana. Uwielbiamy przyp…ć, nawet tam, gdzie jest to zupełnie niepotrzebne, a czasem skrajnie niebezpieczne. Ciśniemy na literkę P, zupełnie zapominając o O. A to prosta droga na pewien oddział, też z literkami w nazwie – SOR. Jeśli przed manewrem, który właśnie masz zamiar wykonać, masz choćby cień wątpliwości i nie masz planu B, to odpuść. Żaden wstyd.
Motocyklisto, wszyscy mają cię w dupie! I to jest bardzo dobra wiadomość! [Felieton]
Z drugiej strony, na motocyklu nie można wiecznie odpuszczać. Nie mówię tu już nawet o umiejętności szybkiego i sprawnego wyprzedzania, jeśli nie chcesz się wlec na górskich winklach za karawaną ciężarówek i kamperów. Nawet jadąc wolno i majestatycznie, musisz być ciągle gotowy do niespodziewanych, dynamicznych manewrów. Nie jest to wyłącznie awaryjne hamowanie i omijanie przeszkody. Czasami trzeba również gwałtownie przyspieszyć.
Na motocyklu, tak jak i w życiu, najfajniejsze rzeczy płyną z równowagi. Ciągłe pałowanie w końcu męczy fizycznie i psychicznie. Stała jazda z wysoką prędkością z czasem staje się też po prostu nudna. A przecież jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie dostarczają nam nasze motocykle, to przyspieszenie. Żeby przyśpieszyć, trzeba najpierw zwolnić. Odpuścić, przyp…ć, potem znów odpuścić. Tak jak pan Roman.