Podróżować samotnie czy w grupie? Zgrana paczka może uczynić każdą wyprawę prawdziwą przyjemnością. Z drugiej strony jeden maruda może też zepsuć cały wyjazd. No więc jak lepiej?
Jestem muzykiem. Pewnie niejeden z moich kolegów po konserwatorium uśmiechnie się pod nosem na taką deklarację, bo jakiż ze mnie muzyk! Nawet nut nie znam. I co z tego? Ja muzykiem się czuję – przy pomocy instrumentu wyrażam swe emocje.
Jako muzyk wiem, że największą swobodę twórczą i wykonawczą daje
praca solo
Nikt nie gdera, że tonacja, że tempo. Nikt nie marudzi, że fraza i inne takie. Ale jest coś smutnego w takim graniu samotnie. Trudno w takiej muzyce znaleźć radość. Jak w rozmowie: można pogadać z samym sobą, ale po jakimś czasie zdajemy sobie sprawę, że to
żadna rozmowa i żaden rozmówca
Owe muzyczne relacje przypominają podróże motocyklowe. Lubię podróżować sam – jestem introwertykiem, denerwuje mnie czyjeś dziamanie i fakt, że i ja muszę komuś dziamać. Robię co chcę, jadę gdzie chcę i jak szybko chcę.
Na nikogo nie czekam i nikogo nie gonię. Jednocześnie taka podróż
nie daje spodziewanej radości
Brakuje współdzielenia emocji, ulotnej empatii, która dodaje każdemu doświadczeniu smaku. Brakuje żartów na postoju, wygłupów pod światłami, zawodów w przeciskaniu się w korku.
Dlaczego zatem jeżdżę sam? Po pierwsze dlatego, że nie umiem znaleźć partnera do wypraw. Z tymi dalekimi podróżami problemu nie ma, zawsze jest czas żeby się jakoś zorganizować, poznać.
Problem jest z tymi spontanicznymi, weekendowymi – każdy znajomy kolega motocyklista reprezentuje odmienny styl motocyklowania. Jest błyszczący ścigacz, jest błotny chlapacz, jest chromowy lansiarz.
Ostatnia próba pojeżdżawki z kolegą błotofilem skończyła się poczuciem zmarnowanej niedzieli, kiedy przeciągnął mnie po drogach takiej jakości, że nawet drogowcy z Kołymy skrzywiliby się z niesmakiem. On też zadowolony nie był, bo musiał poruszać się po asfalcie i jego KTM prychał i krztusił się w bezsilnym sprzeciwie.
Wtedy to, podczas tej udręki, dotarło do mnie, że jednak
lepiej grywać solo
czekać i obserwować. Bo w końcu znajdą się tacy, z którymi stworzę grupę pełną harmonii i euforii.
Kucharz -muzyk-hmm jakie talenty jeszcze w Tobie drzemią-fajny artykuł pozdrawiam :-)
Nie wiem jak w telefonie napisac nowy post, wiec po prostu odpisze w twoim.
Widze ze nie tylko ja mam ten problem, z tym ze jak nie mialem z kim to w ogole nie jechalem, tyle co na szpaner plac, jakos mi sie daje radosci jazda trasami 140kmh i to nie ekonomiczne, i meczace… teraz juz wiem ze to nie musi byc glupie i cos czuje ze na wiosne pakuje namiot i jade zwiedzac samotnie, a moze i sie spotka inne ciekawe osoby :)
Pozdrawiam,
Z pomorza :)
” Bo w końcu znajdą się tacy, z którymi stworzę grupę pełną harmonii i euforii.”- ja znalazłem wśród desmoholików. Co roku przygotowujemy jedną dużą wyprawę, objechaliśmy już większość Europy i czujemy się razem jak Rodzina. Kochamy jedną markę motocykli (chociaż nie jesteśmy fanatykami), podobnie myślimy i spotykamy się jak najczęściej, mimo rozrzutu po całej Polsce. Gdybym nie miał takiej ekipy wolałbym jeździć sam niż tworzyć doraźne związki. A co do muzyki- nic tak nie brzmi jak pięć motocykli Ducati w alpejskich tunelach ;)
P.S. Zapraszam na najbliższe spotkanie w połowie grudnia do Torunia. Nowy, prężny salon i serwis Ducati ma fajnych właścicieli, kolega postanowił oddać moto w ich ręce.
Jest jeszcze jedna właściwość jazdy solo. Niejako „z konieczności” stajesz się bardziej otwarty na napotkanych ludzi, sam też wzbudzasz większą sympatię i zainteresowanie.
Właśnie.
Na krótkie wypady zazębienie się z pewniakiem tj.ogarniającym szeroko pojęty „nasz styl” zarówno w trakcie jazdy jak i postojów to szczęście niepojęte, które bez próbo-porażek nie ma prawa zaistnieć ,gdyż zazwyczaj my sami jesteśmy materiałem wymagającym spec-obróbki.
jeżdżąc trochę po świecie widzę że bardzo dużo motocyklistów podróżuje samotnie, więc chyba nie jestem odosobniony twierdząc że ten rodzaj motocyklowych wypraw sprawdza się najbardziej.Na szczęście o tym czy podróż będzie udana czy nie nie decyduje tylko i wyłącznie to czy odbywana jest samotnie czy w grupie.Wszystko zależy od nas samych.Wyprawa w gronie prawdziwych przyjaciół to wielka rzadkość.W towarzystwie mniej lub bardziej przypadkowych kolegów zdarza się dużo częściej.Samotny wilk to też nic nadzwyczajnego.Trzy opcje z których każda może zaowocować różnie.Ale chyba trudno zaprzeczyć że wariant pierwszy jest najbardziej pożądany , drugi mniej , a trzeci najczęściej wybierany.
„Brakuje współdzielenia emocji, ulotnej empatii, która dodaje każdemu doświadczeniu smaku. Brakuje żartów na postoju…” Święte słowa. Czułam to, zanim namówiłam mojego małżonka, żeby jednak spróbował jazdy motocyklem. Połknął haczyk i teraz dopiero jazda sprawia mi radość. Jesteśmy początkującymi motocyklistami więc o dalekich wyprawach nie ma jeszcze mowy ale sobotnie czy niedzielne wypady ok. 200 km czy nawet popołudniowe przejażdżki to czysta przyjemność. Używamy interkomu więc na bieżąco dzielimy się wrażeniami. Zdecydowanie lepiej jeździ się „z kim” niekoniecznie w dużej grupie ale we dwójkę … cudownie. Pozdrawiam kolegów. LwG.
Prawda, wszystko prawda. Samotne przejażdżki to najczęściej 70% wyboru, ale 30% musu. To ma być przyjemność, a kompromisy i dostosowywanie się przyjemne nie są, zwłaszcza że przy tak chaotycznym sposobie zwiedzania jak mój byłyby nieuniknione. Ale tak jak piszesz – niemożność dzielenia się wrażeniami czy zupełnymi pierdołami to też taka rysa na ideale ;)
Z tego powodu zaczęłam spisywać te właśnie pierdoły na blogu, chociaż to z kolei trochę jak upijanie się do lustra :P Teraz to już mam ze 4 wiernych czytelników, więc można uznać, że robię kameralną, wirtualną imprezę, co też nieźle odgania samotność na szlaku, jak jest dla kogo pisać :)
Na razie jestem zrażony do podróżowania w grupie albo (co też jest możliwe) nie znalazłem jeszcze „swojej” grupy. Łączę pasję fotograficzną z jednośladem małolitrażowym, w związku z czym problemy ze mną są dwa – jeżdżę przeważnie stosunkowo wolno (czyli maksimum 90km/h) oraz często zatrzymuję się na wykonanie zdjęcia. Mało kto wytrzymuje taki sposób zwiedzania ale Skandynawię „zaliczyłem” więc to nie tak że jeżdżę tylko wokół komina. Na chwilę obecną preferuję samotne wypady i kontemplację widoków, a dzielę się wrażeniami po powrocie gdy zmontuję film lub pokaz zdjęć.
@byledoprzodu: Melduje się kolejny czytelnik :) Strona ładna chociaż chwilę zajmuje zorientowanie się w mnogości obrazków/wpisów na pierwszej stronie.
A dziękuję, miło mi w takim razie :) Strona wygląda jak wygląda, żeby sobie coś wylosować nawet na oślep ;)
To co piszesz, skrystalizowało mi myśl – że właśnie jedni cieszą się samą jazdą i nieważne gdzie, którędy i z kim; im się łatwiej grupować. Inni z kolei, poza jazdą, chcą jeszcze podziwiać, zatrzymywać się, fotografować, studiować mapy – no z takimi nie każdy wytrzyma, to racja ;)
„Ból” powolnej jazdy też rozumiem, chociaż to ból głównie dla innych użytkowników drogi albo współtowarzyszy. Ale jednak zrezygnowałam z powolnego wehikułu, bo trochę strach, jak samochody jadą 2x szybciej…