Motocykle i wolność są jak Kajko i Kokosz, Asterix i Obelix, Flip i Flap, Starsky i Hutch czy Hanka Mostowiak i pancerne kartony. Złączeni na zawsze, chociaż w różnych epokach różnie rozumiani, a z czasem nierozumiani w ogóle. Gdzie w tej motocyklowej wolności miejsce na obowiązkowe ciuchy? Czy urzędnicy i dziennikarze motocyklowi mają prawo w nią ingerować agitując, namawiając, zakazując, nakazując? Rozpoczął się kolejny sezon, pogadajmy o odzieży.
Wielu czytających moje felietony może dojść do prostego wniosku, że jestem wielkim fanem norm, zakazów i kar. Wszystko od linijki, w 100% zgodnie z przepisami, a jak nie to najpierw straszne mandaty, a potem konfiskata pojazdu i smutny wzrok wlepiony w szybę tramwaju. Tymczasem ja zawsze byłem przekonanym wolnościowcem i myślę, że jestem nim do dziś.
Oczywiście, jak wiele nastoletnich umysłów, tak i mój zalany był na pewnym etapie słodkim syropem „wolności” w wydaniu kolejnych partii i partyjek pewnego podstarzałego króla logiki z wadą wymowy. Człowiek ma jednak tendencję do dorastania, dojrzewania i dostrzegania pewnych rzeczy z innej strony. Jedną z nich było to, że nie żyjemy w Arizonie w XIX wieku, tylko w Polsce w wieku XXI. Sąsiad nie mieszka pięć mil od nas i nie dzieli nas wzgórze, tylko najczęściej kilka metrów korytarza i ścianka z karton-gipsu. Europa jest zwyczajnie mała, a nas jest dużo i musimy sobie jakoś te stosunki poukładać, żeby się nie pozabijać, a życie uczynić znośnym. Tu właśnie wchodzi pojęcie wolności, która się kończy w momencie, kiedy narusza wolność kogoś innego. Samoograniczenie. To jednak cały osobny temat, do którego pewnie wrócę.
A tymczasem my tutaj o ciuchach…
Akurat ubrania motocyklowe to temat, w którym jestem starym dobrym korwinistą, mentzenentuzjastą, cejrofanem i którego tam jeszcze wolnościowego, a raczej wolnościowcowego (ha, ależ konstrukcja) superbohatera podstawicie. Osobiście uważam, że od osób dorosłych żadna instytucja nie powinna wymagać zakładania na siebie czegokolwiek, nawet kasku, ponieważ konsekwencje idą tu tylko na konto jednej konkretnej osoby – tej, która się nie ubrała.
Dlaczego tylko dorosłych? Ponieważ z drugiej strony chciałbym, żeby państwo było w stanie pomóc wszystkim dzieciom dożyć dorosłości i prawa do własnych decyzji. Niestety często rodzice niepotrzebnie narażają dzieciaki na utratę szans na nabycie takich praw, realizując tu i teraz swoje pojęcie wolności i np. uparcie nie używają fotelików samochodowych. Ciężki temat…
Wracając do osób szczęśliwie dorosłych, one dobrze wiedzą, czy i w jaki sposób chcą zabezpieczać swoje ciała w czasie jazdy motocyklem. Mamy co prawda prawny obowiązek jazdy w atestowanym kasku, ale nie jestem jego rozmodlonym wyznawcą. Zaznaczam – przepisu i obowiązku, a nie jazdy w kasku jako takiej. Tak, znam argumenty o przepełnionych szpitalach i systemie ochrony zdrowia na krawędzi bankructwa. Natomiast odkąd żyję, szpitale były przepełnione, system ledwo dychał, a kolejne rządy przerzucały sobie Ministerstwo Zdrowia jak gorący kartofel. Ta grupka motocyklistów z rozwalonymi głowami nie byłaby tu raczej przytartym o asfalt języczkiem u wagi. A poza tym w przypadku powszechnej jazdy bez kasku mówimy raczej o tłoku w nieco innych przedsiębiorstwach, w których już się nie ratuje, za to dba o wygląd na ostatniej imprezie.
Gotowanie w terenie, czyli przepis na pyszną wolność podczas motocyklowej wyprawy!
Jeśli już, to na całego
Zaraz, zaraz – ktoś mógłby wtrącić. Jeśli nie chcesz żadnych prawnych obowiązków, to co powiesz o tych wymogach, homologacjach i innych kłodach rzucanych pod nogi producentów kasków i odzieży motocyklowej przez spoconych brukselskich urzędników?
Te akurat mocno popieram, z bardzo prostego powodu. Jeśli już motocyklista podjął decyzję, że chce się odpowiednio ubrać, to niech ubiera się w najlepsze dostępne technologie. I producenci mają mu je dostarczyć. Postęp dzieje się non stop, a kolejne certyfikaty (za którymi stoją liczne testy) są tego odbiciem. Produkujesz kaski? Fajnie, oto norma ECE 22.06. Mają wytrzymać tyle i tyle, z tej i tej strony, a jeśli spod ciężarówki wyleci kamień, to ma nie przebić wizjera. Szyjesz ciuchy motocyklowe i reklamujesz jako bezpieczne? OK, dawaj na maszynę, sprawdzimy. Inni mogą, to ty też, nie będziesz sprzedawał okrągłych doniczek po dracenach jako bezpieczne skorupy z tworzyw sztucznych. W tym przypadku mam jednak większe zaufanie do państwowych instytucji (jak kulawe by one nie były) niż do dobrej woli „biznesu”.
Krótko – pomyśl!
Chcesz jeździć w stylu grecko-włoskim, w klapkach i koszuli? Jeździj! Chcesz w stylu podwarszawsko-każdomiastopowiatowym, czyli w szortach i adidasach na ścigu? Też jeździj. Na cruiserze w t-shircie i kamizeli – proszę bardzo, twoje życie, twój styl. Tylko niech to zawsze będzie twój świadomy wybór, z pełną znajomością konsekwencji.
Oczywiście ubrania motocyklowe, nawet te najmocniejsze, z najlepszej skóry i z poduszką powietrzną, nie uchronią cię w stu procentach. Przy naprawdę konkretnych motocyklowych dzwonach ogromną rolę gra zwykłe szczęście. Gdzie polecisz, w jakiej pozycji, jak wylądujesz, w co uderzysz. Natomiast nawet najmarniejszy atestowany ciuch motocyklowy zrobi ogromną różnicę w stosunku do zwykłej odzieży codziennej i oczywiście gołej skóry. A pory i rodzaju wypadku nikt nie może sobie wybrać. Wracasz szczęśliwie z parotygodniowego objazdu Europy, jedziesz po cebulę do mielonych i bam, ciocię w Yarisie oślepił blask sygnetu dziadka w Polonezie, a dla ciebie tylko matowy gips…
Pomyśl o tym, że ty, to nie tylko ty, ale też twoja rodzina i przyjaciele, twoje plany i marzenia, może masz też szczęście i lubisz swoją pracę. To wszystko można stracić w ułamku sekundy, można też uratować w prosty sposób – maksymalnie zwiększając swoje szanse. Dlatego namawiam: zakładaj komplet dobrych ciuchów na każdy wyjazd. Jest gorąco? Przejdź na meshe, ale miej coś, osłaniaj ciało. I jeszcze jedno – chronisz się nie tylko przed zdarciem skóry, ale też problemami ze stawami czy nerkami na starość… albo nawet wcześniej.
Dziennikarze, pismaki, mediaworkerzy ich mać…
No właśnie, czy ja jako redaktor Motovoyagera, przywiązany do wolności osobistej, powinienem wam o tym truć jak stara ciotka? Co więcej, co sezon o tym samym? Cóż, niestety uważam, że powinienem. Tak mi się bowiem w życiu poukładało, że jednym tekstem mogę dotrzeć do tysięcy motocyklistów. I tutaj wchodzi pojęcie misji, tak paskudnie od lat gwałcone przez media publiczne. Nie uważam się za gościa z misją. Mam natomiast poczucie, że skoro mogę, to nie wypada mi o tym nie mówić. Bo jeśli chociaż jeden czytelnik przemyśli, założy na siebie coś, a następnie w wypadku ucierpi mniej niż mógłby, to już jest ważna rzecz. Słowa i efekt skali mają dużą moc. I dotyczy to wszystkich pracowników mediów motocyklowych. Milczenie jest grzechem.
Dlatego odrzucając obowiązek płynący z przepisów, jeszcze raz podsuwam dobrowolne podejście: kupno motocykla zacznij od kupna kompletu dobrych ciuchów. Kask, spodnie, kurtka i buty najlepsze, na jakie cię stać bez rezygnacji z codziennych obiadów. Tak samo rękawice. Zadbaj też o komfort termiczny, a tym samym swoje zdrowie, bądź przygotowany na każdą temperaturę. Tak, być może stracisz przez to okazję na zakup fajnej używanej sztuki motocykla. Tylko że fajnych używek znajdziesz jeszcze wiele, a świat może już nie znaleźć fajnego ciebie.
Zdjęcie tytułowe: Andrii Denysenko / Unsplash
Kupno motocykla zacznij od kupna motocykla. Dopiero potem rozglądaj się za ciuchami, bo nie każdy nadaje się do każdego. Na szlifierki lub super moto bardziej odpowiedi będzie lombinezon skurzany niż tekstylny itd.