NajnowszeZdany na siebie. Przez spaloną Turcję do zielonej Gruzji

Zdany na siebie. Przez spaloną Turcję do zielonej Gruzji [WYPRAWA MOTOCYKLOWA]

-

Zapasy w piachu

Turcja samotnie trasaRano w lepszej formie ruszam w stronę jeziora Van, cieszę się, bo niedaleko mam już podnóża Araratu. Dalej upał – miejscami kiedy jadę przez miasto za autobusem termometr pokazuje mi 45 stopni. Niewiarygodne jak ludzki organizm w takich warunkach potrafi odczuwać temperaturę. Odczuwam nawet jednostopniowe zmiany temperatury!

Widoki dalej piękne, w którymś miejscu mijam jakąś oazę, wreszcie widzę zieleń upraw, wszystko jest nawadniane. Robi się jakby chłodniej, ale z drugiej strony bardzo parno – jadę dalej. Droga po dwa pasy w każdą stronę. Jadę pasem rozdzielającym – jest tutaj najmniej rozjeżdżony asfalt i mogę w jechać po w miarę suchej drodze. Jakieś 50 km przed jeziorem Van zaczyna być chłodniej – dzisiaj zanotowałem najwyższą i najniższą temperaturę w ciągu dnia (45 stopni około trzynastej i 25 stopni około szesnastej).

Zasadniczo najlepsza pora do jazdy motocyklem to do jedenastej i po szesnastej. Van – wspaniała okolica ogromne jezioro, inny klimat, inne góry no i zieleń. Jak przystało na motocyklowego globtrotera postanawiam zmoczyć stopy siedząc na plaży. Jednak przysadka mózgowa reaguje nieprawidłowo i wjeżdżam motocyklem na plażę prosto w grząski piasek – zakopuję się. Przez godzinę walczę by wyjąć motocykl z piachu, jestem tu sam, co prawda niedaleko jest droga ale kurcze! – co, ja nie dam rady?!

Turcja samotnie wyprawa motocyklowaOstatecznie po zdjęciu kufrów, wywróceniu i odwróceniu motocykla, przy pomocy znalezionych narzędzi rodem z pierwszych wieków cywilizacji udaje mi się wyciągnąć GSa. Czuje się i wyglądam tak jak Paweł Nastula po ostatniej walce z Pudzianem. Jest wszystko: przepychanie, wywracanie, kopanie, wreszcie przekręcanie i podnoszenie. Udaje się. Tracę jednak na tę zabawę z trudem zaoszczędzoną wcześniejszego dnia godzinę.

A w planie mam jeszcze obejrzeć zamek Guzelesu jakieś 50 km za Van. Jadę tam – jestem dosłownie 20 minut robię kilka fotek, ale widząc dziwne zainteresowanie tamtejszych nastolatków odjeżdżam w kierunku Van. Guzelsu to jakby taki mały koniec świata, zamek – twierdza w dolinie, zupełnie inny niż europejskie. Pod sklepem przy drodze siedzą mężczyźni i piją herbatę – chyba się cieszą, że jakiś człowiek przyjeżdża odwiedzić ich w tej dziurze…

Przed zmrokiem dojeżdżam do Van, motel 10 metrów od głównej ulicy handlowej, tłumy ludzi, tubylcy, turyści. Motor zostawiam na chodniku, gospodarz mówi, że się zaopiekuje… Kręcę się po mieście, ale boję się zgubić – ruch bardzo duży. Tu życie zaczyna się po zachodzie słońca, otwarte sklepy, dzieciaki handlują na chodnikach wodą, papierosami – czym się tam da.

Hitem sezonu jest możliwość zważenia się na wadze łazienkowej… Z jednej strony bardzo szanuję tutejszych facetów (muzułmanów) – oni nie piją alkoholu, siedzą przy stolikach na ulicach i rozmawiają ze sobą popijając herbatkę. Z drugiej jednak strony, chyba każdy w jakiś sposób musi odreagować i stąd pewnie u nich taka skłonność do manifestacji. Miałem okazję oglądać z bliska (na pierwszy rzut oka) coś w rodzaju zabawy tanecznej w małym parku przy głównej ulicy.

Turcja atrakcjeMoże z 200 osób może nawet nie. Zdziwiło mnie, że z projektora wyświetlany jest teledysk z żołnierzami, (zupełnie jak szkolenie Al-Kaidy). Zaczyna się drugi kawałek, a na telebimie to samo, faceci skaczą , śpiewają, kilka osób wbiega z pochodniami, wybucha petarda, druga, wszyscy nagle wybiegają na ulicę, pojawia się transparent, flagi i tłum rusza ulicą. Ja w panice zaczynam uciekać przed tą grupą – bo przecież w jednej z bocznych ulic od tej stoi mój motocykl!

Orientuję się, że wśród osób które biegną przede mną (kobiety i dzieci) biegnie też kilku tajniaków z krótkofalówkami. Po jakichś 200 metrach stoją już tutejsi zomowcy – było ich około 30, w tym 10 to kobiety. Tarcze, pały, gaz, armatka wodna i pojazd pancerny. Mijam ich wszystkich, zajmuję z góry upatrzoną pozycję na tyłach za płotem i czekam. Ostatecznie, po 20 minutach tłum się rozszedł i potok turystów ruszył ponownie. Nie wiem kto to był – może Kurdowie czy ktoś…

Klątwa kabanosa

Turcja trasy motocykloweRuszam z Van na północ do Dogubayazait. A co jest obok Dogubayazait? Ararat! Wspinam się po świeżo zrobionej czy naprawianej drodze, mijam tiry i niedowierzając spoglądam na moją wysokość n.p.m. – 2000, 2500 w zasadzie to jadę już nad naszymi Rysami, ostatecznie jest to około 3200 m.n.p.m. – na płaskowyżu tego wzniesienia jest ogromna przestrzeń pokryta dziwnymi skałami, to chyba pumeks – nie wiem, ale wygląda tak, jakbym był po ciemnej stronie Księżyca.

Po drugiej stronie ogromna dolina z drogą wijącą się w dół. Wyobraźcie sobie, że jesteście na wysokości 3000 metrów, przed wami ogromna przestrzeń, dolina, a za doliną jest góra, której szczyt jest jeszcze 2000 metrów nad wami (Ararat 5137 m.n.p.m.). Zjeżdżam w dół, mijam miasteczko i znajduję miejsce, które chciałem znaleźć. Ararat stoi tu ogromny masyw, który wygląda jak idealny wulkan namalowany przez dziecko. Na szczycie widać śnieg (chyba lodowiec) i czuć niesamowity chłód bijący od tej góry. Chłód i moc…

Jest to bez wątpienia najpiękniejsze miejsce, jakie widziałem w życiu – no może jeszcze poza kilkoma innymi miejscami. Robię kilka zdjęć, znajduję w tankbagu ostatniego polskiego kabanosa i mam swój piknik pod Araratem. Za chwilę okaże się, że kabanos był nieświeży i nie pozwoli mi zapomnieć o sobie przez następne 3 dni… Jestem pod Araratem może 30 minut, ruszam zatankować bo trzeba cisnąć – dzisiaj chcę dojechać do Batumi w Gruzji.

Na stacji obsługują mnie może 15-letnie dzieciaki, na ścianie na zapleczu wisi strzelba i pas z nabojami – widać taki tu mają klimat. Nagle na blacie kasowym odzywa się jakieś metalowe urządzenie – alarm. Chłopaki mówią mi, że muszę szybko jechać bo zaraz będzie tu burza. Rzeczywiści patrzę na Ararat, chmury, które do tej pory spokojnie spowijały szczyt są totalnie rozwiane, z drugiej strony widać ewidentnie chmury burzowe. Odjeżdżam szybko, ocierając się tylko o deszcz.

motocyklem do TurcjiW lusterku widzę oddalający się szczyt – może tu jeszcze kiedyś przyjadę. Cisnę szybko do Erzurum, droga nówka (suchy asfalt), gdzieniegdzie jeszcze nie ukończona, jest trochę chmur, temperatura 32 stopnie, jest ok. W Erzurum odbijam w prawo i cisnę do Hopa i dalej do Batumi. Zakładam logicznie, że droga będzie przynajmniej tak samo dobra jak ta, którą jechałem do tej pory – przecież to droga do granicy. Szybko okazuje się jednak, że się przeliczyłem. Jadę wśród masywów górskich krętą drogą D950, po jednej stronie wysokie góry, po drugiej przepaść i znowu jakoś dziwnie, bo samochodów wyjątkowo mało, skąd ja to znam…

Przebieg drogi to kanion między wysokimi górami – jest tam dużo ciemniej i chłodniej i duży wiatr z przeciwka (od morza). Droga fatalna, tylko miejscami dwupasmówka, często ciasno, znowu pojawia się topliwy asfalt, góra, dół zakręty na kwadratowo, a tu się ściemnia. Czekam aż się to wreszcie skończy i pojawi się ta droga, którą sobie tutaj wymarzyłem. I jest… Dociera do mnie, że jest… Góry jak z „Władcy Pierścieni”, w dole po prawej stronie pojawia się strumień, rzeczka, są nawet wędkarze.

W którymś momencie dojeżdżam do jeziora. Gorące, ostre, suche skały górują nad zieloną doliną, która graniczy z turkusowym kolorem jeziora. To chyba drugie najpiękniejsze miejsce w Turcji. Robię zdjęcie, jadę dalej i tu zaczyna się problem. Okazuje się, że przez skały wokół mojej drogi budowana jest nowa droga pełna tuneli i wiaduktów – widziałem co najmniej 50 tuneli, przebitych przez masywy na wysokości kilkudziesięciu metrów nad moja głową – tunel, wiadukt, tunel, wiadukt, a ja jadę krętą ścieżką pod tym wszystkim, wszędzie kurz, piach, stojące ciężarówki, kałuże wody, pył itd.

Turcja samotna wyprawaTeraz już wiem dlaczego prawie nikt tędy nie jedzie – tylko ja i jacyś tubylcy. Motocykl cały zachlapany, lampa brudna, niektóre tunele są już oddane do użytku, a nie są jeszcze oświetlone – masakra – nic nie widzę w tych norach. Praktycznie ciągle jadę na stojąco, bo szybka w owiewce zabłocona. Nie sądziłem, że kilometry mogą mijać tak wolno. A najgorsze, że się ściemnia. Trwa to bardzo długo. Patrzę tylko na Garmina i zastanawiam się jak długo jeszcze. Ostatecznie po tej masakrze mocno wyczerpany dojeżdżam do Artvin.

Pojawia się roślinność, drzewa. Artvin to miasto, które leży na zboczu stromej góry. Króluje nad nią pomnik Ataturka. Wygląda to wszystko niesamowicie, bo na tym stromym zboczu stoją kilkunastopiętrowe wieżowce. Budynki na tle zielonych drzew. Najważniejsze, że mam już normalny asfalt, no i jest cywilizacja, ludzie, samochody, sklepy. Przyśpieszam, bo już niedaleko do morza, ale pojawiają się winkle, a ja przecież od 2 tys. kilometrów nie składałem się w zakręty. Opony usmarowane, no i ten przeklęty odruch hamowania tylnym… Powoli, powoli zaczynam sobie przypominać normalną jazdę.

Dawaj Poljak

Turcja na motocykluDroga do Hopa przypomina mi dolnośląskie klimaty (Kowary, Okraj, Karpacz) zakręty, drzewa, dużo miejscowości, sklepów, i ludzie jakby inni od tych, których ostatnio oglądałem – jakby bardziej europejscy. Wreszcie Hopa i prosta droga do granicy – jestem przed zmrokiem! Z uśmiechem na ustach i błotem na twarzy bezskutecznie próbuję namówić gruzińską celniczkę do wspólnego zdjęcia. 200 metrów od granicy znajduje nocleg za 20 lari (wreszcie jakaś normalna cena). Jest wszystko czego potrzebuję, pizza, piwo, czarnomorska plaża.

Pierwsze – myjka. Dalej szukam warsztatu, w którym mógłbym zmienić gumy, no ale przy trzeciej próbie, gdy o 10 rano trafiam na już mocno nawalonego majstra z młotkiem i francuzem w ręku mówiącego do mnie „dawaj Poljak, ja tjebie pomogu” odpuszczam… Ostatecznie całą wyprawę zrobię na szosowych Metzelerach (po powrocie będą miały odpowiednio 27 tys. (przód) i 22 tys. (tył) i będą jeszcze do jazdy).

Szukam poleconego hotelu w Kubuleti (jakieś 30 km za Batumi) – ostatecznie mam nocleg u sąsiadki ciotecznej siostry byłej żony taksówkarza z Kubuleti. Facet opowiedział mi całą historię swojej rodziny w 3 minuty gdy podwoził mnie samochodem żebym zobaczył lokalizację. 15 lari (jest pięknie), rozpłaszczam się, robię tradycyjne codzienne pranie i jadę poszwędać się po Batumi. Prostuję plecy na marmurze pod wieżą zegarową, piję kawę, jest kafejka internetowa (1 PLN godzina), zwiedzam okolicę.

Turcja samotnie Wania (2)Taki kurorcik, mnóstwo turystów z Polski. Jestem tu tylko po to, żeby odpocząć, ja wolę jechać – nie zwiedzać. Wieczorkiem oglądam zachód słońca z plaży w Kobuleti i przy okazji leczę gruzińską wódeczką skutki nieświeżego kabanosa z Polski. Jak to zwykle po tygodniu wyprawy wszystkie bóle zaczynają znikać, organizm się przyzwyczaja.

Spodobał Ci się artykuł? Podziel się nim!
Motovoyager
Motovoyagerhttps://motovoyager.net
Nasi czytelnicy to wybrana grupa ludzi. Motocykliści, którzy w Internecie szukają inteligentnej rozrywki, konkretnych porad lub inspiracji do wyjazdów motocyklowych. Nie jesteśmy serwisem dla każdego, zdajemy sobie z tego sprawę i… uważamy, że jest to nasz atut. Nie znajdziesz u nas artykułów nastawionych jedynie na kliki, nie wnoszących niczego merytorycznego. Nasza maksyma to: informować, radzić, bawić nie zaśmiecając głów czytelników bezsensownymi treściami.

7 KOMENTARZE

  1. no to zdrowia i szczęścia na Trakcie Magadańskim i „autostradzie” kołymskiej.To również mój target do którego powoli się przygotowuję.Chętnie przeczytam relacje.

  2. Super relacja, dzięki. Właśnie myślę o Gruzji i Armenii.
    A na Magadan jedziesz też sam? oze kompletu jesz ekipę? Pisał bym się. 😎

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

POLECAMY

ZOBACZ RÓWNIEŻ