Jak dotąd trasa prowadziła asfaltami, lepszymi bądź gorszymi. Miałem się przekonać jednak, że zaplanowany ślad blisko granic może być problematyczny ze względu na nawierzchnię. Moim towarzyszem w niedoli został Zdzisław, którego poznałem wcześniej przy wieży widokowej, spotkany ponownie przypadkiem. Ponadto w końcu miałem więcej czasu, aby zobaczyć lokalne zabytki.
Tekst i zdjęcia: Dariusz Drążkiewicz
Dzień 5 – Krasnystaw – Sławatycze – Terespol – Siemiatycze – Białowieża – 325 km
Dzień rozpoczyna wspólne śniadanie.
Marek poleca mi zamek w Krupem oraz Wieżę Ariańską – najstarsze polskie mauzoleum w kształcie piramidy. Oprowadza mnie Dawid, opowiadając o historii obu miejsc.
Po zwiedzaniu obu atrakcji ruszam dalej w nadziei, że drogi będą nadal tak samo malownicze. Nie mylę się. Po drodze zajeżdżam pod robiący ogromne wrażenie Dąb Bolko, który ma ponad 650 lat. Drzewo wygląda niczym z filmów i czekam tylko, kiedy się ruszy i przemówi do mnie.
Jadę dalej drogami, na które liczyłem. Tutaj czas płynie inaczej. Widać wszechogarniający spokój, który i mnie się udziela. Zauważam, że więcej widuję rowerzystów na swej trasie, aniżeli motocyklistów. Żałuję, bo to piękne tereny, dające wiele radości z jazdy. Jak się miało okazać, za kilka dni mocno zatęsknię za tym klimatem.
Przejeżdżam przez Kodeń, w którym odwiedzam Bazylikę św. Anny z cudownym obrazem Matki Bożej Kodeńskiej. Wszystko za sprawą mojego przyjaciela z dawnych lat, Karola, który stąd pochodzi i zawsze podkreślał, jak piękne jest to miejsce. Dzwonię do niego, jednak nie odbiera i oddzwania za kilka godzin. Rozmawiamy długo, a ja w pewnym momencie zdaję sobie sprawę, że jestem pod białoruską granicą i prawdopodobnie mój telefon zalogował się do ich sieci. Ta rozmowa może być droga… A wystarczyło wyłączyć roaming.
Sunę dalej pięknymi drogami. Co rusz wyrastają cerkwie obok dróg, a kościoły znane mi na co dzień zupełnie zniknęły. W lokalnym sklepie pytam, czy przeprawa promowa działa i udaję się na nią, aby przepłynąć Bug ręcznie napędzaną barką. Żar leje się z nieba, turyści pomagają obu panom w napędzaniu barki. Przeprawa trwa krótko. Rozmawiam jeszcze z rowerzystami o moim wyjeździe i jadę dalej. Dzisiaj bardzo wieje, więc walczę z motocyklem.
Motocyklem dookoła Polski: Pod zakaz, przez Słowację i pierwsza gleba…
Przejeżdżam przez jedną ze wsi, słońce bije mi w oczy, moja przyciemniana szyba zdaje egzamin, rozpędzam się dość znacznie i wpadam na szuter, który kolorem pod słońce nie różnił się niczym od asfaltu. Od razu błagam w myślach, aby się nie przewrócić. Powoli wytracam prędkość i jadę przez las kilka kilometrów. Zastanawiam się, na którą dojadę na nocleg, gdy nagle jestem tuż obok polsko-białoruskiej granicy. Bliżej już się nie da być. Słupek, zasieki, pas piachu wyrasta jak spod ziemi. Jeżdżąc po terenie Unii Europejskiej zapomniałem już, że granica może tak wyglądać.
Robię kilka zdjęć i marzę już o wygodnym łóżku. Nocleg mam w Białowieży. Trafiam do dość specyficznej agroturystyki, gdzie panują domowe zasady, a właściciel nie robi na mnie dobrego wrażenia. Są ludzie, z którymi od razu łapię kontakt, a są i tacy, którzy do mnie w ogóle nie przemawiają. Tutaj nie czuję się dobrze wewnętrznie i czekam już jutrzejszego wyjazdu.
Motocyklem dookoła Polski: deszczowa droga, przyjaźń od parasola i rozkaz pogranicznika
Dzień 6 – Białowieża – Hajnówka – Giby – Malesowizna – 345 km
Chwilę po 8:00 właściciel woła mnie po imieniu na śniadanie, jak kiedyś mama. Jeszcze na dzień dobry dostaję tekstem – Pisemne zaproszenie mam wysłać? Robi się dziwnie, a ja kwituję ten nietakt jedynie uśmiechem. Przy stole siedzi Igor, repatriant z dalekiej Rosji. Jego babcia była Polką z Kazachstanu, przeniosła się dalej do Rosji. Igor pięknie mówi po polsku, a nauczył się sam za pomocą lekcji przez Internet. Podziwiam go, bo chęć zmiany w życiu pchnęła go do nauki języka, podróży przez 5 000 km w jedną stronę do Irkucka, aby załatwiać potrzebne papiery. Teraz ma już polski paszport i przyszłość wiąże z Polską właśnie.
Na stacji benzynowej znów spotykam Zdzisława – motocyklistę z Krakowa, którego poznałem przy wieży widokowej. Chwilę rozmawiamy o planach i jak się okazuje mamy podobne. Rozjeżdżamy się jednak w przeciwne strony. Ja jadę przez Hajnówkę, w okolicach przejścia granicznego asfalt jest zły i pojawiają się samochody ciężarowe. Zatrzymuję się, aby zrobić zdjęcie i nadjeżdża Zdzisław, którego rozpoznaję już z daleka. Znowu chwilę rozmawiamy i decydujemy, że dalej jedziemy wspólnie, bo mamy identyczną trasę. Jak się potem okazało była to bardzo trafna decyzja.
Jedziemy niespieszne podziwiając widoki. W pewnym momencie kończy się asfalt i zaczyna droga szutrowa. Krótka wymiana zdań i jedziemy dalej. Po kilkuset metrach droga zmienia się na piaszczystą. Ja prawie przewracam motocykl, Zdzisław też walczy ze swoją Hondą. Z naprzeciwka nadjeżdża samochód Straży Granicznej. Zdzichu pyta ich o tę drogę. W odpowiedzi otrzymuje, że jest ona taka przez 14 km. Cóż zrobić, jedziemy. Przed jednym z zakrętów pełnego od piachu zatrzymujemy się i sprawdzamy, co jest za nim. Nawierzchnia bardzo piaszczysta towarzyszy nam jeszcze długo. Walczymy z motocyklami, jedziemy bardzo wolno. Pokonujemy w pocie czoła ten odcinek. Nigdy się tak nie naszarpałem z motocyklem, jak dzisiaj. Po za tym mój Triumph nie jest przeznaczony na takie drogi. Gdyby nie Zdzisław obok, który dawał mi poczucie bezpieczeństwa w przypadku wywrotki, chyba bym zawrócił wybierając bezpieczniejszą drogę.
Wpadamy na krótką chwilę do miejscowości Kruszyniany zobaczyć meczet i cmentarz. Mamy jeszcze wiele kilometrów przed sobą, więc rezygnujemy ze wspólnego obiadu, aby nadrobić je. Ja chwilę jeszcze zostaję, a Zdzisław jedzie dalej. Ma o wiele dalej do noclegu.
Na jednym z zakrętów zobaczyłem drogowskaz granicy państwa i znak, że kończy się droga. Pomyślałem, że to może być ciekawe miejsce. Zbaczam więc lekko z wyznaczonej trasy. Podjeżdżam pod szlaban, parkuję motocykl przed białą linią wyznaczającą pas graniczny, robię kilka zdjęć z Białorusią w tle, nagrywam filmik na relację i zbieram się prędko dalej. Przez myśl przeszło mi, czy przyjedzie Straż Graniczna, bowiem widziałem fotopułapki. Na miejscu byłem niecałe 10 minut. Przejechałem może 1 km i już widziałem z naprzeciwka samochód Straży Granicznej i machającego z niego funkcjonariusza. Jak się okazało miałem nosa, bowiem nagrałem się na fotopułapkę, a oni mają obowiązek przyjechać i sprawdzić. Przeprowadzają kontrolę dokumentów, wracamy na granicę, aby sprawdzić, czy nie przechodziłem za szlaban i puszczają mnie dalej.
Dalsza droga to po prostu pokonywanie kolejnych kilometrów, aby dotrzeć do Bazy Motocyklowej Malesowizna. Po drodze zaliczam piękny zachód słońca. Na miejscu poznaję Piotra, który trzy lata temu pokonał identyczną trasę, jak ja w 17 dni. Obaj stwierdzamy, iż to zdecydowanie za krótko, aby zobaczyć wystarczająco dużo. Słucham z wielką ciekawością jego opowiadań motocyklowych i rowerowych, bowiem do 2013 roku jeździł rowerem po całym świecie. Teraz podróżuje motocyklem i właśnie jest w trasie dookoła Polski. Przemierza niespieszne kolejne rejony, bez planu, nocując w ciekawych miejscach. Rozmowy na tematy motocyklowe trwają do późna…