Królowie hardkoru
Pomysł okazuje się fatalny. W połowie wspinaczki zaczyna lać jak z cebra, do tego robi się ciemno. My uparcie przemy do góry. Zakładamy pokrowce na bagaż i jedziemy dalej. Droga już w dobrych warunkach uchodzi za jedną z najniebezpieczniejszych w Europie, a w takiej ulewie jazda nią to istny horror. Ostre ciasne nawroty prowadzą nas aż na szczyt. Tam z miejscowego hotelu przez okno wypatruje w naszym kierunku człowiek i patrzy na nas ze zdumieniem. Jesteśmy jedynymi ludźmi którzy wyjechali na szczyt. Zjazd jest jeszcze gorszy, stromy, z płynącymi wzdłuż drogi rzekami spowodowanymi ulewą. Z hamulcami trzeba obchodzić się delikatnie by nie stracić przyczepności, a nawroty brać przy maksymalnie 20 km/h. Tutaj dopiero widzimy zalety silnika V2 z ogromnym momentem hamującym. Dzięki temu nie musimy zbyt często korzystać z hamulców. Po ponadgodzinnej przeprawie udaje nam się szczęśliwie i bezpiecznie przejechać przełęcz, cóż za szczęście…
Gdy dojeżdżamy do końca drogi spotykamy leśniczego, który własnie stawia znak zakaz ruchu w przeciwnym kierunku oznaczający, że droga zostaje zamknięta. Nie dociera do nas na razie zbytnio co przeżyliśmy, jesteśmy skoncentrowani tylko na tym by znaleźć w Bormio nocleg. Ulewa nie ustaje, ale nasze SV-ki dzielnie znoszą te warunki.
W mieście pytamy w hotelach i dopiero w trzecim, po dłuższej rozmowie z Włochem, który nie zna słowa w żadnym obcym języku, udaje nam się załatwić nocleg, cóż za ulga! Pozostaje tylko rozwiesić rzeczy do wyschnięcia i można iść spać. Ja w międzyczasie schodzę jeszcze na dół do hotelowego barku skosztować miejscowego piwa, które kosztuje… 2 euro za 300 ml! Ale za to smakuje świetnie.
Wracając do pokoju napotykam śpiewającą kobietę i mężczyznę akompaniującego jej na gitarze. Ludzie słuchający recitalu trzymają jakieś dziwne lampiony. Wygląda to świetnie, jakby spotykali się tu już tak od lat. Pozostaję tam na chwilę wsłuchując się w muzykę i wracam do pokoju spać.
Rano budzimy się z nadzieją na lepszą pogodę. Niestety nie jest słonecznie, ale pochmurnie – na szczęście już nie pada. Nasze rzeczy są jeszcze trochę mokre, ale nie pozostaje nam nic innego jak założyć je na siebie i ruszyć w trasę, w końcu czeka nas dzisiaj ponad 1000 km do pokonania na raz.
Podjeżdżamy drugi raz pod Stelvio. Dopiero teraz, gdy jest jasno, widzimy to, czego nie widzieliśmy w nocy – piękno włoskich Alp i tej drogi, ale również jej niebezpieczeństwo, którego udało nam się w nocy uniknąć. Uświadamiamy sobie ile szczęścia mieliśmy tamtej nocy. Uroku drodze dodają kute w skale tunele. Chwilę przebijamy się przez chmurę i lądujemy na szczycie mającym 2757 m.npm. Choć większość przykrywa mgła, i tak widoki zapierają dech w piersiach. Kupujemy pamiątki na szczycie i zjeżdżamy w dół wąskimi nawrotami, wymijając czasami na centymetry samochody. Wracamy tą samą droga w kierunku Lienz, przy okazji gubiąc się po raz kolejny, tym razem przegapiając zjazd na autostradzie. Oznakowania sugerują kierunek na Austrię, lecz dopiero pod Brennero dowiadujemy się, że ta droga prowadzi w kierunku Insbrucku, który jest nam totalnie nie po drodze. Na szczęście dość szybko odnajdujemy dobrą drogę. W Brennero zmuszony jestem zatankować najdrożej w swoim życiu – prawie 6,80 zł/litr! Tankuję tylko tyle by dojechać do Austrii, Mateusz ma paliwa wystarczająco dużo by przejechać jeszcze trochę. Za austriacką granicą kolejny raz tankujemy, tym razem do pełna i sprawdzamy mapy. Okazuje się, że zamiast wracać do Lienz i wjeżdżać na autostradę A10 do Villach, szybciej przedostaniemy się do trójstyku granic Austrii, Włoch i Słowenii pobliską B111. Nieświadomi skutków naszego wyboru udajemy się na nią.
Super wyprawa! Też marzy mi się Grossglockner w przyszłym roku.
Wyprawa młodziaków. Przy całym szacunku dla przygody, przypomina mi to wybranie się na piękny bankiet, szybkie nałykanie kawioru, podlanie biegusiem flaszką szampana i chodu do domu.
Nie lepiej mniej, wolniej i smakować?
Darku, każdy wiek ma swoje prawa :)
Świetnie, tylko po co ten pośpiech? Czytając, aż się zmęczyłem. W tym wypadku aż się narzuca, mniej znaczy więcej.