W tłumie piękności
Rano budzi nas dźwięk silników Ferrari, Porsche i Lamborghini, które wyruszają w kierunku Grossglocknera. Pakujemy się, uzupełniamy paliwo na miejscowej stacji i wyruszamy pod bramki otwierające drogę. Czym jest Grossglockner Hochalpenstrasse nie trzeba tłumaczyć. 48-kilometrowy odcinek prowadzi pod najwyższy szczyt austriackich Alp – mającego 3798 m.npm. Grossglocknera. Droga składa się z 36 serpentyn, a w najwyższym punkcie – Edelweisspitze – osiąga 2571 m.npm. Znajduje się on w połowie drogi i to własnie tam zatrzymujemy się, by zrobić kilka zdjęć i podziwiać widok ponad 30 trzytysięczników. Następnie wyruszamy dalej na główny punkt widokowy.
Po drodze mijamy ogromne ilości motocyklistów i kierowców. Można tu zobaczyć wszelakiej maści sprzęty – od turystyków, sportów aż po takie zabytki jak Jawa 250, Puch, klasyczne Hondy i BMW. Również jeżeli chodzi o samochody można tu spotkać dosłownie wszystko. Ciężko nam policzyć ile perełek takich jak pierwsze dziewięćsetjedenastki, klasyczne Alfy Romeo, GTR-y czy Ferrari mijamy po drodze. To miejsce to raj dla fanów motoryzacji.
W końcu dojeżdżamy na taras widokowy pod Grossglocknerem, gdzie wszystkie maszyny, które mijaliśmy po drodze, stoją zaparkowane koło siebie. W tle ogromna pokryta śniegiem góra, a pod nami pozostałości lodowca, do których można zejść szlakiem, mijając po drodze znaki z oznaczeniem gdzie i w którym roku jeszcze sięgał lód.
Po ponad godzinie spędzonej na tarasie wyruszamy w dalszą trasę, zjeżdżając już z Hochalpenstrasse w kierunku Lienzu. Tam jemy kolejny obiad w McDonaldzie i wyruszamy dalej. Po godzinnej jeździe malowniczymi drogami między Alpami dojeżdżamy wreszcie do granicy z Włochami. Jesteśmy bardzo podekscytowani bo Mateusz jeszcze we Włoszech nie był, natomiast ja byłem tylko raz w życiu.
Przekraczając granicę od razu widzimy jak zmieniają się krajobrazy. Włoska część Alp wygląda inaczej, bardziej egzotycznie. Przejeżdżamy około 30 km i wjeżdżamy na autostradę prowadzącą do Bolzano. Niestety koszt przejazdu włoską autostradą jest spory, za 40-kilometrowy odcinek płacimy prawie 4 euro.
Nie żałujemy tych pieniędzy, gdyż widoki z kilometra na kilometr stają się coraz lepsze! Mosty wiszące nad przepaściami, mnóstwo tuneli, strome górskie stoki, ruiny zamków i kościołów budowanych na ich szczytach czynią tę drogę magiczną.
W Bolzano odbijamy na Merano, sprawdzamy mapę i uzupełniamy paliwo. Znowu jesteśmy spóźnieni, jest godzina 19:00 a my chcieliśmy już o tej porze przekroczyć przełęcz i rozglądać się za noclegiem w Bolzano.
Decydujemy, że obojętnie o której byśmy nie przyjechali przekraczamy Stelvio i nocujemy Bolzano by nie tracić czasu na następny dzień by przejeżdżać Stelvio tam i z powrotem. Wyruszamy dalej. Po drodze na obszarze z prędkością ograniczoną do 90km/h, wyprzedza nas włoska policja, jadąc 130 km/h bez sygnału… To się nazywa uprzywilejowanie!
O godzinie 20:00 jesteśmy już u stóp przełęczy. Niepokoi nas chmura wisząca dokładnie nad nią i ludzie zjeżdżający masowo w dół. My jednak nie odpuszczamy i podjeżdżamy.
Super wyprawa! Też marzy mi się Grossglockner w przyszłym roku.
Wyprawa młodziaków. Przy całym szacunku dla przygody, przypomina mi to wybranie się na piękny bankiet, szybkie nałykanie kawioru, podlanie biegusiem flaszką szampana i chodu do domu.
Nie lepiej mniej, wolniej i smakować?
Darku, każdy wiek ma swoje prawa :)
Świetnie, tylko po co ten pośpiech? Czytając, aż się zmęczyłem. W tym wypadku aż się narzuca, mniej znaczy więcej.