W moim pierwszym felietonie dla Motovoyagera opisałem swój stosunek do ówczesnych trendów w motocyklowym wzornictwie. Tekst wywołał spore poruszenie, a ja przyjąłem na głowę cały zestaw zarzutów, z brakiem wiedzy i gustu na czele. Czy po dziesięciu latach zmądrzałem i zacząłem doceniać pracę designerów? I czy w ogóle choćby minimalnie podoba mi się to, co aktualnie widzę w salonach?
Dlaczego akurat teraz odnoszę się do tamtego starego tekstu? Ponieważ był to mój pierwszy „felek” dla Motovoyagera (i ogólnie w szerszych mediach) i właśnie stuknęła okrągła dekada od czasu jego opublikowania. Czytam go dzisiaj z pewnym zażenowaniem, bo chyba zbyt dosłownie wziąłem sugestie ówczesnego szefostwa, żeby napisać to ostro i z przytupem. Jestem typem człowieka, który zazwyczaj nie wydaje twardych osądów i stara się dostrzegać we wszystkim różne odcienie szarości. Natomiast wtedy rzeczywiście uderzyłem mocno i chyba się nieco zagalopowałem, za co zostałem zbesztany w komentarzach – również przez specjalistów od wzornictwa przemysłowego. Cóż, takie prawo (względnej) młodości i debiutu. Rzeczony artykuł poniżej.
Arogancja i agresja czyli obraz współczesnego designu [BARTNIK]
Czy po tych dziesięciu latach moje postrzeganie motocyklowego designu się zmieniło? I czy broniłbym swoich ówczesnych opinii? Odpowiedzi brzmią: tak i tak. Owszem, mam swoje stałe typy, jeśli chodzi o ogólną stylistykę jednośladów. Wciąż generalnie nie jestem zachwycony formą większości sprzedawanych obecnie maszyn. Natomiast patrzę teraz zdecydowanie szerzej i staram się uchwycić wszystkie rzeczy, które stoją za akurat takim wyglądem konkretnego modelu. Z drugiej strony, wciąż mam wrażenie, że nigdy nie znalazłem się w żadnej grupie ankietowanych przy okazji badań rynku. Zwłaszcza wtedy, gdy w materiałach reklamowych padają hasła typu „zapytaliśmy naszych klientów” czy „stworzony z myślą o szerokiej grupie”.
Programowe niezadowolenie
Już od dawna daje się zauważyć pewne zjawisko. Kiedy na rynek wchodzi nowy model i jego zdjęcia po raz pierwszy trafiają do internetu, większość komentarzy brzmi mniej więcej tak: „o kurde, ale kupa”. Tak jakby grupa społeczna, zwana motocyklistami, była programowo niezadowolona z każdej nowości. Zazwyczaj też te nowe maszyny, które nie zebrały szczególnego aplauzu przy debiucie, całkiem szybko stają się lubiane. Ludzie po prostu zaczynają na nich jeździć i dostrzegać, że są naprawdę dobrze zrobione i dają dużo frajdy. A wygląd? Da się przełknąć…
![Sympatia z przymusu, czyli motocyklowy design w 2023 roku. Co się zmieniło po 10 latach? [felieton]](https://motovoyager.net/wp-content/uploads/2023/12/Honda-Hornet-600.jpg)
Wystarczy wspomnieć debiut nowego Horneta 750. Rany, ile ten motocykl i jego twórcy zebrali ciosów! A przecież Hornet, niezależnie od generacji, nigdy nie był maszyną porywającą wizualnie. Za to wzbudzał (i wzbudza do dziś) emocje, ponieważ wielu motocyklistów kojarzy go z pięknymi czasami własnej młodości, ulicznymi wygłupami czy stunterskimi początkami. I dzisiaj ci sami ludzie, nie wiedząc w zasadzie, czego oczekiwali, wykazują zbiorowe niezadowolenie z wyglądu nowego „szerszenia”. A pomijając oczywiste kwestie techniczne, takie jak inny układ silnika, jest on w zasadzie bardzo podobnym motocyklem.
![Sympatia z przymusu, czyli motocyklowy design w 2023 roku. Co się zmieniło po 10 latach? [felieton]](https://motovoyager.net/wp-content/uploads/2023/12/Honda-Hornet-750.jpg)
Może więc przy projektowaniu nowych motocykli, które mają zasilić popularne segmenty, wcale nie chodzi o to, by jak największą grupę potencjalnych klientów zachwycić, tylko jak najmniejszą wkurzyć? To tłumaczyłoby powszechne w ostatnich latach wypuszczanie maszyn niemal bliźniaczo do siebie podobnych, a przecież stworzonych przez zupełnie różnych producentów. Najmocniej widać to w grupie średnich adventure, zwłaszcza od czasu, gdy szeroko dołączyły do niej marki chińskie. Ja, szczerze mówiąc, już się w tym pogubiłem i bez bliższego przyjrzenia się poszczególnym modelom nie jestem w stanie na szybko powiedzieć, który jest który. Tworzywa sztuczne używane do produkcji czasz, osłon i owiewek dają niemal nieograniczoną swobodę kształtowania i mam wrażenie, że niestety zbyt często jest ona nadużywana.
Prosto i płynnie
Dzisiaj, zresztą podobnie jak kiedyś, najbardziej podobają mi się motocykle narysowane prostą, gładką linią. Cytując Oskara z „Chłopaki nie płaczą” – „żadnych udziwnień nie będzie, my jesteśmy normalni.”. Paradoksalnie, takich maszyn jest teraz dużo mniej niż kiedyś, przez co zaczęły się wyróżniać, choć przecież nie powinny. Lubię też, kiedy maszyna oferuje tyle, ile obiecuje wyglądem. Jeśli jest więc, pozostając w omawianym segmencie, średnim adventure do codziennych dojazdów i na wakacyjne trasy, nie musi się puszyć, napinać i straszyć. Tutaj pozytywnym przykładem ponownie jest dla mnie Honda i jej aktualne modele Africa Twin Adventure Sports i Transalp, moim zdaniem najładniejsze w swoich segmentach. Czyste linie, bez szalonych kątów, załamań i łączenia faktur. Dla jednych to nuda, dla mnie klasa.
Nie ma ideałów
Przeglądając motocyklowe grupy facebookowe zauważyłem jeszcze coś, co w sumie udzieliło się także mnie, bo przecież sam zakończyłem niedawno etap poszukiwania i zakupu nowego motocykla do turystyki. Wygląd poszczególnych modeli przestał mieć większe znaczenie, mówi się raczej o stosunku ceny do wyposażenia, dostępności, rozwiązaniach, akcesoriach, pozycji kierowcy itp. Przyzwyczailiśmy się chyba, że – przynajmniej w tym segmencie – większość propozycji wygląda podobnie. W skrócie: takie nowoczesne nie do końca wiadomo co. Niby dla wszystkich, a nikogo nie porywa. Ale przynajmniej dowiezie do celu i będzie o czym pisać na grupie.
Osobiście pogodziłem się już z tym, że świat nie rozwija się w kierunku, którego bym oczekiwał. Otaczające mnie przedmioty, w tym motocykle, tworzone są już z myślą o innej, zapewne młodszej grupie docelowej. Być może oni są w stanie przyjąć i przerobić więcej bodźców, a przy tym obsłużyć i praktycznie wykorzystać te wszystkie nowe systemy, które „stara gwardia” uważa za zbędne. Nie zazdroszczę tez samym projektantom, zmuszonym do korzystania z elementów, za które będą zbierali baty, takich jak chociażby wielkie wydechy, niezbędne do spełnienia aktualnych norm emisji spalin.
Do roboty, do kochania
Na szczęście wciąż są na rynku jednoślady, które można kupić wyłącznie dla ich prostoty i uciechy wizualnej, jaką oferują. Nie są mocne, szybkie, nowoczesne. Wręcz przeciwnie – są tak staroświeckie, jak tylko pozwalają na to aktualne normy. Mówię tu oczywiście o takich motocyklach jak 350-tki Royala Enfielda. Mając świadomość, że wciąż istnieją takie cukierki, a w dodatku są na tyle niedrogie, że można je rozważać jako drugą czy nawet trzecią maszynę w garażu, inaczej patrzę na te większe, szybsze i bardziej wypasione technicznie modele. Już nie przeszkadza mi ich nijakość. Będę z nich korzystał, ale nie muszę ich podziwiać. Od podziwiania są miejsca, w które mnie zabiorą.