Sparing z Tysonem, czyli witaj na motocyklu w ruchu drogowym [felieton]

-

Od kilku tygodni intensywnie jeżdżę po całej Polsce i kawałku Europy. Wiadomo, szczyt sezonu, służbowe i wakacyjne wyjazdy, ostatnio „Motocyklowa Polska na weekend”. Kilometry wpadają tysiącami. Nie zabrakło paru sytuacji przynajmniej potencjalnie podbramkowych, w których mogłem tylko popatrzeć, co na drodze zrobią inni. Wtedy też zaczął za mną chodzić znany cytat z jednego z najlepszych bokserów w historii. 

Bokserzy oraz przedstawiciele innych sztuk walki nie są zazwyczaj źródłem szczególnej uczty intelektualnej. Oczywiście są tu wyjątki, jak chociażby gruntownie wykształceni bracia Kliczko. Natomiast pewne proste uwagi rzucone w eter, wypływające z codziennych sportowych doświadczeń, zaskakująco dobrze kleją się z szerszą rzeczywistością – również naszą, motocyklową. 

Przyp…ć i odpuścić, czyli aktorsko-motocyklowa lekcja od Romana Wilhelmiego [Felieton]

Weźmy takiego Mike’a Tysona. Obił setki gęb, zgasił dziesiątki świateł, roztrwonił do zera sumy na poziomie PKB jakiegoś małego kraju (i to kilka razy). A teraz podobno hoduje gołębie, które kupuje również w Polsce. Nie jestem jakimś szczególnym fanem ani dyscypliny, ani stylu życia, jakie uprawiał. Natomiast z jedna z jego wypowiedzi jest moim zdaniem mocno trafiona. Jak, nie przymierzając, w łuk brwiowy. A brzmi tak:

„Każdy ma jakiś plan, dopóki nie dostanie w mordę”

Możemy sobie coś myśleć, coś planować, przy czymś się upierać, mieć silne postanowienia. Po czym na naszej drodze staje Tyson i wyprowadza potężny lewy podbródkowy. Oczywiście w każdej dziedzinie życia i przy każdej aktywności narażamy się na niespodziewane i dotkliwe ciosy, ale mam wrażenie, że wyjeżdżając motocyklem na drogę publiczną, odsłaniamy się dużo bardziej. 

Stale aktualizowana policyjna mapa wypadków podaje, że od początku wakacji do 21 sierpnia zginęło 76 motocyklistów i motorowerzystów. Duża część z tych zdarzeń to pewna klasyka, choć to słowo nie brzmi w tym kontekście zbyt dobrze – lewoskręty, wymuszenia przy włączaniu się do ruchu, potrącenia itp. Były również wypadki nietypowe, wręcz absurdalne, jak niedawna tragedia na trasie S8 pod Warszawą, gdzie motocyklistka najechała na tył auta, które zatrzymało się na środkowym pasie, żeby nie potrącić biegającego tam psa. Wymyśliłbyś to, przewidziałbyś to? 

Sparing z Tysonem, czyli witaj na motocyklu w ruchu drogowym [felieton]
Fot. Bartłomiej Buczkowski

To tylko pokazuje, jak bezradni możemy być w pewnych sytuacjach, których nie zdołała nam wcześniej narysować wyobraźnia. Jak motocyklowa codzienność, przyjmująca tu umownie postać pięści boksera, jest kreatywna w tworzeniu chorych scenariuszy. Możemy mieć jakiś plan i jakąś tam świadomość własnego potencjału i umiejętności, by go zrealizować. Po czym zwyczajnie dostajemy w mordę. 

Jak mierzyć się z tym codziennym Tysonem? Niestety nie mamy możliwości, żeby się go pozbyć z ringu. Szanse na pokonanie go w bezpośrednim starciu również są niewielkie, bo choć być może uda nam się wykonać kilka początkowych uników, to w końcu otrzymamy cios, który zmiecie nas z planszy. W zasadzie możemy tylko dbać o dwa obszary. Co ważne, priorytetyzując je w podanej kolejności.

Unikanie pojedynku 

Obserwacja położenia i ruchów przeciwnika jest ważna, ale najważniejsza jest sama świadomość jego obecności. Zaskoczenie jest ważnym czynnikiem decydującym o sukcesie lub porażce. Musimy wiedzieć, że nawet spokojna, relaksacyjna jazda w niedzielne popołudnie jest wejściem na ring, na którym ktoś już na nas czeka. Cieszyć się drogą i wiatrem, odpoczywać w ruchu, ale też zawsze mieć z tyłu głowy, że on, ten Mike z „trajbalem” na twarzy, tam jest. I może przybrać formę, której się zupełnie nie spodziewamy.


Nie mamy możliwości opuszczenia ringu, ale zawsze możemy starać się unikać przeciwnika. Jazda defensywna, nawet wypasionym, drogim i bardzo mocnym motocyklem, to żaden wstyd. Co więcej, to konieczność, jeśli nie chcemy powierzać naszego życia wyłącznie szczęściu i przypadkowi. Każde zwolnienie przed skrzyżowaniem czy przejściem dla pieszych, również przed tymi, na których pozornie nic groźnego się nie dzieje, każde spojrzenie w lusterko, by ocenić sytuację za plecami, każde powstrzymanie się od wyprzedzania, jeśli mamy choćby cień wątpliwości co do możliwości bezpiecznego i „z zapasem” wykonania tego manewru – to odchylenie głowy od przelatującej pięści w rękawicy bokserskiej. Być może by nas trafiła, być może nie. Natomiast ważne, żeby zawsze być od niej jak najdalej. To jest jedna z niewielu rzeczy, które wciąż w dużym stopniu zależą od nas samych. 
Sparing z Tysonem, czyli witaj na motocyklu w ruchu drogowym [felieton]
Fot. Moto-Sekcja

Stały trening, ale nie kult treningu

Ciągłe podnoszenie własnych umiejętności i „wklepywanie” do mózgu właściwych odruchów jest bardzo istotne. Hamowanie awaryjne, omijanie przeszkody, właściwa pozycja ciała – to wszystko powinniśmy umieć zainicjować w ułamku sekundy. Natomiast jeśli miałbym wybrać, czy ważniejsza jest umiejętność wychodzenia z sytuacji podbramkowych, czy niedopuszczania do takich sytuacji, bez wahania wybiorę to drugie, oczywiście wciąż wysoko ceniąc pierwsze. Znakomita technika jazdy to skuteczne i bardzo potrzebne narzędzie, ale jeżeli korzystamy z niego ofensywnie, a nie jako wspomaganie sztuki uniku, to w końcu przyjmiemy klapsa w dziąsło. To tylko kwestia czasu i statystyki. Sięgnijcie do własnej pamięci i zastanówcie się, ilu znanych wam, świetnie jeżdżących i regularnie trenujących motocyklistów zginęło w totalnie banalnych sytuacjach. 

Jeździsz wśród średniaków, nie wśród zawodników. Weź to pod uwagę, jeśli chcesz przeżyć na motocyklu [felieton]

Bardzo ważne jest, żeby podkreślić, że cały czas mówimy o jeździe drogowej, a nie sportowej, po zamkniętych obiektach, bez ruchu poprzecznego i w przeciwnym kierunku. To są dwa zupełnie różne światy, o czym wielu z nas często nie pamięta, a jeszcze częściej nie chce pamiętać. Dlatego nie mam złudzeń, że dla tej części motocyklistów, która szuka na drogach adrenaliny, sportowych emocji czy wyznaje kult drogowego terroru, bandyterki, szpanu czy jak to tam zwał, ten tekst będzie zupełnie bezwartościowy, bo nasze życiowe cele są zupełnie rozbieżne. 

Ja natomiast należę do tej ekipy, która chce przejechać i zobaczyć z siodła motocykla jak najwięcej. I robić to jak najdłużej. Dlatego nie ignoruję stałej obecności Mike’a Tysona w moim ringu, choć staram się nie snuć w związku z nią żadnych większych planów. Po prostu z pokorą schodzę mu z drogi tak długo, jak to możliwe. 

Zdjęcie tytułowe: Instagram @miketyson

Spodobał Ci się artykuł? Podziel się nim!
Konrad Bartnik
Konrad Bartnik
Motocyklista, perkusista, ojciec, wielbiciel dobrej kuchni i dużych porcji. Jego największa miłość to motocyklowe podróże – bliskie i dalekie, po asfalcie i bezdrożach. Lubi wszystko, co ma dwa koła, a najbardziej klasyczne nakedy ze szprychami i okrągłą lampą. Na co dzień drapie szutry starym japońskim dual sportem. Nie zbiera mandatów i nigdy nie miał wypadku. Bywa całkiem zabawny.

1 KOMENTARZ

  1. Mike Tyson powraca. Nie wszystkim się to podoba. Mi się podoba tekst i bokserskie porównanie. Kto oberwał choćby lewym prostym ? Rafał.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

POLECAMY