Ostatnia sesja mocno mi dała się we znaki. Bardziej psychicznie oczywiście niż fizycznie. W noc po treningu moja głowa nadal była na torze. Bo czasem coś się udało. Nie wiedziałem jeszcze dlaczego, ale się udawało. I to właśnie na tej sesji – a tak naprawdę dopiero teraz – zrozumiałem, że jednak jestem ignorantem.
W poprzedniej części:
Nie, nie jestem ignorantem, czyli noob na pitku uczy się jeździć [cz. 2] | motovoyager
Jednak ignorant ze mnie pełną gębą
Doszedłem do tego wniosku za sprawą faktu, że poczułem się pewniej, że nie pierwszy raz byłem na torze. Przyszli nowi uczestnicy zabawy, byli w mojej sytuacji sprzed paru tygodni, kiedy i ja zaczynałem. Wiedziałem co oznacza przerwa, wiedziałem co się będzie działo, widziałem jakie oni popełniali błędy. Przecież dwa treningi temu robiłem te same, ale teraz już o nich wiedziałem, a gdzieś tam w duchu śmiałem się z nowych, że nie znają totalnej podstawy! No jak można nie wiedzieć, że głową się pracuje w zakrętach, a nie samym ruchem oczu? Znałem już formułę, znałem już wynik. Wiedziałem, że będę musiał ich omijać/wyprzedzać, bo jestem po prostu szybszy. No trudno. Ale pomyślałem, jak na początku, może Prezes coś znów powie, z czego będzie można wyciągnąć wnioski. W końcu nie jestem, aż tak doświadczony.
I bum! Trafiło. Przemyślałem to wszystko jeszcze raz. Śmiechłem z ludzi, którzy są po raz pierwszy, a niby ja taki Ą, Ę ciastko z wiśnią doświadczony? Mam może z osiem motogodzin i już taki fafarafa? Skarciłem się. To oznaczało, że niestety jestem ignorantem. No bo do czego to porównać? Nawet Einstein nie został fizykiem dlatego, że napisał E=mc2, tylko to było wynikiem jego wiedzy, wynikiem doświadczenia i badań. Nie będę się w ten temat zagłębiał, bo nie wiem jak było. Może mu się to przyśniło, sprawdził teorię i miała sens? No właśnie. I to okazało się rozwiązaniem do zagadki. Sprawdzanie teorii.
A fe Daniel!
Skarcenie przyszło w dwójnasób. Raz, że sam się skarciłem. Nikt nie powinien się tak zachowywać w stosunku do nikogo, nawet w myślach. Można być mądrzejszym, bardziej doświadczonym, ale nie ma usprawiedliwienia dla takiego myślenia. To tak jakby mówić, że się jest doświadczonym w pracy będąc na pierwszym semestrze studiów. No ok. Można nakłamać w CV, ale w pierwszych dniach wyjdzie. I to samo tu. Można mieć super ciuchy i udawać, ale wystarczy, że wyjedzie się na tor. Primo nie oceniać.
Drugie upokorzenie nadeszło, w sumie bardziej nadjechało chwilę później. Spóźnili się jakieś łebki co z ojcem przyjechali. Bracia. Jeden chyba z 6-7 lat drugi coś koło 10. Na szybkiej odprawie, bo zawsze jest ktoś nowy, ktoś nie zna zasad, Prezes powiedział jak zwykle jak wyprzedzać, czego nie robić i żeby łebki uważały na mniej doświadczonych zawodników. Tak. Dobrze przeczytaliście. Generalnie robiliśmy im za utrudnienie i ich trening polegał na wyprzedzaniu nas w miarę możliwości na zakrętach. Warunek – nie pod łokieć. Ileż razy mnie oni wyprzedzali to też nie zliczę…
Nauka w roli pachołka
Jako, że moje umiejętności właśnie zostały zdegradowane do roli pachołka, postanowiłem tym razem naprawdę skupić się na jednej konkretnej rzeczy. No dobra, finalnie kilku, ale po kolei. Najpierw to, co słyszałem najczęściej. Nie prędkość, nie kolano. Głowa. Głowa. I tak właśnie jeździłem, jak nie byłem wyprzedzany, pamiętając o głowie. Zakręt, głowa, głowa, zakręt. Do tego dołożyłem, bo po ostatnim ćwiczeniu już mi zostało – albo może bardziej chciałem, żeby zostało – nogi. No to siup. Głowa chodziła już trochę sama, nogi trochę też. W miarę pokonywania czystych okrążeń, tych na których nie musiałem uciekać, aby przepuścić, skupiałem się na tych elementach. Stopniowo dodawałem docisk na zewnętrznej nodze i nagle okazywało się, że tor naprawdę nie jest za ciasny. Zacząłem sam łapać się na błędach, że czegoś nie zrobiłem lub zrobiłem źle. Skupiałem się na tych elementach by robić je jak najlepiej, by na każdym okrążeniu popełniać jak najmniej błędów w tych elementach, które ćwiczyłem. To był przełom, to znaczy dla mnie to był przełom. Dla gościa, który z początku był butny, choć tego nie pokazywał, że przejechał ileś tam kilometrów. Przestało to mieć dla mnie znaczenie już dawno. Był postęp tu i teraz. Cieszyłem się jak dziecko. W sumie każdy z nas – motocyklistów – jest trochę dzieckiem prawda?
Nie że raz się udało, ma się udawać zawsze
Byłem podjarany jak Rzym za Nerona, ale powiedziałem sobie, że to dopiero początek. To, że raz się coś zaczęło udawać nie znaczy jeszcze wiele. No właśnie. Obiecałem, że do tego wrócę. Widziałem i czułem ile pracy mnie to kosztowało, aby zaczęło się udawać. Jednak powtarzanie tego samego, lub odruchowe poprawne wykonywanie danych czynności, to dwie zupełnie inne rzeczy. Kierunek obrany. Stwierdziłem, że muszę zacząć ćwiczyć, aby mieć poprawne odruchy. Oczywiście podzieliłem się swoimi spostrzeżeniami z Prezesem. Ten bez pardonu wypalił – Za pierwszym razem potrzebujesz chwili, aby się czegoś nauczyć. Ale, żeby usunąć złe nawyki potrzebujesz godzin treningu, by mięśnie zmieniły przyzwyczajenia – powiedział. Tym razem z pokorą przyjąłem wiedzę mędrca. Zasmucił mnie. Tak serio, serio, bo sezon niedługo – już były okolice lutego – a strasznie chciałem z nowymi umiejętnościami wyjechać na ulice. A tak, to ja nie wiem czy je będę mieć.
Gdzie jest sklep z umiejętnościami? 15 kg skilla poproszę!
I tu kolejna rzecz. Umiejętności jazdy nie kupujesz w sklepie. Brawo! Odkrycie! Daniel, no jestem pod wrażeniem! Ale serio jej nie kupicie nigdzie. Zdałem sobie z tego sprawę, że to że, wybulę kasę na trening, polatam po torze raz w tygodniu, nie spowoduje niczego, jeśli nie będę ciężko i mądrze pracował. Smutny wsiadłem na pitka i kolejne 15 minut jeździłem wyłączony. To znaczy w sensie, że taki pusty baniak miałem, że tylko nitka i pitek. I wiecie co? Tak. Zaczęło to wszystko trybić.
W moim pustym baniaku, zakrytym kaskiem, zacząłem sobie zdawać sprawę z tego, że miałem po prostu złe nastawienie. Po słowach Prezesa zniknął termin, który sobie założyłem, po pierwszym opierdzielu, zdałem sobie sprawę, że jednak nic nie umiem – tak mniej więcej. Każde wcześniej opisane wydarzenie prowadziło do zdjęcia jakiejś blokady, którą sam sobie założyłem. Nagle, głowa pracowała sama – oczywiście nadal słyszałem na nawrocie GŁOWA! ale na innych zakrętach już sama pracowała. Nie idealnie, ale zaczęły się kolejne odruchy pojawiać. Takie nad którymi już nie musiałem myśleć. Nie musiałem już w większości powtarzać w myślach: głowa, ręce, nogi, nogi, ręce, głowa – tylko te trybiki komunikowały się między sobą. Postanowiłem wtedy, że to małe ziarenko, które udało się wyhodować będę pielęgnować. Będzie taką moją bazą, pniem, czy jak to tam nazwać.
Głowa, czyli mozolne hodowanie skilla
I tak właśnie robiłem do końca sesji. Czyli jeszcze 15 minut od ostatnich słów Prezesa. No nie nacieszyłem się tym bardzo. Ale wtedy myślałem, że to już solidna podstawa do budowania czegoś więcej. Że ta pierwsza cegiełka już jest, że następna sesja będzie już lepsza. Bardzo dużo osiągnąłem w tej sesji. Wyprzedzany przez małolatów – wiadomo cięższy, jeżdżący pachołek, miałem swoje 5 minut. Zabłyszczałem, ale nie tak jak się spodziewałem. Okazało się, że przy mojej wiedzy i umiejętnościach najważniejsze jest poukładanie tego w baniaku. Ja po prostu z bardzo złym nastawieniem trenowałem.
Tu był klucz. Jeśli jedziecie na trening, trenujcie. Jeśli jedziecie upalać, to nigdy nie potrenujecie. Nie ma takiej możliwości. Zrobicie co najwyżej trening, żeby był. Dla czystego sumienia. Ale w głębi będziecie wiedzieć, że to nie był trening. Nastawienie na wynik w czasie też mi przeszkadzało. Dla części może to oczywiste, ale ja, niestety musiałem to zrozumieć.
Ile razy chcieliście potrenować, a kończyło się na upalaniu? No właśnie…
Czy na pewno wyprzedzali Ciebie bo miałeś więcej kilo? ;)