Tak, to już chyba teraz. Długo miałem nadzieję, że warunki pozwolą na kontynuowanie jazdy na szosie, ale śnieżyce, lód na drodze i kolejne infekcje sprawiają, że postawię już tylko na okazjonalny offroad, jeśli trafi się okienko zdrowotno-pogodowe. To również dobra okazja, by spróbować podsumować kilka ostatnich miesięcy. Jaki był dla mnie sezon 2023? Ucieszył, zawiódł, coś potwierdził, czymś zaskoczył?
Przed nami jeszcze cały grudzień, a nieszczęścia lubią pojawiać się znienacka i stadami, ale pozwolę już sobie na pewne podsumowania, licząc, że nie przyciągnę nimi żadnych potknięć. Przede wszystkim jestem wdzięczny – bez kierowania tej wdzięczności ku żadnym wyższym bytom – za to, że wciąż żyję i kolejny sezon przejeździłem bez żadnych wypadków, kontuzji, mandatów i punktów karnych. Owszem, na wyjeździe do Rumunii i Bułgarii złamałem zewnętrzną kość śródstopia, czego skutki odczuwam do dziś. Stało się to jednak na wieczornym spacerze wzdłuż plaży nad Morzem Czarnym – stopa zjechała z pokrytego piaskiem drewnianego podestu, podwinęła się, a lecące za nią 130 kg masy obywatela dokonało reszty…
Praca była, owszem…
Na początku sezonu 2023, po skutecznych namowach Brzozy, wróciłem po latach na ciepłe łono redakcji Motovoyagera. Przez te kilka miesięcy napisałem mniej więcej 400 dłuższych i krótszych tekstów oraz pojawiłem się w kilkunastu filmach na naszym kanale YouTube. Jakość i trafność moich publikacji zostawiam waszej ocenie. Natomiast jestem bardzo zadowolony z otrzymanej wolności prezentowania własnego podejścia i poglądów na temat jazdy motocyklem. Zdaję sobie sprawę, że często nie mieszczą się one w tym, co wyznaje większośc motocyklistów w naszym kraju. Mogą być uznawane za „prosystemowe” i zupełnie „niemotocyklowe” – cokolwiek to znaczy i ktokolwiek przyznaje sobie prawo, żeby to oceniać. Twardo trzymam się jednak podejścia, że na drodze nie jestem pępkiem świata. I że można czerpać przyjemność z jazdy motocyklem bez narzucania innym uciążliwości i zagrożeń z tym związanych.
Co mi się w pracy nie udało, zresztą kolejny sezon z rzędu? Próba postawienia jasnej granicy między tym, co na motocyklu robię zawodowo, bo muszę, a co tylko dla siebie. Niestety czas i budżet nie są z gumy i w pewnych sytuacjach muszę składać raport przed samym sobą i moimi bliskimi, bo rodzinę mam liczną. Uzasadnić pewne działania, wyjazdy i wydatki. Pewnie gdybym utrzymywał się z wypełniania komórek w Excelu, byłoby to łatwiejsze. Oczywiście są ludzie, którzy się w tym świetnie odnajdują, ale nigdy nie uwierzę, że może to być życiowe hobby.
Ja natomiast przede wszystkim wciąż uwielbiam jazdę motocyklami i skuterami. Cieszę się na każdy przebyty kilometr, choćby w warszawskich korkach i na chińskiej 125. Gdybym pracował gdzie indziej, i tak większośc czasu i środków przeznaczałbym na jednoślady. Tak więc żyję sobie w tej płynnej magmie satysfakcji z roboty, totalnie nienormowanego czasu pracy i zbieranych za to cięgów. I to się już chyba nie zmieni.
„Obietnica szybkiej śmierci w Dolinie Węży”
Jedną z marchewek, którymi Brzoza ściągnął mnie na pokład Motovoyagera, była obietnica wielu dni i godzin spędzonych w motocyklowym siodle. W poprzedniej redakcji, którą totalnie szanuję, lubię i pozdrawiam, zasiedziałem się za biurkiem i komputerem. Bardzo chciałem wrócić do praktycznej strony motocyklizmu i to się udało. Za mną kilka grubych wyjazdów, w tym w końcu przejechana Rumunia i spory kawałek Bułgarii. Wiele motocykli testowych, sprawdzanych na drogach i bezdrożach lokalnych, a także w dalszych regionach Polski. Najprzyjemniejszy motocykl sezonu i największe zaskoczenie? Żaden tam high-tech za gruby piniądz. Wręcz przeciwnie. Stałe miejsce w moim sercu zajął 20-konny Royal Enfield Classic 350 za mniej niż 30 tys. zł. Niby nic, a wszystko. Kopalnia relaksu i niezmąconej przyjemności, idealne odbicie mojej duszy i temperamentu.
Oczywiście i na tym polu nie wszystko mi wyszło. Bardzo chciałem intensywnie trenować na torach i ODTJ-ach. Zaliczyłem kilka szkoleń, ale czuję zdecydowany niedosyt. Mimo wielu zaproszeń, nie składało się. A to praca, a to rodzinne historie, a to zdrowie, a to brak maszyny, kiedy cała reszta w końcu składała się w całość. Tak, mimo pozornego dostępu do wszystkich testówek świata, często zwyczajnie nie miałem czym pojechać na szkolenie. Kilka pustych dni w grafiku to były te dni, które puste być nie powinny. Mój Kawasaki Tengai na kostkach jest świetny, ale w offroadowej turystyce. I to niezbyt dalekiej, bo choć nigdy mnie nie zawiódł, to za chwilę skończy 34 lata. Będąc na nim daleko od domu, jest o czym myśleć. Nie lubię kazać słoniowi wchodzić na drzewo i udawać szympansa. To popchnęło mnie do kolejnej decyzji, z powodu której zapamiętam sezon 2023…
Kupuję motocykl!
Są redaktorzy, którzy mają w garażach po kilkanaście i więcej maszyn. Ja z różnych przyczyn do nich nie należę, zawsze miałem po jednym motocyklu lub skuterze w jednym czasie. Teraz się to zmieni, bo postanowiłem w końcu kupić towarzystwo dla Tengaia. Motocykl nowy, z salonu, nieśmigany, model sprawdzony, niezawodny i typowo szosowy, choć w duchu adventure. Nie piszę jeszcze, co to będzie, wciąż dopinam formalności. Nic przełomowego, legendarnie charakternego, porażającego osiągami, innego niż wszystkie, żaden owoc poszukiwań Świętego Graala motocyklizmu. Mam nadzieję, że nowy nabytek w przyszłym sezonie da mi przede wszystkim więcej spokoju ducha i możliwość wykorzystania każdej okazji na wyjazd i szkolenie, jaka tylko się nadarzy.
A jak tam na drogach?
Jeśli chodzi o sytuację polskich motocyklistów, czy też w ogóle polskich kierowców i tego, jak jeździ się po naszych drogach, również mam mieszane uczucia. Nigdy nie byłem fanem elitarności motocyklizmu. Tego odcinania się od reszty, skupiania w klubach i klubikach, patrzenia na innych z góry i oceniania, „kto jest k… kim” i co komu wolno, a co nie. Cieszę się, że motocykle powszednieją, a na ich kierowców nie patrzy się już jak na połączenie bohatera i wariata. Jeździ coraz więcej ludzi, w tym – co jest cenne – kobiet, a motocykl przestaje być ekscentrycznym hobby na rzecz sprawnego narzędzia do realizacji zadań, celów i marzeń.
Oczywiście mam w tym względzie również szereg pesymistycznych przemyśleń, które zebrałem w felietonie o motocyklowym „końcu wieku”. Jest coraz drożej, mniej różnorodnie, a rządy poszczególnych krajów wbijają nam szpilki, bo to nie ludzie, to wilki. Wciąż jednak uważam, że z obecnej sytuacji możemy wycisnąć wiele fajnych rzeczy. I cieszy mnie to, że poszczególne motocyklowe aktywności coraz częściej mają miejsce tam, gdzie powinny. Sport – na torach i innych zamkniętych obiektach, turystyka i dojazdy – na drogach.
Motocyklisto, wszyscy mają cię w dupie! I to jest bardzo dobra wiadomość! [Felieton]
Kultura i świadomość polskich kierowców również rosną, choć i tu jest wciąż masę rzeczy do zrobienia. Przede wszystkim na poziomie myślenia nie tylko o sobie, ale też o innych. Przecież nasze własne życie, zdrowie i sprawna jazda w dużej mierze zależą od tego, jak i czy w ogóle pomyślą o nas kierowcy, z którymi przyjdzie nam się zetknąć w różnych sytuacjach drogowych. Najbardziej zawiedziony jestem dobrą kondycją podejścia, że duży i szybki może więcej, i nie ciąży na nim żadna odpowiedzialność. A słaby albo niech ucieka, albo ginie. Stosunek do pieszych i rowerzystów jest najlepszą miarą dojrzałości kierowców, a tej niestety ciągle u nas brakuje.
![Motocyklowe rozkminy przy czyszczeniu kasku. Jaki był sezon 2023? [felieton, podsumowanie]](https://motovoyager.net/wp-content/uploads/2023/05/Royal-Enfield-HNTR-350-2023-naked-14-konrad.jpg)
Już myślę o kolejnym!
Do sylwestra i śmiałych postanowień jeszcze trochę, ale już teraz nie mogę się doczekać kolejnego sezonu. To zimowe „potuptywanie”, choć często nieznośne, ma chyba jakiś sens. Wiosną jesteśmy głodni jazdy, a z danych nam kilku miesięcy staramy się wyciągnąć jak najwięcej. Życzyłbym sobie tylko pełni sił i środków. Wam oczywiście również.