Moje wywody należałoby może zacząć od tego, czym tak naprawdę jest ten, nie każdemu znany, bagger? Bagger to rodzaj amerykańskiego stylu budowy motocykli, które wyróżniają się m.in. charakterystyczną linią nadwozia oraz dużą przestrzenią bagażową, a dokładnie kuframi bocznymi. Baggery są mocne, niskie, długie i mają dużo schowków na przedmioty, co pozwala na przewożenie dodatkowej zawartości bez potrzeby noszenia jej na sobie. Tyle w skrócie.
Umilacze podróży…
Co więcej? Ich najbardziej charakterystyczną odmianą są oczywiście te wyposażone w umilacze wycieczek, takie jak nawigacja, radio, głośniki, wielka owiewka typu batwing, z szybą często podnoszoną elektrycznie, bluetooth, car play, kontrola trakcji, ABS, tempomat czyli jednym słowem wszystko to, co może się przydać podczas pokonywania długich dystansów.
To powoduje, że te motocykle muszą być i po prostu są wygodne. Ich kanapa sama w sobie jest dużo szersza niż w innych rodzajach motocykli, a bardzo często jest tak duża, że jest dodatkowo ogrzewana. Nie wspomnę tutaj jeszcze, że często motocykle te wyposażone są przez swoich właścicieli w ogromny kufer centralny (co de facto sprawia, że przestają być ściśle baggerami), wspomagający wygodę samego pasażera – podłokietniki, czy zestaw dodatkowych głośników, robiąc jednocześnie z motocykla wspaniały zestaw HI-FI na kołach. To wszystko powoduje, że ważą one bardzo dużo – porównując do chociażby nakedów. Co wy na to, jeżeli napiszę, że 400 kg nie będzie przesadą jako średnia waga… Normalne motocykle to najczęściej okolice połowy tej wagi. Czy to jest wszystko potrzebne w mieście? Czy jazda tym szerokim, przerośniętym, ciężkim, głośnym motocyklem w mieście może sprawiać radość i czy jest dobrym wyborem, do jazdy między autami, w ciasnych uliczkach?
Specyfika jazdy po mieście
Miasto jest trochę jak tor przeszkód. Jest wąsko, kręto, w wielu miejscach kierowcy aut robią co chcą, są dziury w asfalcie. Czy nie lepiej zatem coś mniejszego, zwinnego, krótkiego i przede wszystkim ekonomicznego? Bo umówmy się, baggery muszą udźwignąć wiele zbędnych kilogramów w mieście, więc raczej do super ekonomicznych nie należą. Wydaje się być dużo sensowniejszym rozwiązaniem wybranie zwinnego, krótkiego motocykla z małą pojemnością silnika. I nie było by w tym nic złego, gdyby nie fakt, że wtedy jeździmy prawym pasem, by nie tamować ruchu, mamy ograniczenia prędkości – nie ma w tym nic złego oczywiście, bo ograniczenie w miastach jest głównie do 50 km/h. O ile to gdzieś tam może mieć sens w mniejszych miastach o tyle w większych i bardziej specyficznych już ten sens jest mniejszy. Dlaczego?
Weźmy sobie Warszawę na przykład – to tu najczęściej się przemieszczam – gdzie do przejechania z południa na północ miasta jest jakieś 40 km. W mniejszych miastach dojazd do pracy, gdzie ruch sam w sobie jest mniejszy, 40 km to jest dystans jaki pokonuje się dziennie do pracy i z pracy, albo nawet z miasteczka do miasteczka. Podczas gdy w dużym mieście to tylko dojazd w jedną stronę, cały czas przez miasto. Czytaj: w ciągłym ruchu wielu aut. W mniejszych miastach ta intensywność ruchu się zmienia na przestrzeni powiedzmy 20 km, a tu praktycznie ta intensywność jest stała. Ażeby nikt mi nie zarzucił, to nadmienię, że po wyjechaniu z mniejszego miasta prędkość rośnie do 90 km/h. W dużym mieście, jakim jest Warszawa, jest bardzo dużo kierowców, którzy na szerszych arteriach tyle właśnie jeżdżą. Na przykład jadąc Wybrzeżem Gdyńskim tam ograniczenie jest do 80 km/h. W granicach miasta, czyli coś co jest nierealne w mniejszych miastach. Parafrazując. Brak możliwości jechania szybciej, czyli brak możliwości przyspieszenia lub jechanie za wolno także może być niebezpieczne.
Jakie są alternatywy?
Alternatyw jest sporo. Są maxi skutery, są motocykle o pojemność w okolicach 500 cm3. Małe zwinne, wystarczająco ekonomiczne. Ale zakup takiego bzyka oznacza, że mamy jeden motocykl na miasto inny na wyjazdy – nie to, że się nie da pogodzić. Ale większość z nas ma jedno miejsce do trzymania motocykla i niestety nie mogą sobie pozwolić na utrzymanie wielu maszyn. Poza tym faktem, są jeszcze sporty, przeznaczone głównie na tor, gdzie sama pozycja jest dość specyficzna, ale… niektórym pasuje, którzy lubią szybko jeździć i nie są mocno przywiązani do swojego prawa jazdy.
W związku z mnogością zainteresowań samych motocyklistów w miastach jest pełny przegląd rynku. Każdy z rodzajów jednośladów ma zalety. Bardzo wąskie sporty i nakedy, przeplatają się na światłach ze scramblerami, cafe racerami, po enduro czy supermoto. Niestety każdy z wymienionych obarczony jest koniecznością jazdy z plecakiem, aby cokolwiek zabrać więcej ze sobą niż dokumenty. Wydaje mi się, że właśnie do tego rynku kierowana jest bogata oferta plecaków czy rolek. Bardzo dobrym według mego doświadczenia jest motocykl turystyczny lub jak kto woli enduro.
Jeździłem kilka lat V-Stromem po mieście i po trasach, i tak szczerze powiedziawszy jest naprawdę przemyślaną konstrukcją. Wąski, z odpowiednią mocą na trasy, duży bak, ekonomiczny i wyposażony w wiele fajnych udogodnień. Niemniej brakowało mi czegoś w tym motocyklu. Stając obok innych był po prostu motocyklem, który nie wzbudzał żadnego podziwu. Jego praktyczność przerastała wszelakie walory, które motocykliści po prostu doceniają.
Dlaczego akurat bagger?
Moim zdaniem bagger jest super uzupełnieniem braków jakich mi brakowało w enduro – jeśli chodzi o jazdę po twardym. Nie muszę jeździć z plecakiem, ażeby cokolwiek przewieźć. Stając obok innych motocykli zwraca na siebie uwagę, więc odpowiednio zadbany, może robić za bulwarówkę. Jest system nagłośnienia – no niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który w kasku z interkomem nie tańczy jak wjedzie ulubiony kawałek. Baggery są dość wąskie – Suzuki miało 90 cm szerokości po lusterkach. Aktualnie mam 105, jeśli dobrze pamiętam. No oczywiście, że nie wjadę miedzy lusterka jak sport, jasnym jest, że moja prędkość maksymalna zdecydowanie odbiega od ich prędkości przelotowej. Bagger jest po prostu cięższy, pcham przed sobą masę powietrza, ale szczerze mówiąc, przejechanie przez Warszawę w godzinach szczytu zajmuje mi niecałe 10 minut dłużej niż enduro. To wydaje mi się za bardzo dobrą wymianą za fakt, że nie muszę jechać z plecakiem i się pod nim pocić, mogę zabrać zdecydowanie więcej napojów chłodzących. Powiecie, że do turystycznego enduro można dodać kufer centralny i też nie wozić nic na plecach… Ano można, ale mi wizualnie nigdy kufer centralny nie leżał. A kufry boczne w turystycznym enduro mocno odstają. Jeździłem, próbowałem, zahaczyłem raz aluminium o samochód. Podziękuję.
Co mnie zatem skusiło?
Rzeczą nie do przecenienia jest to, że postawienie mojego baggera wśród innych motocykli zdecydowanie przykuwa wzrok widzów. No i zostają jeszcze takie aspekty jak ogromny moment, który w mieście się przydaje. To wszystko jest uzupełnione potężnym silnikiem V2 o dość znacznej pojemności, aby ruszyć prawie 500 kg wraz ze mną. Jestem snobem? Może…
Pojemne kufry, gdziekolwiek nie pojadę, i cokolwiek nie będę musiał zabrać ze sobą wiem, że zmieszczę (swoją drogą w zeszłym roku mój kolega przetransportował telewizor 55 cali na takim motocyklu – wykorzystał dość szeroką kanapę), wygoda przy podróży wszelakiej. Czy jadę przez miasto czy po trasie jest mi mega wygodnie. Wysoka szyba – opuszczana elektrycznie – pozwala na zmianę aerodynamiki w czasie jazdy, muzyka zdecydowanie umila czas, podłączenie telefonu daje możliwość nawigacji w dowolne miejsce z wykorzystaniem ulubionego oprogramowania na sporym wyświetlaczu, a długie błotniki zdecydowanie zapobiegają mokrym butom podczas deszczu – oczywiście jak to na motocyklu do pewnego momentu.
Indian Scout Rogue – Łobuz, który nie narozrabiał [test, opinia, dane techniczne] | motovoyager
Podsumowując, w korku jadę zdecydowanie wolniej niż węższe motocykle, bo jestem szerszy i dłuższy – tak na to też trzeba uważać, mam duży bak, mam gdzie schować rzeczy jak potrzebuję, mam fantastyczny dźwięk nie tylko z głośników, a możliwość wyłączenia jednego z tłoków podczas postoju na światłach pozwala na oszczędzanie paliwa i nie grzania siedzenia. Do tego wszystkiego, te kciuki w górę, które widzę na światłach i wielkie zdziwienie jak się okazuje, że pojemność mego motocykla jest większa niż auta stojącego obok. Tak czy siak, mieszczę się prawie wszędzie – bardzo rzadko muszę stanąć w korku, jadę wolniej – mam trochę więcej czasu na reakcje, słucham sobie ulubionej muzy, zarówno z głośników jak i wydechów, mogę wpakować nieprzewidziane rzeczy, a mój bagger jest trochę bulwarówką.
A może jednak w ogóle bulwarówka?
To dobry pomysł, pod warunkiem, że naprawdę nie potrzebujemy nic ze sobą zabierać. Bobberem fantastycznie mi się jeździło i bardzo mile wspominam (oba motocykle na zdjeciu były moje). Agresywna – jak na ten tym motocykla sylwetka, bardzo zwraca uwagę, brak elektroniki, 96 db wydechy, potężny moment jak na stosunkowo lekką maszynę – no bajka. Trzeba jednak pamiętać, że to ma wyglądać i brzmieć przede wszystkim. W związku z krótkim zawieszeniem wszelkie nierówności czuć na kręgosłupie. To trochę jak na sporcie. Przejechanie 300 km na raz było niemożliwe. Akurat bak w moim pozwalał na przejechanie jakieś 220 km, ale przyznam szczerze, że chętnie zsiadłem odpocząć chociażby na samo tankownie i odetchnąć od bulwarowych wydechów. No a w mieście to bajka. Pod warunkiem, że sucho, bo krótkie błotniki bardzo szybko dawały o sobie znać. Nie mniej poza tymi drobnymi niedogodnościami to także dobry wybór, ale trzeba pamiętać o konieczności zabrania ze sobą chociażby plecaka – a to na takim motocyklu psuje styl. To prawie jak na sportach, cafe racerach, scramblerach, supermoto czy nakedach. Moim zdaniem mimo gabarytów, ciężaru i ogółu bezsensowności, bagger jest naprawdę idealnym rozwiązaniem na miasto. Przynajmniej dla mnie. Następny w w mojej ocenie jest motocykl adventure. Bardzo praktyczny i uniwersalny motocykl do każdych warunków. Ale co kto lubi. Ja się nie zamienię!