Przed każdym sezonem, albo może na początku każdego nowego sezonu, nachodzą mnie różnego rodzaju refleksje i przemyślenia. Zastanawiam się nad tym, jak będzie wyglądał, co się w nim wydarzy oraz czy wszystko będzie OK? Tak jak część ludzi robi noworoczne postanowienia, tak i ja stwierdziłem, że od garści postanowień zacznę swój motocyklowy sezon.
Po pierwsze to właśnie dziś (13.04) odbieram mojego Tuarega od dealera, Liberty Motors Piaseczno, gdzie spędził późną jesień, zimę i pierwsze tygodnie wiosny. Wcześniej nie dało rady z kilku względów, czego mocno żałuję. Tak więc, mimo że rozjeździłem się już na Sardynii i Lazurowym Wybrzeżu, tak naprawdę mój sezon startuje dzisiaj. To zawsze nastraja refleksyjnie.
Po drugie, mam przyjaciela, który odnosi srogie sukcesy w biznesach. Ostatnio trochę z nim pogadałem i powiedział mi: jeżeli chcesz coś zdobyć, nieważne, czy to będą pieniądze na kolejny motocykl, dziewczyna kolegi, czy największa firma w kraju, musisz mieć plan. Lepszy, gorszy, ale musisz sam przed sobą wiedzieć, jak to zrobić. Chaos nie pomoże w niczym… A ja właśnie jestem taki człowiek-chaos. Działam instynktownie, na żywioł, często bez głębszych przemyśleń, zdając się na intuicję i łut szczęścia.
Zatem – plan! Jaki jest mój motocyklowy plan na ten sezon? Zawrę go w pięciu punktach. Każdy z nich można w nieskończoność rozwijać, obok planu motocyklowego można postawić drugi – rodzinny, trzeci – zawodowy i czwarty – sportowy, ale ja, z oczywistych powodów, skupię się na tej części mnie, która jest motocyklistą.
1. Primo non nocere
Wyświetl ten post na Instagramie
Coś, o czym wiedzieli już starożytni Rzymianie, czyli – po pierwsze nie szkodzić. Ani sobie, ani innym. Zrobię wszystko, aby w tym sezonie nie zrobić sobie krzywdy. Zważywszy na to, że ubiegły sezon zacząłem od dwóch tygodni chodzenia o kulach… Tak, naciągnąłem ścięgno w kolanie podczas wielkanocnego spaceru z żoną, mamą i teściową. Moja Monia do tej pory się ze mnie śmieje, że bardziej się o mnie martwi, gdy wychodzę na spacer, niż gdy idę pojeździć na moto… Cóż, żarty żartami, ale naprawdę nasze hobby jest/może być kontuzjogenne, szczególnie kiedy sporo latamy w terenie. Zatem, po pierwsze uważać – na siebie i innych, i nikomu nie zrobić krzywdy.
2. Nie stracić prawa jazdy
Chwila nieuwagi i nieszczęście gotowe. Nasze motocykle rozpędzają się do ogromnych prędkości. Jazda nimi przy 150 km/h jest mega przyjemna, a 100 w mieście na takiej Hajce, GS-ie 1200, czy innym ponadlitrze przychodzi sama, znienacka. Zagapisz się, zamyślisz i niebieski pan, tym razem wesoły, zabierze ci lejce na trzy miechy. Dla mnie byłaby to i prywatnie, i zawodowo, tragedia. Także upalam w terenie, upalam na torze, odkręcam na autostradzie, a w mieście, w zabudowanym i na drogach krajowych spokojnie do celu. Obiecuję.
3. 30 tysięcy kilometrów
Paliwo drogie, to fakt, ale życie jest krótkie i szkoda go na oszczędzanie na wszystkim. Wystarczy, że po ostatnich dopłatach za ciepłą wodę leję do wanny połowę. I to jest prawdziwa oszczędność, a nie ograniczanie kilometrów. Planuję dużo wyjazdów motocyklowych. Dużo work and travel (i praca, i przyjemność), włącznie z wakacyjnym wyjazdem do Rumgarii (to taki kraj na południu, który powstałby, gdyby Rumunia podbiła Bułgarię, albo odwrotnie). Chcę też solidnych kilka razy pojechać na motocyklowy biwak w Polskę, co od lat bardzo mnie kręci. Chcę też polatać po szutrach wschodniej Polski moim Tuaregiem oraz polecieć jesienią na „Bałtyki”. Gdy to wszystko policzyłem, to wyszło mi lekko 30 tys. kilometrów. I tego założenia będę się trzymał.
4. Nie kupię kolejnego motocykla
Mam ich trzy, a nawet cztery. Wystarczy. Serio. Nie. Ostatnio przeglądałem portale ogłoszeniowe, bo znów mnie korciło, tym razem żeby kupić jakiegoś youngtimera za półdarmo i dać mu czas na zyskanie wartości. Argumenty za: tanio, mam gdzie trzymać, inwestycja. Argumenty na nie: po co ci to, szkoda pieniędzy, piąty motocykl, papiery, ubezpieczenia, i tak ledwo ogarniasz to, co masz. Nie kupię. Tego się trzymam. Zresztą czeka mnie w tym roku mega wielki rodzinny wydatek, który wydrenuje moją kieszeń do cna. Nie kupię i już. Może w przyszłym roku, ale teraz nie. Aaaa i nie pytajcie mnie, na jakiego klasyka polowałem, bo i tak wam nie powiem. Jeśli się nie sprzeda w tym roku, to w przyszłym będzie tańszy, hehe…
5. Nauczę się czegoś nowego
Wiele rzeczy już umiem na tych motocyklach, ale chyba jeszcze więcej nie umiem. Dołożyłbym coś. Pojeżdżę, potrenuję w terenie, polatam po torze, określę swoje priorytety. Nie mam jakichś marzeń w zakresie jakiegoś triku, ale chciałbym być pewniejszy w terenie i szybszy na torze asfaltowym. Dobrze, mam, ale boję się, że to nie marzenie na ten rok. „Skacznąć” bym chciał z jednego garbu wielbłąda na drugi. Tak solidnie, pewnie, z dobrą pozycją w locie na moim EXC-F 250. Nie wiem, czy to ogarnę, nie będę się napinał, ale będę sobie trenował w tym kierunku, żeby w końcu polecieć nie bojąc się niedolotu. A może w końcu to samo wyjdzie? Trzeba jeździć, trenować, a latanie przyjdzie samo.
A Ty? Jakie masz przedsezonowe postanowienia?