Yamaha FJR 1300 to ikona motocyklowej turystyki. Choć konstrukcja ma już ponad 12 lat, wciąż uznawana jest za wzór motocykla na dalekie trasy. Ale w najnowszym modelu tę doskonałość udało się producentowi poprawić.
Zdjęcia do testu: Marcelina Woźnicka
Choć test fujary był już na naszym portalu zamieszczany, postanowiłem przekonać się jak najnowsza wersja okrętu flagowego Yamahy wypadnie w porównaniu do swojej starszej wersji. Byłem ciekaw, czy „nowa” FJR to tylko opakowana ciekawszymi owiewkami stara konstrukcja, czy może świeży motocykl wykorzystujący wzorzec stworzony w 2001 r.
Z moich obserwacji, które poczyniłem podczas wspólnej podróży wynika, że Yamaha FJR 1300 AS to Chuck Norris. Motocykl jest łagodny i przyjazny, wręcz dobrotliwy, ale jeśli trzeba, potrafi kopnąć z półobrotu i unicestwić grupę szturmujących Ninja.
Pierwsze koty za płoty
Motocykl prezentuje się niezwykle okazale. Nowy wzór owiewek sprawia, że poczciwa fujara nabrała dynamicznego stylu i przyciąga wzrok.
I choć jest to raczej wzrok podtatusiałych miłośników jednośladów niż gorących dziewcząt spod klubu, to wyglądowi tej maszyny niczego zarzucić nie mogę. Chociaż, przepraszam – motocykl, który otrzymałem do testu miał połyskujący brązowy kolor, który ekscytował podobnie co Brytyjska Wyścigowa Zieleń.
Oprócz tego zarówno wykonanie, jak i użyte materiały nie pozostawiają żadnych złudzeń, że oto przede mną najwyższa półka motocyklowego świata. Żadnej tandetnej śrubki, plastiku czy odstającego kabelka. Każdy element wygląda jakby wyszedł spod dłoni Hattori Hanzo. Nieco niepokoi mnie brak lewej klamki, co oznacza, że otrzymałem wersję AS wyposażoną w skrzynię biegów obsługiwaną przełącznikami bez użycia sprzęgła. Moje obawy okażą się jednak płonne, o czym napiszę później.
Komu w drogę, temu FJR
O tym, że fujara posiada nienaganne maniery autostradowe wie każdy. Postanawiam zatem nie sprawdzać tego aspektu i skupić się na niezwykle trudnym dla motocykli zagadnieniu podróży po drogach lokalnych naszej ojczyzny. O tym, że nawierzchnia może skutecznie odebrać jakąkolwiek przyjemność z jazdy przekonałem się już podczas niedawnej wizyty w Bieszczadach.
Ruszam w podróż z Kłodzka do Gryfowa Śląskiego z pominięciem głównych dróg. Wybieram te najbardziej urokliwe, kręte, czasem zapomniane szlaki, gdzie mogę sprawdzić czy mój okręt pozwoli na nieskrępowane estetyczne doznania, czy raczej wywoła troskę o stan podzespołów.
Komputer na komputerze
Zatem w drogę. Przed podróżą postanawiam ustawić niezbędne parametry: twardość zawieszenia, wysokość szyby i inne takie. W modelu AS wszystkimi funkcjami steruje się za pośrednictwem intuicyjnego komputera. Twardość zawieszenia można ustawić tylko podczas postoju. Dostępne są opcje do jazdy solo, solo z bagażem, we dwoje i we dwoje z bagażem.
Również regulacja szyby i stopnia grzania manetek jest dostępna z poziomu tego samego łatwego w obsłudze komputera. Osobną opcją jest standardowy tempomat, który także obsługuje się lewą dłonią. Wszystkie funkcje (oprócz regulacji twardości zawieszenia) można obsługiwać w czasie jazdy. Wymaga to jednak posiadania bardzo giętkiego kciuka.
Kliknij by odlecieć
Mój egzemplarz Yamahy FJR 1300 wyposażony jest w półautomatyczną skrzynię biegów obsługiwaną przełącznikami przy lewej manetce. Pierwsze wrażenie: strasznie dużo funkcji przewidziano dla kciuka. Kierunkowskazy, komputer, klakson, skrzynia biegów i tempomat. Będzie ciężko.
Faktycznie, pierwsze kilometry oznaczają trąbienie bez powodu i bezsensowne redukowanie biegów. Sytuacja jednak dość szybko się poprawia i lewa dłoń przyzwyczaja się do obsługi niezliczonej liczby guziczków.
Pomimo moich obaw skrzynia biegów działa znakomicie. Szybkość zmiany biegów nie dorównuje wprawdzie DCT z Hondy VFR 1200, ale moim zdaniem to dobrze. Zastosowana w Yamasze tradycyjna skrzynia, w której zmianą biegów sterują siłowniki daje poczucie poruszania się prawdziwym motocyklem. Słychać szczęk wrzucanego przełożenia, a podczas ostrego przyspieszania czuć tę charakterystyczną zmianę obciążenia typową dla zmiany biegów nogą. To lubię!
Wyginam śmiało ciało
Droga z Kłodzka do Kudowy Zdroju pełna jest łagodnych łuków, gdzie FJR czuje się jak ryba w wodzie. Kiedy jednak zabieram ją dalej, na Drogę Stu Zakrętów, wyraźnie wyczuwam sporą wagę motocykla. O ile doskonałe wyważenie i fantastyczne podwozie pozwala na bezstresowe złożenia i sterowanie motocyklem poprzez delikatny nacisk kolan, o tyle szybkie łuki wymagają już nieco siły, by postawić motocykl do pionu.
Cóż, ten model to nie Bruce Lee, tylko Chuck Norris. Dlatego to zakręt musi dbać o to, by odpowiednio przyjąć FJR, nigdy odwrotnie.
Kop z półobrotu
W testowanym modelu dostępne są dwa tryby jazdy: Touring i Sport. Od początku testu korzystam z tego pierwszego. W podręcznym notatniku chcę już zanotować, że motocyklowi nieco brak pary w dolnym zakresie obrotów i że zbiera się na drodze całkiem jak ja do sprzątania. Wtedy sprawdzam działanie trybu Sport, który można płynnie przełączać w trakcie jazdy.
W trybie Sport Yamaha FJR 1300 AS to Chuck Norris, jakiego znamy i podziwiamy. Nie wiem jak Japończycy tego dokonali, ale czterocylindrowa rzędówka zachowuje się zupełnie jak V2 z mojego Ducati. Potworna moc dostępna już od samego dołu i ostra reakcja na manetkę gazu nie czyni może z fujary R-jedynki, ale pozwala ze spokojem roznieść w pył sporą gromadę Ninja.
And the winner is…
Yamaha FJR 1300 AS z całą pewnością zdobyła moje serce. Jako miłośnik motocyklowej turystyki rzadko użytkujący motocykl w mieście stwierdzam, że dla tej fujary gotów byłbym nawet wyrzec się mojej miłości do włoskiej motoryzacji.
Cena rzeczywiście może powalać.Mam nadzieję że następne roczniki będą tanieć. Tak było z poprzednimi modelami. Pamiętam że ceny pierwszych FJRek przekraczały 60000 a potem zeszły do 54000 i to z lepszym wyposażeniem.