W tym sezonie odświeżamy bliższą znajomość z motocyklami marki Royal Enfield, której katalog zdążył się mocno poszerzyć. Na pierwszy testowy ogień poszedł model, który dwa lata temu totalnie mnie zachwycił, mimo że z samych danych na papierze jawił się jako wolnobieżny pojazd emerycki. Royal Enfield Classic 350 w wersji na rok 2025 przeszedł kilka zmian – mało istotnych z technicznego punktu widzenia, ale ważnych dla tzw. klimatu. Sprawdziłem, czy wciąż ma czym chwycić za serce miłośników motocyklowej klasyki.
Royal Enfield Classic 350, w obecnej formie (na tzw. platformie J), to model doskonale już znany, obecny na rynku od 2021 roku. W sezonie 2025 otrzymał kilka nowych elementów, które w innych motocyklach przyjąłbym z pocałowaniem ręki, ale w tym przypadku podszedłem do nich z dużą rezerwą. Bo jeśli chodzi o Classica, powiedzenie „lepiej mieć niż nie mieć” nie ma oczywistego zastosowania. Ta maszyna ma przenosić w przeszłość, spełniając przy tym wymagania współczesnych przepisów. Dlatego pewne pozorne braki i zapóźnienia technologiczne zawsze były dla mnie jej zaletą.
Ale jak to tak?
Dlaczego zdrowi ludzie w sile wieku, mający za sobą wiele lat doświadczeń na różnych motocyklach, w tym największych, najmocniejszych i najdroższych, zachwycają się 20-konnym indyjskim klasykiem? Ci, którzy to rozumieją, nie potrzebują już ani jednego słowa na ten temat, a ci, którzy nie są w stanie tego pojąć, nie pojmą, choćbym wypluł tu kolejne 50 tysięcy znaków ze spacjami. Motocykle w typie Royala Classic 350 uderzają bowiem prosto w duszę, z pominięciem rozumowej analizy, albo przelatują obok, nie zostawiając śladu.
Pierwsze doświadczenie tego typu miałem kilka lat temu na Benelli Imperiale 400. Okazało się, że ten niepozorny motocykl, którego forma i osiągi wymuszają określony styl jazdy, działa na mnie niezwykle kojąco. Praca, trójka dzieci i wieczny pośpiech, żeby na czas pospinać tematy, tego odwieźć, tamtą odebrać, to załatwić, zapewniają mi wystarczającą ilość adrenaliny na co dzień. Na motocyklu chcę się w końcu zrelaksować, „popyrkać” sobie po wioskach i między polami, popatrzeć na krajobraz, a nie tylko książkowe „tam, gdzie chcesz pojechać”, wymagane przy dynamicznej jeździe. Benelli, choć jest bardzo fajną maszyną, i w dodatku tanią, miało jednak dla mnie zbyt mało klimatu autentycznego klasyka. Zegary, przełączniki, nieproporcjonalnie duży wydech, trochę wyzierającej „chińskości” w starym stylu…
Royal Enfield Classic 350
I wtedy na rynku pojawił się on – Royal Enfield Classic, w swoim najnowszym wcieleniu (poprzednie modele, z silnikiem tzw. Unit Construction Engine, były oferowane w latach 2009-2019). Zbudowano go na nowej platformie, nazwanej J-series, czyli stalowej ramie kołyskowej i zamontowanym w niej nowym jednocylindrowym silniku 350 cm3. Indyjska firma ma w katalogu jeszcze kilka modeli zbudowanych na tej samej bazie. Są to Hunter 350, Meteor 350 i od niedawna Bullet 350. Ten ostatni, dumnie niosący odznakę najdłużej produkowanego modelu motocykla na świecie (ponad 90 lat!), jest najbliższy formą Classikowi, maszyny różnią się dosłownie kilkoma elementami i malowaniem.

Ale to właśnie Classic 350 w mojej opinii, a raczej odczuciu – bo, jak wspomniałem, nie działam w tym przypadku do końca racjonalnie – pozostaje najciekawszym przedstawicielem całej rodziny. Jest tak autentyczny, jak tylko może być w 2025 roku. Ma prosty (choć na wtrysku), chłodzony powietrzem silnik z pojedynczym wałkiem rozrządu i dwoma zaworami. Tłok ma długi skok (piękny rym!), dzięki czemu doskonale czuć każde jego uderzenie, a do tego zapewnia motocyklowi zaskakująco dobre odejście z dolnego zakresu obrotów i świetnie spisuje się w jeździe poza asfaltem, o czym napiszę nieco później. Do tego pięknie brzmi na fabrycznym wydechu o wzorowym, „butelkowym” kształcie i proporcjach.
Daj więcej tradycji, normy wytrzymają
Właśnie, kształty i proporcje. Niewielki silnik z jednym, niemal idealnie pionowo ustawionym cylindrem, zamknięty w stalowej kołysce. Głębokie, obłe błotniki, kroplowy zbiornik paliwa, lekko zaokrąglone boczne panele. Okrągła przednia lampa zamknięta w jednej obudowie z parą świateł pozycyjnych, pojedynczym zegarem i stacyjką.
Stylowe zestawy przełączników z pokrętłami zamiast niektórych przycisków, „baryłkowe” manetki. Szerokie, trójkątne siodło kierowcy i mała poduszka dla pasażera, którą można odkręcić, nie zostawiając na tylnym błotniku żadnych śladów. W zależności od wersji – ładnie położony lakier, szparunki, chrom, ewentualnie matowa farba i lekko surowy, wojskowy klimat. Plastik? Raczej temat tabu.
Royal Enfield Classic 350 to niewątpliwie szlachetna forma, choć tutaj miłośnicy prawdziwych motocykli zabytkowych mogą oczywiście kręcić nosem. Przecież jest wtrysk paliwa, mały wyświetlacz w kokpicie, a nawet mała nawigacja, są tarczowe hamulce, jaki to klasyk? Odpowiedź jest prosta: taki klasyk, jaki może być w 2025 roku. Interpretacja stylu klasyka, zabawa formą. Musi spełniać normy emisji, a więc musi mieć wtrysk. Hamulce muszą być odpowiednio skuteczne i z ABS-em, nie ma więc miejsca na bębny. Wyświetlacz? Mały i monochromatyczny, dosyć dyskretny. Moim zdaniem nie psuje zanadto wyglądu kokpitu, a zawsze można zerknąć, która jest godzina i ile paliwa zostało. Nawigacja Tripper? Można zrezygnować, i ja bym to zrobił.
Classic 350 na rok 2025
OK, do brzegu, bo w swoim stylu zanadto rozwlokłem wstęp, ale to właśnie taki gawędziarski motocykl. W głównych danych technicznych Royala Enfielda Classic 350 na rok modelowy 2025 nie zmieniło się praktycznie nic. To, co najmocniej rzuca się w oczy (dosłownie), to przedni reflektor w technologii LED, montowany już we wszystkich wersjach wykończenia Classica. Nie można z niego zrezygnować na rzecz tradycyjnej żarówki. Mam tu bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony, to przecież klasyk i lekko żółte światło pasuje do niego dużo bardziej niż trupioblada diodowa poświata. Z drugiej, miałem okazję przejechać się w nocy i nowa lampa jest bez porównania bardziej skuteczna. Jechałem bezstresowo. Co bym wybrał? Wciąż żarówkę, ale jestem w stanie przełknąć LED.


Royal Enfield przyjął strategię, że wyposażenie fabryczne będzie ściśle powiązane z wersją malowania. Maszyna, którą jeździłem, wykończona jest w pięknym kolorze Emerald, czyli ciemnozielonym metalikiem, połączonym z miedzianymi szparunkami i dużą ilością chromu. To najdroższa wersja, w której obowiązkowo dostajemy również kierunkowskazy LED (moim zdaniem brzydkie jak nieszczęście) i „strzałkową” nawigację Tripper.
Pozostałe wersje kolorystyczne – Madras Red i Medallion Bronze, zachowały „kierunki” w pomarańczowych kloszach i w standardzie ładną zaślepkę z logo Royal Enfield w miejscu Trippera. I to do mnie przemawia – im mniej współczesnych elementów, tym lepiej. Pozostałe zmiany na rok 2025 to:
- regulowane klamki
- wskaźnik zapiętego biegu na wyświetlaczu
- gniazdo USB-C pod kierownicą, malutkie i bardzo dyskretne – super sprawa
Być może pamiętacie, że do zeszłego roku dostępna była bardzo szeroka paleta malowań Classica 350. Wersje z chromem, całe w lakierze, matowe, a nawet „militarne” Signals. Było w czym wybierać. Niestety w tym sezonie znacznie ograniczono wybór. Na polskiej stronie widnieją tylko wspomniane trzy wersje – czerwona, brązowo-kremowa i zielona z chromem. Gdzieś w internecie przewinęła mi się jeszcze wersja Stealth Black (czarny mat) z odlewanymi felgami, ale nie widzę jej u nas. Póki co, bo ptaszki ćwierkają, że już niedługo pojawią się w polskich salonach kolejne warianty, m.in. lekko szalone, kolorowe customy z serii Goan.

Jak jeździ Classic 350?
Jazda Royalem Classic 350 to specyficzne, ale jak dla mnie kapitalne doświadczenie. Motocykl waży niemal 200 kg, a napędza go silnik generujący 20,2 KM i 27 Nm. Czy coś tu ma prawo działać? Działa, i to bardzo dobrze. Maszyna bardzo sprawnie startuje i zostawia większośc aut za sobą. Zadyszki zaczyna dostawać dopiero w okolicach 60-70 km/h, jest więc znakomita do jazdy miejskiej. Najwięcej przyjemności daje jednak eksplorowanie na niej małych miasteczek, wiosek, zabytków, lokalnych dróżek, polnych duktów i leśnych ostępów – oczywiście tam, gdzie jest to legalne.
Classikiem cudownie jest po prostu się zgubić. Jeśli chodzi o jazdę po asfalcie, nie ma wielkiej filozofii – motocykl przyspiesza, hamuje i skręca. Największym zaskoczeniem było dla mnie jednak to, jak doskonale prowadzi się na szutrach, a nawet w nieco cięższym terenie, np. na piaskowych drogach. Ma duże koła (19 i 18 cali), grube opony, niewielki rozstaw osi i silnik, który jak na singla przystało, jak w terenie „ugryzie”, to nie puści, już od najniższych obrotów. Do tego zawieszenie – na papierze bez szału, a w praktyce bardzo skutecznie wybierające nierówności. Kierownica nie trzęsie się jak szalona i nie chce wyrwać z rąk. Całości dopełnia miękka i bardzo wygodna kanapa. Pozycja kierowcy jest bardzo neutralna, zrelaksowana. Możliwa jest również jazda na stojąco po najbardziej wymagających odcinkach.
Szczerze mówiąc, znacznie przyjemniej jeździ mi się w offie Royalem niż typowymi motocyklami adventure. Jest w tym coś fajnie pierwotnego, tak podróżowali nasi dziadkowie, kiedy nie było podziału na motocykle szosowe i terenowe. Każdy musiał być terenowy, bo drogi były albo ich nie było, ewentualnie były strasznej jakości. Classikowi 350 jest z grubsza wszystko jedno, po czym jedzie, byle nie zapadał się po ośki w błocie i nie zawieszał na kłodach czy dużych kamieniach.
Nie dla każdego, ale każdy powinien spróbować
Aktualnie rynek zalewany jest nowymi motocyklami. Nowe marki, coraz wyższa jakość, coraz więcej wyposażenia w zaskakująco atrakcyjnych cenach. Przodują chińskie maszyny z segmentu adventure. Coraz łatwiej kupić fajny, mocny, wygodny motocykl z kupą elektroniki, w bardzo dobrych pieniądzach. Ale z drugiej strony, brakuje indywidualności, robi się papka. Dla mnie Royal Enfield Classic 350, jak zresztą kilka innych motocykli z indyjskiej stajni, to taka twarda bryłka w tej papce. Coś, co się pozytywnie wyróżnia.
Nie są to oczywiście maszyny dla każdego, wielu polskich motocyklistów po prostu nie jest już w stanie wyobrazić sobie przyjemnej jazdy jednośladem, który ledwo dobija do 100 km/h i kończy rozpędzanie się. U wielu wciąż działa też „syndrom wueski”. Co to takiego? Obrzydzenie do wszystkiego, co symbolizuje czasy komuny i braku dostępu do zachodnich maszyn. A motocykl bez owiewek, o klasycznych kształtach, w których gdzieś tam odbijają się wueski, eshaelki, junaki i cała ta demoludowa gromada, może łatwo przywołać złe wspomnienia i niezrealizowane pragnienia.
Stare Dobre Czasy
Krótko mówiąc, na Royala Classic 350 trzeba wsiąść i się przejechać. Na pewno nic nie stracisz, najwyżej oddasz maszynę do salonu i z ulgą wrócisz na współczesną japońszczyznę, europejszczyznę czy nawet chińszczyznę. Ale jest też spore ryzyko, że wsiąkniesz, jako i ja wsiąkłem. Mam w garażu mocno doposażonego turystycznie V-Stroma 650, bo po prostu muszę mieć motocykl, którym będę w stanie w każdej chwili pojechać w dwie osoby, z pełnym bagażem, przykładowo do Portugalii i z powrotem. Choć częściej na Mazury czy w Bieszczady. Natomiast już nie chce mi się go wyciągać, żeby np. w niedzielne popołudnie pokręcić się po bliskiej okolicy.

Za to Royal w roli codziennego szwendacza jest po prostu znakomity. Jak żaden inny zachęca, żeby sprawdzić „a dokąd prowadzi tamta dróżka”? Zakładasz jeansy, trampki, flanelową koszulę i otwarty kask, pyrkasz sobie z radością te 60-80 km/h i czujesz, jak wypełnia cię zwykła, prosta radość życia, o której zapominasz w codziennym kołowrotku spraw. Classic 350, ale też inne modele Royala, mają jeszcze jedną cechę – przyciągają i zjednują ludzi. Na stacjach benzynowych i pod sklepami zawsze ktoś podejdzie, zagada, uśmiechnie się. Co więcej, nawet jeśli przypadkiem wjedziesz tam, gdzie nie powinieneś, np. do lasu, i spotkasz na drodze spacerowiczów czy strażników leśnych, interakcja jest zupełnie inna niż gdybyś jechał crossem czy adventure. Fajnie, z uśmiechem, bez złych emocji. Bo przecież jesteś taką trochę jednoosobową grupą rekonstrukcyjną Starych Dobrych Czasów. Warto przynajmniej spróbować!
Royal Enfield Classic 350 2025 – dane techniczne
Silnik: | czterosuwowy, jednocylindrowy, chłodzony powietrzem i olejem |
Układ i rozrząd: | SOHC, 2 zawory na cylinder |
Pojemność skokowa: | 349 cm³ |
Średnica cylindra x skok tłoka: | 72 x 85,8 mm |
Zasilanie: | elektroniczny wtrysk paliwa (EFI) |
Stopień sprężania: | 9,5:1 |
Moc maksymalna: | 20,2 KM (14,9 kW) przy 6100 obr./min |
Moment obrotowy: | 27 Nm przy 4000 obr./min |
Skrzynia biegów: | manualna, 5-biegowa |
Sprzęgło: | wielotarczowe, mokre |
Napęd tylnego koła: | łańcuch |
Rama: | stalowa, podwójna kołyska |
Zawieszenie przednie: | widelec teleskopowy, Ø 41 mm, skok 130 mm |
Zawieszenie tylne: | podwójne amortyzatory emulsyjne z 6-stopniową regulacją napięcia wstępnego |
Koła i opony: | 100/90-19 (przód), 120/80-18 (tył), felgi szprychowe z dętkami |
Hamulec przedni: | tarcza Ø 300 mm, zacisk dwutłoczkowy ByBre, ABS |
Hamulec tylny: | tarcza Ø 270 mm, zacisk jednotłoczkowy ByBre, ABS |
Wysokość kanapy: | 805 mm |
Masa: | 195 kg (z płynami) |
Zbiornik paliwa: | 13 litrów |
Normy emisji: | Euro 5 |
Elektronika: | analogowy prędkościomierz z wyświetlaczem LCD, wkaźnik zapiętego biegu, gniazdo USB, ABS |
Cena: | od 25 750 zł (w zależności od wersji i koloru) |
Importer: | royalenfield.pl |