Choć o motocyklach piszę już od dziesięciu lat, to Royal Enfield pozostawał do niedawna jedną z bardzo niewielu marek, których maszynami jeszcze nie jeździłem. Modelem, który wprowadził mnie do świata tego indyjskiego producenta okazał się nowy HNTR 350. Motocykl niepozorny, ale w swojej kategorii absolutnie wyśmienity.
Indyjskie motocykle z brytyjskim rodowodem były na moim celowniku od dawna. Głównie dlatego, że koncepcja „żywej skamieliny” była i jest dla mnie w tych rozpędzonych czasach bardzo kusząca. Szybko przekonałem się jednak, że Royal Enfield, choć trzyma się klasycznego sznytu, mocno idzie do przodu.
Przyjeżdżając do warszawskiego salonu miałem okazję przyjrzeć się kilku modelom, które weszły na rynek w różnym czasie. Wyraźny postęp widać gołym okiem, głównie w jakości wykonania i kształcie detali. Przykładowo – o ile Royale zawsze trzymały bardzo ładną linię, to drażniły mnie drobiazgi w stylu tanio wyglądających przełączników, zapewne chińskich. Te w najnowszych modelach, do których należą Super Meteor 650, Meteor 350, Classic 350 i właśnie testowany przeze mnie HNTR 350, są już zupełnie inne: estetyczne i dopracowane.
Skrócona nazwa
Cedząc przez zęby nazwę HNTR brzmimy, jakbyśmy chcieli powiedzieć słowo „Hunter”, ale tak, żeby żona nie słyszała. W przypadku małego Royala Enfielda było zupełnie podobnie – na początku miał być Hunterem 350, ale okazało się, że prawa do modelu o tej nazwie w Europie ma już inna znana marka. Z „Łowcy” został więc „Łwc”, ale i tak wszyscy wiedzą, o co chodzi.
HNTR 350 jest małym nakedem na prawo jazdy kat. A2. Nie wiedziałem jak małym, dopóki nie zobaczyłem go na żywo. Jest naprawdę kompaktowy, choć siodło ma na „normalnej” wysokości 790 mm. Patrząc na zdjęcia dałem się trochę oszukać, bo wyglądał na większy. Myślę, że to zasługa świetnych proporcji tej maszyny – czy powiększona, czy jeszcze zmniejszona wyglądałaby równie dobrze. Stylistyka HNTR-a powinna idealnie trafić w gust motocyklistów, których stosunek do klasyki można opisać zdaniem „lubię, ale kurde bez przesady”. Owszem jest klasyczny, ale w nowoczesnym wydaniu. Ma okrągłe lampy z przodu i z tyłu (i dzięki Bogu na klasycznych żarówkach, a nie LED-y), okrągłą puszkę z zegarem w kokpicie, bardzo ładny, obły zbiornik paliwa, gumowe osłony widelca, dwa amortyzatory z tyłu i żebrowany cylinder silnika.
Z drugiej strony toczy się na odlewanych kołach z drobnymi ramionami i nie znajdziemy w nim grama chromu. Wszystko poza bakiem i bocznymi panelami pokryte jest czarnym matowym lakierem. Za to wspomniany zbiornik paliwa i boczne osłony… mmm, miodzio! Są efektownie polakierowane w jeden z wielokolorowych schematów. Ja trafiłem na chyba najładniejszy, czerwono-czarny ze złotym szparunkiem. Indyjscy rzemieślnicy zdecydowanie nie poszli tu na łatwiznę. Na motocyklu nie ma naklejek (poza obręczami kół), a wszystkie logosy i napisy ukryte są pod warstwą bezbarwnego lakieru. Wykończenie, biorąc pod uwagę segment i klasę pojemnościową tego motocykla, co najmniej na piątkę. Dodatkowy plus za centralną podstawkę w standardzie!
Mały dla dużych, duży dla małych
No dobrze, dość cmokania jak nad młodą klaczą przed zakupem, pora się przysiąść. Od razu przeprosiłem w myślach ten sympatyczny motocykl za to, co się za chwilę wydarzy. O dziwo, zmieściłem się jednak na miejscu kierowcy i mimo wyraźnych dysproporcji między mną i maszyną, nie była to sytuacja z gatunku kabaretowych, jak chociażby na Hondzie Monkey.
Royal Enfield HNTR 350 jest maszyną niewielką, na której odnajdą się głównie filigranowi kierowcy. Staram się unikać wskazywania motocykli „męskich” i „damskich”, ale tutaj mówię z otwartą przyłbicą kasku. „Łowca” to genialna propozycja dla drobnych kobiet, które boją się modeli o większych gabarytach, a walkę z MT-07 czy Gladiusem na kursie i egzaminie wspominają z drżeniem rąk.
Zerknijmy jeszcze na zegary, a raczej pojedynczy zegar-prędkościomierz z małym wyświetlaczem LCD na środku. Na ekraniku widzimy poziom paliwa, licznik kilometrów, wskaźnik zapiętego biegu i zegar. Jest wszystko, czego potrzeba. Dodatkowo HNTR350 może być wyposażony w znany już z innych Royali dodatkowy mały wyświetlacz ze wskazówkami nawigacji, wysyłanymi tam przez aplikację na smartfona.
Spaliniak w starym stylu
Przez chwilę szukałem przycisku startera i nie znalazłem. Maszynę odpala się bowiem przekręcając „półpokrętło” w starym stylu. Po drugiej stronie kierownicy czymś podobnym przełącza się światła drogowe/mijania i błyska „długimi”. Mała rzecz, a cieszy! Silniczek budzi się do życia z fajnym i dosyć głośnym bulgotem, który przypadł mi do gustu. Nie za głośny, a jednocześnie nie pozostawiający wątpliwości, że to jednak klasyczna, spalinowa konstrukcja.
Jednostka napędowa HNTR-a to zwykły singiel chłodzony powietrzem i olejem, z wtryskiem paliwa i pięciobiegową skrzynią. Jego moc to „dwadzieścia koni i pół źrebaka”. Na papierze nie robi to wrażenia, a wręcz sprawia zawód. Jak to, tylko tyle? Przecież to nie może jeździć! A jednak jeździ, i to zupełnie fajnie. Sprzęgło i skrzynia działają lekko i płynnie. Motocykl ładnie zbiera się z dołu, w zakresie 0-60 km/h wyprzedza niemal wszystkie auta. Po mieście jeździmy więc bez kompleksów, śmiało ładując się przed światłami na czoło kolumny aut, po czym ruszamy z kopyta i zostawiamy je daleko za sobą. Na trasach z szybszym ruchem jest już gorzej, ale wciąż zupełnie „użytkowo”. Mały Royal najsłabiej radzi sobie oczywiście na ekspresówkach i autostradach, gdzie jest raczej niewolnikiem prawego pasa. Pode mną rozpędził się do licznikowych 120 km/h i koniec.
Źródło przyjemności
Warto się natomiast przemęczyć na trasie szybkiego ruchu, żeby dotrzeć w fajne wiejskie plenery. Tam HNTR-em jeździ się po prostu cudownie, zwłaszcza jeśli trafi się naprawdę dobry asfalt z fajnymi zakrętami. Nie jest to oczywiście jazda w stylu sportowym, tylko najczystszy na świecie relaks w klasycznym stylu. Motocykl bardzo chętnie skręca, jest zwrotny jak młody kurczak uciekający przed swym losem w niedzielny poranek. Żwawo przyśpiesza, ale nie szarpie. Hamulce ByBre, czyli budżetowe Brembo, dobrze spełniają swoje zadanie, a ABS daje dodatkowe poczucie bezpieczeństwa.
Zawiasy ustawione są oczywiście typowo na szosę, ale pojedyncze odcinki szutrowe również nie sprawiają problemów. Jeśli tylko będziecie starali się trafiać między dziury, spokojnie dojedziecie na każdą działkę i w każde miejsce, gdzie ryby biorą jak złoto. HNTR 350 wyjeżdża z fabryki na oponach, których producenta nie znam i niestety nie zapisałem nazwy. W zestawie z 17-calowymi felgami działają one jednak bardzo przyzwoicie i nie dawały mi poczucia dyskomfortu w zakrętach. Osobne pochwały należą się kanapie. Jest w tej klasie pojemnościowej i rozmiarowej nad wyraz szeroka i wygodna. Zupełnie bez porównania z często obecnymi w klasykach twardymi „naleśnikami”.
Z HNTR-a korzystałem w czasie tegorocznej majówki, odrywając się wieczorami od grilla i jeżdżąc trasami po okolicznych wioskach. Zdecydowanie warto było wstrzymać się dla tej przyjemności od spożywania napojów wysokoenergetycznych. Mały Royal Enfield jako maszyna spacerowa spisuje się po prostu świetnie. Jego gabaryty nie mają znaczenia, podobnie jak pozornie słabe osiągi. Po prostu odpalasz i jedziesz przed siebie, coś wspaniałego!
Czy jest dla niego miejsce?
Powyższe pytanie nie jest pozbawione sensu. Na rynku mamy bowiem inne modele z tej kategorii pojemnościowej, ze znacznie lepszymi osiągami. Wystarczy wspomnieć sąsiada zza indyjskiej miedzy, czyli Bajaja Dominar 400. Kosztuje mniej więcej tyle samo, a ma silnik chłodzony cieczą i 40 KM mocy – dwa razy więcej! W przypadku Royala Enfielda w grę wchodzą jednak inne czynniki, których nie można opisać koniami mechanicznymi i niutonometrami. HNTR 350 jest po prostu piękny i bardzo dobrze wykonany. Każdy przejechany nim kilometr to wielka przyjemność, która nie płynie z osiągów, a z klimatu, którego chociażby rzeczony Bajaj nigdy mieć nie będzie.
Dodatkowym aspektem są gabaryty. Mały Royal jest bardzo przyjazny dla naprawdę drobnych użytkowników i ciężko mi wyobrazić sobie, żeby miał kogoś przerosnąć. Dla chucherek typu 150 cm/50 kg będzie jak dobrze wysmażony stek z frytkami na środku oceanu – czyli zupełnie niespodziewany prezent! W mieście jego skuteczność jest nie do podważenia, na drogach poza miastem radzi sobie bardzo dobrze. Nawet pode mną, a ważę tyle, co przeciętny kierowca i jego pasażer.
Podchodzę do motocykli emocjonalnie i na mnie Royal Enfield HNTR 350 zadziałał w sposób wyraźny. Wspaniale łączy pełną klasykę ze szczyptą XXI wieku. Jest potulny jak mały labrador, a jednocześnie potrafi pogonić za rzuconym patykiem. W pełni potwierdza hasło, że motocykle są dla każdego. Podjedź do salonu, weź na jazdę próbną. Może się okazać, że takie małe stadko pięknych koni będzie dokładnie tym, czego ci potrzeba. A wtedy musisz już tylko wyjąć długo kiszone 23 tysiące zł z pierwszej komunii…
Dane techniczne
Silnik: czterosuwowy, chłodzony powietrzem i olejem
Układ: jednocylindrowy
Pojemność skokowa: 349 cm3
Moc maksymalna: 20,2 KM przy 6100 obr./min
Moment obrotowy: 27 Nm przy 4000 obr./min
Zasilanie: wtrysk paliwa
Zapłon: EFI
Rozruch: elektryczny
Skrzynia biegów: manualna, pięciostopniowa
Rama: stalowa
Zawieszenie przednie: widelec teleskopowy Ø 41 mm, skok 130 mm
Zawieszenie tylne: dwa amortyzatory z regulacją napięcia wstępnego, skok 102 mm
Hamulec przedni: tarczowy, ABS
Hamulec tylny: tarczowy, ABS
Opony przód/tył: 110/70-17 / 140/70-17, bezdętkowe
Rozstaw osi: 1370 mm
Wysokość kanapy: 790 mm
Masa własna: 181 kg
Zbiornik paliwa: 13 litrów
Prędkość maksymalna: 120 km/h (licznikowo w teście)
Zużycie paliwa: 3 l/100 km (wg producenta)
Cena: od 23 000 zł
Importer: https://www.royalenfield.pl/