Sprzedałem swój motocykl, bez wystawienia ogłoszenia. W sumie to już trzeci w tym roku, który udało mi się tak sprzedać. Tak, wyprzedałem wszystkie sprzęty, które miałem. Ale ostatni, Suzuki DRZ 400 E poszedł na kołach enduro, więc został mi cały zestaw supermoto. Wystawiłem ogłoszenie na OLX i o mały włos nie straciłbym mnóstwa pieniędzy.
Nie urodziłem się wczoraj, w Internecie pracuję od dawna i jestem osobą, której nie da się łatwo nabrać. A było to tak. Obudziłem się rano i postanowiłem od razu coś zrobić produktywnego. Nie wstając z łóżka wystawiłem ogłoszenie na popularnej platformie ogłoszeniowej – OLX – o sprzedaży zestawu supermoto, który został mi po moim motocyklu.
Kompletny zestaw supermoto do Suzuki DRZ 400 E i S – koła, hamulec etc Warszawa Białołęka • OLX.pl
Przejrzałem podobne ogłoszenia – ludzie same koła, często niekompletne, wystawiają za 3500 zł, więc pomyślałem, że kompletny zestaw z pompą czterotłoczkowym hamulcem, crashpadami, błotnikiem, oponami oraz dodatkowo jeszcze zapasowym zawieszeniem będzie w cenie na tyle atrakcyjnej, że sprzedam to w miarę szybko. Szczególnie, że potrzebuję pieniędzy na zakup podobnego zestawu do mojego nowego motocykla torowego (wiecie, garaż motocyklisty nie znosi próżni).
Trzy osoby zobaczyły moje ogłoszenie, a już jakiś typek pisze na WhatsAppie – fajnie sobie myślę.
Moją uwagę zwróciło to, że na pytanie o koła odpowiedział – Dobrze… No ale cóż, ludzie naprawdę nie umieją pisać. Ale dodatkowo chłopak nie dopytuje się o szczegóły gratów, nic go nie interesuje, od razu chce płacić, nie pyta też o koszty przesyłki. Polacy tak nie kupują…
Przyszedł do mnie mail, który wyglądał jak OLX-owy, z ładnym niebieskim przyciskiem (niewidocznym na screenie), pod którym krył się link do „strony odbioru środków”.
Rozjeżdża się czcionka w napisie OLX, ale kto by to zauważył od razu. Klikam, a tu link przenosi mnie do wyboru banku, jednego spośród wszystkich dostępnych na naszym rynku. Znajduje swój i z uśmiechem klikam w jego ikonę. Strona każe mi się zalogować do swojego banku. Oczywiście tego nie robię, ciekaw jestem co mi napisze. Oszust wysyła screena potwierdzającego przelew i ciśnie mnie o potwierdzenie wpłaty, które tak naprawdę byłaby potwierdzeniem przelewu – ale z mojego na jego konto…
Rozmowa urywa się. Dzwonię na numer podany na w aplikacji WhatsApp, ale nie można się dodzwonić – jakby był cały czas zajęty. Oszust stracił zainteresowanie wyleniałym lisem, którego próbował nabrać na plastikową kurę. Cóż, nie udało się, poszuka kogoś łatwowiernego.
Nie negocjował ceny, przelew zrobił od razu, doliczając 100 zł na przesyłkę, nie pisząc mi nawet o tym. Sprawa śmierdziała od początku, szczególnie, że sytuacja miała miejsce w trzy minuty po wystawieniu ogłoszenia.
Myślicie, że nie dacie się nabrać? Emocje, ktoś już zapłacił, od razu żądaną kwotę – trzeba tylko ją potwierdzić, logując się do swojego banku. Pyk, klik i macie sporą kwotę na koncie. W dzisiejszych czasach coś się udało sprzedać tak szybko?! Jupi! Otóż nie, niestety. Pracowniczka kolegi zalogowała się do swojego banku po tym, jak oszust podesłał jej link. Dodatkowo ktoś do niej chwilę później zadzwonił, podając się za pracownika jej banku i wyłudził od niej numer BLIK. Straciła kilka tysięcy złotych. Inteligentna, młoda dziewczyna. Każdy może się naciąć.
Tymczasem znów dostaję powiadomienie o wiadomości na WhatsAppie. Wiem już w 100% o co chodzi i strzelam pytaniem kontrolnym:
Po odpowiedzi twierdzącej na jawną podpuchę oszustka, podająca się za Marię, dostała ode brzydką wiązankę, której tutaj nie zamieszczę. Oczywiście nic już nie odpisała. Może szukała informacji w sieci, jak wymienia się brzenczyk w zacisku hamulcowym?
Czy robią to boty, czy ludzie, kto jest po drugiej stronie, tego nie wiem. Wiem, że wyżej wspomniana dziewczyna zgłaszająca wyłudzenie na policji otrzymała informację, że na tymże posterunku nie ma dnia, by nie zgłaszała się poszkodowana w ten sposób osoba.
Pamiętajcie, jeżeli czekacie na przelew od kogoś, nie powinniście logować się do własnego banku. Tylko udanej sprzedaży wam życzę i uważajcie na siebie, nie tylko za kierownicą swoich motocykli, ale także w sieci.