W historii polskich wypraw motocyklowych jest wielu śmiałków, którzy rzucili wyzwanie przeciwnościom i ruszyli na podbój świata na znanych sobie konstrukcjach motocyklowych polskiej produkcji. Choć motocykle te, o małych i średnich pojemnościach, do wyprawowej turystyki nadawały się średnio lub wcale, to jednak zrealizowały postawione przed nimi zadania. Przypominamy kilka z takich wypraw…
Publikowane ostatnio na naszym serwisie artykuły o dalekich podróżach jednośladami konstruowanymi do zupełnie innych celów (skuterem Peugeot oraz motorowerem Chart), spotkały się z waszym dużym zainteresowaniem. Takie wyprawy wymagają na pewno twardego charakteru, odporności na niewygody i dużo cierpliwości, bo prędkości, z jakimi się podróżuje niejednego doprowadziłyby do białego gorączki. Oto kultowe już wyprawy Polaków poza granice naszej Polski Ludowej:
Marek Michel na WSK 125 przez świat
To zapewne najsłynniejszy nasz podróżnik, który korzystał z polskiego motocykla. W 1973 roku odbył podróż do Singapuru. Z powodu wylewu Gangesu nie mógł jej ukończyć. Trasa o długości około 24 tysiące kilometrów wiodła przez kraje demokracji ludowej, Turcję, Iran, Afganistan, Pakistan. W drodze powrotnej Marek Michel odwiedził m.in. Syrię, Liban, RFN i Francję.
Ale dopiero 1 lipca 1974 roku rozpoczęła się podróż życia Marka Michela. Seryjnym motocyklem WSK 125 M06-B3, z przysłowiowym workiem części zamiennych oraz istnym majątkiem – 2 500 dolarów amerykańskich (ośmioletnia pensja robotnika) wyruszył w świat. W 115 dni przebył 39 950 kilometrów, a jego trasa prowadziła między innymi przez: NRD, RFN, Francję, Hiszpanię, Maroko, Egipt, Afganistan, Pakistan, Indie, Stany Zjednoczone, Holandię, Francję…
Marek Michel pokonał tę podróż sam, bez wozu technicznego i GPS-a. W dużym stopniu było to możliwe dzięki jego umiejętnością radzenia sobie z kapryśną WSK-ą.
Na przeszkodzie dalszym podróżom stanęła Służba Bezpieczeństwa, która pozbawiła Marka Michela paszportu. Pretekstem było umieszczenie na motocyklu godła, którego oficjalnie nie mógł prezentować.
Szczegółowy opis obu podróży znajdziecie w dwóch linkach – pierwsza wyprawa i druga.
Skuterem OSA do Hiszpanii
10 tysięcy kilometrów na WFM Osa, z zaledwie 30 dolarami w kieszeni, górniczym kaskiem na głowie i przeciwdeszczowym kombinezonie z ceraty w kwiatki. Tego niesamowitego wyczynu podjął się dziennikarz – Roman Dobrzyński.
Ponieważ Hiszpania znajdowała się na liście krajów zakazanych, musiał zataić prawdziwy cel podróży. Z dzisiejszej perspektywy takie problemy wydają się niezrozumiałe, niedorzeczne i wręcz niewiarygodne, a w tamtych czasach piętrzyły trudności przed ówczesnymi podróżnikami. Tym większy podziw i szacunek należy się tym motocyklistom. Przyszło im zmagać się nie tylko z trudami podróży, z kaprysami niedoskonałych jednośladów, ale też z ograniczeniami czasów zimnej wojny i żelaznej kurtyny.
Więcej o przygodach pana Dobrzyńskiego przeczytacie w archiwalnym wywiadzie z nim:
Polska – Irak na motorowerze
Mój największy podziw budzi jednak wyprawa, której podjęła się grupa ośmiu studentów w 1972 roku. Od bydgoskiej wytwórni PREDOM-ROMET otrzymali cztery Komary 2350, trzy 2330 i jeden w wersji SPORT. Wszystkie te adventury dysponowały tym samym silnikiem o mocy… 1,4 KM. Każdy z nich, prócz kierowcy, musiał też dźwigać ciężar 25 kilogramów, na który prócz zapasowych części składały się m.in. taśmy filmowe. Dziś wystarczyłoby kilka małych kart pamięci…
Monotonna jazda, upały, zmęczenie spowodowały, że z wyprawy wycofało się dwóch uczestników. Co ciekawe, kobiety wchodzące w skład ekipy, wytrwały do końca. Więcej o tej niesamowitej wyprawie przeczytacie tutaj.
Wiadro wódki to nie picie, tysiąc kilometrów to nie odległość… (powiedzenie Kazachów)
Czasy się zmieniają, a… rumaki wciąż te same. Uroki podróży prostym motocyklem, ale też i związane z tym trudy oraz niedostatki przyciągają kolejnych śmiałków. To prawdziwe wyzwanie, które nie każdy jest w stanie podjąć.
Sylwester Sadowski wybrał wiekową SHL-kę, na towarzyszkę wyprawy do Kirgistanu. Podróż odbył w 2017 roku w całości na kołach leciwego motocykla z roku 1960.
Przed kilkutysięczną trasą SHL musiała zostać porządnie przygotowana – rozebrana, sprawdzona. Kondensator ustąpił miejsca zapłonowi CDI, zmienione zostały: gaźnik, cylinder, tłok, filtr powietrza i inne elementy. Wszystko po to, aby zapewnić niezawodność i jak najlepsze parametry.
WSK na Nordkapp
Równie niesamowita jest wyprawa Marcina Wrony WSK-ą z 1985 roku na Nordkapp. Dojazd na ten najbardziej wysunięty na północ przylądek Europy, który można zdobyć motocyklem, zajął mu 17 dni. W tym czasie pokonał 3,5 tysiąca kilometrów. Za cel postawił sobie obalenie mitu o awaryjności tego motocykla. Wcześniej zwiedził nim Polskę, wyruszył też do Berlina i Pragi, przebywając ponad 10 000 kilometrów bez większych awarii.
Moi drodzy, przedstawiam wam filmik podsumowujący moją lipcową wyprawę na Nordkapp. Jak wam się podoba?
Opublikowany przez Retro Moto Trip Poniedziałek, 24 lutego 2020
Junakiem na Kubę? Dlaczego nie?
Także Junak, choć jego produkcję zakończono w 1965 roku, wciąż wybierany jest na motocykl wyprawowy. Na youtubie można znaleźć relację z podróży tym kultowym polskim motocyklem do Albanii, na Nordkapp, a nawet na… Kubę.
Te przykłady dobitnie pokazują, że nie sprzęt jest najważniejszy. Rzec by nawet można, że najlepszy motocykl wyprawowy, to ten, który mamy w garażu. Niech zatem nie będzie dla nas wymówką to, że nie mamy grzanych manetek, że kufry za małe, a nawigacja nie ma wszystkich map. Ruszajmy w trasy!