NajnowszeBieszczady Junakiem. Samotna podróż śladami dawnych dni

Bieszczady Junakiem. Samotna podróż śladami dawnych dni

-

W Bieszczadach byłem dawno – w latach 70. ubiegłego wieku. A jednak decyzja o wyjeździe nie była jakoś szczególnie przemyślana – ot nagle w poniedziałek stwierdziłem, że we wtorek jadę na spotkanie przygody.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Troka

Nie ma czasu, aby planować. Wyciągam torbę, pakuję rzeczy – namiot, śpiwór, materac. Trochę narzędzi, aby łańcuch naciągnąć. Wymieniam olej w silniku i w drogę.

[sam id=”11″ codes=”true”]

Postanawiam przenocować w Mławie. Przez 240 km podziwiam Polskę powiatową – Tczew, o który tylko zahaczam, Malbork i jego wielki zamek, potem Sztum, Prabuty.

Polska powiatowa

Bieszczady (4)

Zanim docieram na miejsce muszę na Junaku pokonać błotnisty objazd. Okazuje się, że warto się było ubłocić – obok rynku stoi makieta przestawiająca rezydencje biskupów, która została wybudowana w połowie XIV wieku.

W Lubawie przystaję na chwilę. Moją uwagę przykuwa rynek, na środku którego tryska śliczna fontanna. Potem Zamkowy Młyn, Działdowo, w którym zerkam na pozostałości krzyżackiej warowni, jeszcze trochę gazu i już jestem w Mławie.

Rano ruszam dalej. Cel – Warszawa. Zaglądam do Muzeum Powstania Warszawskiego – tym, którzy nie widzieli powiem tylko, że naprawdę warto. Junak całą drogę ciągnie równo, niestraszny mu deszcz, błoto i powiatowe drogi.

Bieszczady (11)

Po Stolicy obieram kierunek na Sandomierz. Przejeżdżam przez Grójec, Białobrzegi, Iłżę, której tak dzielnie bronili żołnierze 7 pułku piechoty Legionów pod dowództwem płk Władysława Muzyki. Przemykam przez Opatów. Mijam wioski i miasteczka, na które nawet nie spoglądam – trochę się spieszę bo mam w planie krótki postój w grodzie nad Wisłą. Jeszcze przed dotarciem do Sandomierza notuję pierwszą stratę. Materac został gdzieś na trasie.

Baza wypadowa

Bieszczady (13)

Ruszam spod Bramy Opatowskiej, mijam Kolbuszową, Rzeszów i późnym wieczorem wjeżdżam do Sanoka. Znajduję nocleg w Domu Turysty, rozpakowuję się, biorę szybki prysznic i padam na łóżko jak kłoda.

Postanawiam, że ten pokój będzie tymczasową bazą do wypadów w Bieszczady. Nie mam specjalnych planów, postanawiam się powłóczyć. Jadę bez ciśnienia w kierunku Ustrzyk Dolnych. Trochę mży, więc jadę 60km/h. Już w drodze postanawiam, że tego dnia przejadę Wielką Pętlę Bieszczadzką.

Bieszczady (12)

Przed Leskiem przekraczam szeroki, mętny San w kolorze kawy z mlekiem. W niczym nie przypomina on górskiej rzeki – raczej podobny jest do tych, które płyną przez amazońskie lasy z tą tylko różnicą, że w tle są Bieszczady. Robię kilka zdjęć i dalej w drogę.

Po drodze kolejna niespodzianka. Trafiam na Szlak Architektury Drewnianej – odrestaurowane wysiłkiem mieszkańców cerkwie. Będąc pod ich wrażeniem stawiam sobie za cel zobaczyć ich jak najwięcej. Każda jest inna, choć styl mają podobny – drewnianą konstrukcję, czasem kryty blachą dach, choć bywają odstępstwa, jak ta we wsi Żłobek, która była pokryta drewnianym gontem.

Bieszczady (18)

Obok każdej świątyni stoi dzwonnica i krzyż. Obok cmentarz, na którym stoją pojedyncze, stare nagrobki. Jest tych cerkwi około dziesięciu, choć są i takie, które leżą na terenie wsi opuszczonych w czasie akcji „Wisła”. Tam jednak  pozostały tylko ruiny, gdyż ich mieszkańcy nigdy tam nie wrócili.

Zaporą w Solinie jestem nieco rozczarowany. Kiedy ją ostatnim razem widziałem, była chyba większa, a może to ja urosłem… Hmm niech zostanie, że ona jest taka sama. Pusto wszędzie – zerkam na zegarek. Nic dziwnego przecież to siódma dopiero. Idę alejką między straganami w kierunku zapory.

Bieszczady (15)

Trochę to dziwne kiedy wszystko pozamykane. Na zaporę wejść można bez problemu, z jednej strony zalew, a z drugiej elektrownia. Ładne widoki, a choć niebo pochmurne, w wodzie przy tamie zatrzęsienie ryb. Byłem, widziałem, wracam na parking.

Po chwili daje o sobie znać żołądek – czy aby o nim nie zapomniałem? Spokojnie kolego mam też coś dla ciebie, dzień wcześniej kupiłem zaopatrzenie. Butelka coli, paczka kiełbasy, musztarda, kilka bułek. Może to niezbyt zdrowe, ale mam po tym wyraźnie weselszą minę.

Szlak usiany cerkwiami

Bieszczady (42)Siedzę, podjadam, zerkam na okolicę i na motocykl. Zauważam, że łańcuch coś szybko się wyciągnął. Przejechał około 900 km, więc w zasadzie ma prawo. Wyciągam z sakwy narzędzia, rozsiadam się za tylnym kołem i robię co trzeba. Na koniec smar do łańcucha i mogę jechać dalej.

Skręcam na Czarną. Po drodze mijam następną cerkiew we wsi Ustjanowa, która swe dzieje pisane zaczyna od 1489 roku. Był to prawdziwy tygiel narodów – zgodnie mieszkali tu Węgrzy, Rusini, Polacy, również Żydów było niemało. Przed II wojną światową w pobliżu wsi znajdował się ośrodek szkolenia pilotów wojskowych i szybowcowych. Po wojnie ludność pochodzenia ukraińskiego została wysiedlona.

Cerkiew została wzniesiona w 1792 roku na miejscu istniejącej wcześniej świątyni unickiej. Robię kilka zdjęć i ruszam dalej. Przejeżdżam przez Czarną Górną, a u jej wylotu mijam dwa Iże wkomponowane w bramę. Przejeżdżam jeszcze ze trzysta metrów, aż nagle jakaś siła sama wciska hamulec. W ten sposób znajduję to, czego tak bardzo mi brakowało, czyli piękne miejsce i ciekawych kompanów – Bieszczadzką Przystań Motocyklową. Za nim tam zacumowałem moim Junakiem, postanowiłem skończyć to, co zacząłem rano, czyli Wielką Pętlę Bieszczadzką.

Bieszczady (37)

Wyjeżdżam z gościnnej przystani w kierunku Ustrzyk Górnych. Przed Lutowiskami mijam kamieniołom, jednak z powodu kręcących się tam pracowników odkładam nasze spotkanie z nadzieją, że dane mi będzie innym razem. Przejeżdżam kilka kilometrów by dotrzeć do ulokowanego na wzniesieniu punktu widokowego. Rozciąga się z tego miejsca przepiękna panorama i mimo nisko wiszących chmur jest na co popatrzeć.

Przez Lutowiska, Smolnik i Stuposiany docieram do Ustrzyk Górnych. Jeszcze się łudzę, że wyjdę w góry, jednak po rozmowie z parą turystów stwierdzam, że nie ma po co wchodzić, gdyż widok ogranicza się do trzech metrów. Jest tuż przed południem, a więc pora obiadu.

Bieszczady (48)

Za namową tubylców wstępuję do karczmy „U Eskulapa”. Liczę  na chwilkę wytchnienia przy placku bieszczadzkim, pierogach z jagodami i gorącej herbacie. Nie jest mi to dane, po stanicy biega gość z piłą spalinową i coś docina. Pożeram placek wraz z pierogami tak szybko jakbym się spieszył na potyczkę z bolszewikami.

Ruszam w dalszą drogę. Choć ze wspinaczki nici, Bieszczady wynagradzają mi tę stratę w dalszej podróży. Przez krótką chwilę czuję się jak Bilbo w Górach Mglistych. Jadę, podziwiam, fotki strzelam.

Ślady smutnych dni

Za następnym zakrętem zaczepia mnie jegomość i prosi, aby mu fotkę zrobić z jego miłością. Chce się zrewanżować i tym sposobem zyskuję kilka zdjęć na Junaku z zamglonymi szczytami w tle. Ta krótka znajomość owocuje przejażdżką i to nie byle jaką – wąskotorową kolejką bieszczadzką.

Bieszczady (32)

Jak to Pan Bóg dopuszcza nas do swego dzieła, gdyby nie Robert i jego dziewczyna, ominęła by mnie ta przygoda, a tak jadę i patrzę teraz to jest moje. Kończy się powoli moja wędrówka tego dnia, jeszcze tylko pomnik generała Karola Świerczewskiego, który ostatni raz, kiedy go widziałem był bohaterem, a teraz jest kanalią.

Akcja Wisła

Przeprowadzona w 1947 pod dowództwem generała S. Mossora akcja jednostek Wojska Polskiego i Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, mająca na celu likwidację oddziałów Ukraińskiej Armii Powstańczej.

Łączyła się z przesiedleniem niepolskiej ludności z południowo-wschodniej części kraju (m.in. Łemków) w inne rejony, głównie na ziemie zachodnie i północne.

Wracam do Sanoka, pakuję rzeczy i, dosiadłszy rumaka, ruszam w kierunku Czarnej, aby zmienić miejsce zakwaterowania. Na miejscu pytam o miejsca, gdzie można zobaczyć ruiny wiosek opuszczonych po „Akcji Wisła”.

Szukając informacji o Bieszczadach dowiedziałem się o kilku opuszczonych wsiach, do których nie powrócił nikt po trwającej w drugiej połowie lat 40 akcji wysiedlania z terenów Bieszczad. Marek z Przystani Motocyklowej jest prawdziwą kopalnią wiedzy o Bieszczadach, ludziach i obyczajach tam panujących. Wskazuje mi na mapie miejsca i najprostszą do nich drogę. Ruszam z rana w kierunku Smolnika, za wsią skręcam w prawo na Chmiel i Zatwarnicę. Zahaczam po drodze o wodospad na Potoku Hylaty, skręcam na szlak przy chacie Bojkowej i ruszam przed siebie po drodze szutrowej.

Dzikie ostępy

Bieszczady (54)

Tego dnia na szlaku nic nie znajduję, za to przez sześć godzin błądzę. Dopiero przed zmrokiem znów trafiam do cywilizacji. Słaba orientacja, a może zmęczenie, do tego deszcz i samotność. Przez cały dzień nie spotykam na drodze dosłownie nikogo.

Mijam miejsca tak dzikie, jakby nigdy ludzką ręką nietknięte. Polany, na których oznaki życia dają tylko wiatr i ptaki. Ogromne drzewa, jakich nie spotkasz w lesie na nizinach, strumienie, rzeki, przełomy i ślady niedźwiedzi. Czasem tylko znaki „uwaga wyręby”, czasem sprzęt porzucony lub zaparkowany. Nie poznasz, bo wszystko jest ubłocone.

Brak zasięgu w telefonie, GPS nie działa, na nic zdaje się technika. W takich chwilach można liczyć tylko na siebie. Kręcąc się po górach szukając cywilizacji przejeżdżam prawie 70 km, wreszcie przed szóstą po południu wyjeżdżam.

Bieszczady (44)

Jestem mokry, zmęczony, ale szczęśliwy. Zbieram moc wrażeń i nauczkę na przyszłość, aby do takiej wycieczki lepiej się przygotować. Wracam do przystani zmęczony, nie spoglądam nawet ma Junaka, choć powinienem. Postanowiłem lepiej się przygotować na dzień następny – postanawiam wrócić w to samo miejsce. Rano po kawie, która w tym miejscu smakuje wybornie, Marek wyciąga myjkę ciśnieniową.

Kiedy Junak wyłania się spod gliny i błota, zerkam na niego i stwierdzam, że brakuje dwóch śrub, które trzymały tylną zębatkę z piastą. Sama zębatka lata jak przysłowiowy „Żyd po pustym sklepie”. Zapada decyzja o naprawie. Mogę liczyć na Marka – chciałem to zrobić sam, ale widząc mój brak profesjonalizmu w tej sprawie wziął sprawy w swoje ręce.

Misie, wszędzie misie

Bieszczady (42)

Po godzinie sprawa zębatki jest zamknięta. Jeszcze tylko smarowanie łańcucha, wymiana oleju i w drogę. Ruszam tą samą drogą, którą wcześniej poznałem. Pierwsza po drodze jest wieś Hulskie, w której chciałem zobaczyć zburzoną cerkiew. Pierwsze podejście od strony potoku kończy się fiaskiem. Trawa po pas, chaszcze tak gęste, że bez maczety nie przejdziesz. Na dodatek moja wyobraźnia widzi wszędzie misia.

Nasłuchałem się opowieści od Marka o tych milusich stworzeniach, a to ktoś wlazł na misia leżącego pod zwalonym pniem, a to przez Marka pole misio zasuwał w kierunku barci, które stoją w lesie. Misio przez wioskę na bosaka szedł, a pani przewodnik myślała, że to człowiek, tylko u diabła nie mogła zajarzyć, czemu gość po śniegu na bosaka łazi.

Bieszczady (30)

Misio w postaci mamy raz ruch na drodze wstrzymał wstając na tylne łapy i pokazując łapami jak duże ryby w strumieniu pływają. To było ponoć tylko ostrzeżenie, bo przez drogę przebiegły trzy maluchy, mama poszła za nimi. Dwa miśki krowę gdzieś na pastwisku napadły i wcale nie chodziło im o mleko. Jakby tego było mało, to w Bieszczadach mieszkają jeszcze wilki i to całkiem sporo.

Marek opowiadał, że pięć rozsiadło się pod garażem zażywając spokoju. Marek wyszedł z domu i nie mógł dojść do samochodu. Rzucił kłodą a wilczysko pilnie obserwowało gdzie spadnie polano. Myślicie, że uciekł spłoszony? On bandyta tylko się przesunął robiąc miejsce spadającej kłodzie.

Tak nakarmiony opowieściami z zielonego lasu widzę wszędzie wilki i misie. Przypominam sobie, że po drodze widziałem zakaz wjazdu „nie dotyczy mieszkańców”. Któż tam może mieszkać, to przecież pustynia, na której nie uświadczysz ludzi. Zawracam i podjeżdżam pod górkę. Zostawiam motocykl na skraju drogi, ruszam przed siebie w poszukiwaniu ruin.

Sceneria jak z najlepszego dreszczowca – zarośnięta droga, ściany z cegieł porośnięte chwastami, jaszczurki śmigające między kamieniami i szum dochodzący od strumienia. Robię kilka zdjęć i wracam do motocykla. W drogę.

Z buta na szlak

Bieszczady (27)

Następna wioska to wieś Krywe z ruinami cerkwi i szlacheckiego dworu. Podjeżdżam w okolice Kamianka (666 m. npm.) Stoi tam kilka samochodów, oceniam, że to niedaleko i ruszam z buta. Okazuje się, że to kawał drogi. Na dodatek szlak jest błotnisty i z koleinami po 20-30 cm. Gdy przyjechałem w Bieszczady schowałem buty i kupiłem kalosze, więc niezrażony ruszam w drogę.

Na szlaku widzę odciśnięte kopyta – jeleń lub sarna. Nagle nowy ślad na ziemi – klękam obok, przyglądam się z bliska, przykładam swoją dłoń i tak sobie myślę rozglądając się dokoła, że to nie pies tylko świeże ślady misia.

Jeden ślad to przecież nic takiego, prę dalej bacznie  zwracając uwagę na okolicę, znajduję następny i kolejny… Misio szedł przede mną ścieżką. A co jeśli gdzieś zaległ w trawie przy szlaku? Nawet go nie zauważę w porę.

Robię jeszcze kilka kroków i widzę cel mojej wędrówki oddalony o kilka kilometrów. Pobliski misio i duża odległość od sadyb ludzkich skłaniają mnie do wycofania się na z góry upatrzone pozycje. Innymi słowy robię w tył zwrot.

Bieszczady (38)

Kończąc wycieczkę przed mostem skręcam w lewo wyjeżdżając tuż przy Tłustej Górze na drogę do Czarnej. Nazwa „Tłusta Góra” pochodzi z początków kolonizacji Bieszczadów, a tłustość odnosi się do występujących u podnóża samoistnych źródeł oleju skalnego, czyli ropy naftowej. Eksploatację złoża na skalę półprzemysłową rozpoczęto w 1870 r. i trwała ona z przerwami do końca XX w.

Kiedy już nacieszyłem oczy widokiem Sanu w pobliżu Tłustej Góry, ruszam w kierunku Przystani Motocyklowej. Po przejechaniu ponad dziesięciu kilometrów na postoju, który przypadł na miejsce widokowe, stwierdzam brak skórzanej sakwy.

Pożegnania

Bieszczady (56)

Mam już dość a muszę wrócić na szlak. Robię rachunek i wychodzi mi, że w sakwie są narzędzia, woda i kable do kamery. Muszę wrócić. Po przejechaniu dodatkowych 17 km znajduję zgubę powyżej mostu na Sanie. Przed powrotem do Przystani Motocyklowej robię zakupy i postanawiam zrobić pożegnalną kolację.

Kupuję kawał karkówki, kilogram pomidorów, makaron rurki, kubeczek śmietany, odrobinę sera i bazylię do smaku. Sól i pieprz mam w plecaku. Kolacja wychodzi wyborna – mięso pokrojone w słupki, pomidory, a do tego dodałem śmietana i przyprawy.

Po całym dniu pracy na świeżym powietrzu kolacja bardzo wszystkim smakuje. Zanim się ściemnia pracujemy przy ogrodzeniu, które wymaga skończenia. Jeszcze tylko wieczorne ognisko – przyroda przez cały tydzień bardzo się starała, aby mnie do Bieszczadów zniechęcić, a jednak pod koniec widząc moją determinację i zachwyt sprawia, że noc jest przepiękna. Są kiełbaski i zimne piwo. Na rozmowach schodzi nam do północy.

Bieszczady (3)

Pobudka o czwartej, potem kawa z Markiem i mała katastrofa. Junaczek, przewraca się na bok z całym majdanem i szlag trafia klosz kierunkowskazu. Po oględzinach stwierdzamy zgodnie, że to wszystko, więc ruszam w drogę. Bieszczady do Sanoka żegnają mnie mgłą, a do Rzeszowa smaga deszcz.

To tyle opowieści. Jeśli tylko znajdę odrobinę czasu wiem, że w Bieszczady wrócę.

Spodobał Ci się artykuł? Podziel się nim!
Motovoyager
Motovoyagerhttps://motovoyager.net
Nasi czytelnicy to wybrana grupa ludzi. Motocykliści, którzy w Internecie szukają inteligentnej rozrywki, konkretnych porad lub inspiracji do wyjazdów motocyklowych. Nie jesteśmy serwisem dla każdego, zdajemy sobie z tego sprawę i… uważamy, że jest to nasz atut. Nie znajdziesz u nas artykułów nastawionych jedynie na kliki, nie wnoszących niczego merytorycznego. Nasza maksyma to: informować, radzić, bawić nie zaśmiecając głów czytelników bezsensownymi treściami.

17 KOMENTARZE

  1. ciekawa wyprawa. A fragment „Ślady smutnych dni” dość znamienny.Są rzeczywiście w Bieszczadach puste łąki po wsiach których ukraińscy mieszkańcy zostali wysiedleni w Akcji Wisła.Natomiast na zachodniej Ukrainie są puste miejsca po wsiach których polscy mieszkańcy zostali wymordowani (np Huta Pieniacka).Taka to” symetria” wzajemnych krzywd.

  2. Ładny kawałek zjechany na de facto niewielkim sprzęcie. Zastanawia mnie jedynie co ile km musisz wymieniać olej, skoro zrobiłeś to przed wyjazdem i w połowie trasy.
    A tak to wspaniała trasa, ładne widoki, szkoda tylko że pogoda nie dopisała.

  3. Szacun, kolego! Ludzie powoli zaczynają kleić, że nie trzeba być posiadaczem BMW GS1150 RS żeby myśleć o wybraniu się w trasę motocyklem!!!

  4. Olej wymieniałem, co 2 tyś ten Junak nie ma filtra z prawdziwego zdarzenia tylko namagnesowany korek i sitko, ale za to wrażeń moc, których przy ładnej pogodzie nie uświadczysz.

  5. …sporo znajomych miejsc i widoków :) Mimo że mieszkam na dolnym śląsku praktycznie po przeciwnej stronie, co rok obok głównego urlopowego wyjazdu staram się odwiedzać ten region przynajmniej przez kilka dni i co rok nigdy dosyć, – polecam wszystkim Tym którzy jak dotąd nie mieli jeszcze okazji, jak już kiedyś pisałem na tym forum, „prawdziwy polski biker” powinien choć raz pośmigać po Bieszczadach … .

  6. Bardzo ładna opowieść. No i jeszcze długa trasa na „małym ” sprzęcie. W te wakacje mam zamiar zwiedzić ten kawałek Polski na swoim Dragu.

  7. Super sprawa! A co do rozmiarów moto? Wydaje mi się, że właśnie najintensywniej i najfajniej wspomina się dalekie motowyprawy na małych sprzętach o skromniutkich parametrach (np. Marek Michel na WSK dookoła świata). Widać także, jak wielu bikerów nie wykorzystuje nawet 1/6 potencjału swoich „megawyprawówek”, jeżdżąc w Bieszczady lub nad morze GS-em lub jakimś KTM-em, a taką traskę można spokojnie rypnąć współczesnym Junakiem. Pozdro dla Krzysztofa ;-)

  8. Bieszczady pięć lat temu zaliczyłem motorowerem marki hero majestic vogue silnik skopiowany z hondy monkey . Z Tczewa do Częstochowy jeden dzień .Dalej Krakow Zakopane następny dzień . Podrodze zwiedzaniezabytkow Krakowa .Zakopane Ustrzyki Górne jechałem nocą to jest dopiero trasa , ostre zjazdy z góry , zakręt 90 st.i droga przechodzi w bruk .Był wrzesień na trasie Dukla Komańcza dalej
    Cisna wreście Ustrzyki Górne nic nie jechało coś pięknego .Moto chodziło bez zarzutu jedynie martwilem się o paliwo bo na wspomnianej trasie niema stacji paliw .Z tego co pamiętam to benzynę można kupić dopiero w Ustrzykach Dolnych . Przy okazji prześle zdjęcia .Trzeba się niebać , jak wyruszałem w trasę to pukali się w czoło .Pozdrawiam Paweł

  9. Maciek około 350 zł poszło na paliwo, 50 zł zostawiłem w Domu Turysty w Sanoku, Marek za gościnę w Przystani nic nie wziął, parę złoty wydałem na kolejkę bieszczadzką i ze trzy stówy poszło na żarcie, piwo i fajki:) Razem jakieś siedem paczek, a kilometrów tam i z powrotem wyszło 2 tysiące

  10. Krzystof, na wiosnę mam zamiar wybrać się do Przystani… Tak jak Ty będę startował z Trójmiasta a dokładnie z Gdyni.
    Jeżeli chodzi o noclegi po drodze to namiot chyba sobie odpuszcze. Będę szukał jakiś pokoi gościnnych za parę złotych.
    Pozdrawiam

  11. BARDZO przyjemna opowieść ja mam takie same zdjęcie w kolejce jechałem nia na Balnice 2 tygodnie temu. gratuluje fajne zdjęcia polecam moja relacje na karpackilas,

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

POLECAMY

ZOBACZ RÓWNIEŻ