Czasom, w których żyjemy, można wytknąć sporo złych zjawisk, natomiast mają też niezaprzeczalne zalety. Jedną z nich jest możliwość szybkiego podróżowania na duże odległości. Dzięki temu motocyklowa wycieczka po Sycylii może być propozycją na lekko przedłużony weekend.
Podróż z Polski na Sycylię trwa obecnie około 2,5 godziny i kosztuje kilkaset zł w obie strony. Oczywiście nie na kołach motocykla, tylko samolotem. Jednoślad wypożyczymy w jednej z wielu działających tutaj wypożyczalni. Ja tym razem skorzystałem z usług polskiej firmy motocyklem.pl, która w bazie na największej włoskiej wyspie ma 10 „dużych GS-sów”, w wersjach 1200 i 1250.
Z lotniska w Katanii odbiera mnie i kilku innych uczestników tego krótkiego turnusu Enrico. To rodowity Sycylijczyk, który od 30 lat mieszka w Polsce. Nie dość, że jest bardzo towarzyskim gościem z potężną i pozytywną charyzmą, to jeszcze świetnie mówi (i myśli!) po polsku, a na wyspie zna wszystko i wszystkich. Najlepszych ludzi, najlepsze trasy i najlepsze knajpy.
Wylądowaliśmy wieczorem, więc tego dnia robimy tylko szybkie zakupy i przygotowujemy kolację. Naszą bazą jest letni dom Enrico w jednym z nadmorskich miasteczek pod Syrakuzami. Słychać ciągły szum fal, bo jesteśmy zaledwie 30 metrów od brzegu. Wraz z nowo poznanymi kumplami: Tomkiem, Robertem i Maćkiem biesiadujemy do późna przy świetnym winie i miejscowych specjałach.
Szerokim łukiem wokół Etny
Następnego dnia po szybkim śniadaniu, ubrani w motocyklowe ciuchy pakujemy się do busa i jedziemy po motocykle, zaparkowane na terenie zaprzyjaźnionej firmy budowlanej. Jej właściciel to również motocyklista i trochę z nami pojeździ. Naszym dzisiejszym przewodnikiem jest Sergio, starszy gość jeżdżący Yamahą Tenere 700, który zabierze nas na kilka fajnych tras asfaltowych i offroadowych.
Pogoda jest wspaniała – słońce i 20°C, a nad Polskę właśnie nadciągają mrozy. Ruszamy na północ autostradą, by jak najszybciej dotrzeć pod Etnę. Ten najwyższy czynny wulkan w Europie (3323 m n.p.m.) ma formę potężnego, regularnego stożka, który rośnie nam w oczach z każdym kilometrem.
W okolicach Katanii zjeżdżamy na drogę krajową SS284 i kierujemy się na zachód. Jedziemy krętą jednopasmówką z bardzo dobrym asfaltem. Po prawej mamy widok na Etnę, po lewej wspaniałą panoramę okolicznych wzgórz i dolin. Są zasnute lekką mgiełką i wyglądają zjawiskowo.
W mieście Bronte zatrzymujemy się na kawę i lekki posiłek. Ta miejscowość słynie z upraw pistacji, które na wyspę przywieźli w osiemnastym wieku Arabowie. Do kawy zamawiam przysmak kuchni sycylijskiej – arancini, czyli panierowaną kulkę z ryżu, oczywiście z nadzieniem pistacjowym. O królu złoty, jak to smakuje. W innych regionach wyspy zamówicie też arancini z nadzieniem z warzyw, mozzarelli, mięsa, ryby i innych składników. Z kolei w knajpkach w Bronte i okolicach spróbujecie innych doskonałych wyrobów z pistacji – m.in. ciastek, lodów i genialnych kremów, które można też kupić na wynos.
Tuż za miasteczkiem odbijamy na północ i drogą SS289 dojeżdżamy do rezerwatu Nebrodi. To wzgórza porośnięte dębowym lasem, skrywającym liczne strumienie i małe jeziorka. Zatrzymujemy się na krótki postój nad jeziorem Maulazzo, po czym pod kierunkiem Sergio ruszamy błotnistymi (ale legalnymi) ścieżkami w głąb rezerwatu. nasze motocykle mają szosowe opony, jedziemy więc ostrożnie.\
Nie brakuje dosyć mocnych podjazdów i zjazdów, głębokich kałuż, kamieni i przejazdów przez strumyki. Dobrą godzinę przedzieramy się przez las, po czym wyjeżdżamy na położoną na odsłoniętych zboczach drogę, która kiedyś była asfaltowa. Teraz, na skutek roztopów, powodzi i braku inwestycji, zostały tylko pojedyncze fragmenty nawierzchni, reszta to szuter i kamienie.
W położonej niemal w dziczy restauracyjce jemy doskonały obiad i jedziemy dalej. W okolicach Floresty dobijamy do drogi SS116 i kierujemy się na południe. Po serii serpentyn w okolicach Randazzo ukazuje nam się wbijający w kanapę widok na cały majestat Etny i położonych na jego zboczach miasteczek, wsi i plantacji. Coś pięknego, nie odda tego żadne zdjęcie. Robi się ciemno, więc ponownie przez Bronte, a następnie autostradą, wracamy do domu. Po drodze zajeżdżamy do Syrakuz na krótki spacer po centrum. Kolację jemy w typowym dla tego miejsca przybytku, w którym stołują się głównie lokalsi. To sklep mięsny z kilkoma stolikami, w którym raczymy się przyrządzanymi na miejscu specjałami o głęboko niewegańskim charakterze.
Pod sam szczyt
Korzystając z wolności, jaką daje taka forma organizacji wyjazdu, następnego dnia postanawiam pojeździć solo. We czterech ponownie podjeżdżamy autostradą pod Etnę i w jednym z miasteczek rozdzielamy się, choć teoretycznie wciąż jedziemy w tym samym kierunku.
Krętą drogą SP92 wjeżdżam na wulkan. Docieram na wielki parking pod kraterem Silvestri. Na szczyt Etny można stąd dotrzeć pieszo, kolejką linową lub w zorganizowanej grupie wynajętym quadem. Nie mam niestety czasu na taką wycieczkę, więc robię fotki i ruszam dalej. Krajobraz jest nieco księżycowy. Otaczają mnie czarne pola zastygłej lawy i popiołu wulkanicznego, nieśmiało porośnięte żółtą trawą. Popiół jest nanoszony również na asfalt, w dodatku ma bardzo zbliżony kolor. Trzeba więc mocno uważać, zwłaszcza na licznych ostrych zakrętach.
Zjeżdżam na wybrzeże, gdzie na wąskim pasie pomiędzy morzem a wulkanem upchnięto dziesiątki miast i miasteczek. Jedno przechodzi w drugie, nigdy się nie kończą, czasem tylko oddzielone są plantacjami pomarańczy i innych owoców. Moim celem jest Taormina, jedno z najpiękniejszych i przy okazji najdroższych włoskich miast. Jest ono zbudowane na wystających z morza niemal pionowych skałach. Wygląda jak jeden potężny wieżowiec, po którym wiją się przypominające makaron dróżki. Jedna przechodzi nad drugą, a za chwilę pod drugą. Wiadukty, tunele, półki skalne, szaleństwo… Co ciekawe, tymi wąskimi drogami z licznymi nawrotami o 180 stopni jeżdżą normalne autobusy. Wjeżdżam tak wysoko, jak się da (na szczyt w Castelmola trzeba już dotrzeć pieszo).
Zimowy dzień na Sycylii jest ciepły, ale tak samo krótki jak u nas. Zachodzące słońce skłania do powrotu, ustawiam więc nawigację na bazę i zaczynam powrót. Niestety nie wyłączyłem opcji unikania opłat, a akurat autostrada biegnąca przez tamtą okolicę jest płatna. Przez bite dwie godziny przedzieram się więc przez kolejne miasteczka, które, chociaż piękne, zaczynają mnie nużyć. Ostatecznie udaje mi się dotrzeć do drogi szybkiego ruchu i już po zmroku wracam do domu. Moi nowi znajomi już tu są, więc bez niespodzianki – posiadówka do nocy.
Barok i wyrok
Trzeciego dnia naszego pobytu ponownie łączymy siły i ruszamy w kierunku południowo-wschodniego krańca wyspy. Jedziemy skalistym wybrzeżem, mijając kilka wakacyjnych kurortów. O tej porze roku są senne i niemal bezludne. Nie ma się co dziwić, przecież jest zima, a Włosi przy tych 15-20 stopniach chodzą w czapkach, szalikach i kurtkach. Odbijamy na chwilę od morza na zachód i wjeżdżamy do poleconego nam przez Enrico miasta Noto. Centrum tej miejscowości, wyłączone z ruchu kołowego, to prawdziwy koncentrat z baroku i raj dla miłośników tego typu architektury. Idealne miejsce na romantyczny spacer.
Mało romantyczne są natomiast czarne chmury, które nieubłaganie ciągną z południa. Licząc na to, że uda nam się je ominąć, ewentualnie na czas założyć przeciwdeszczówki, ruszamy dalej. Jak to często w takich przypadkach bywa, chęć jak najdłuższej jazdy w przewiewnych ciuchach szybko się na nas mści. W najgorszym możliwym miejscu, między dwiema rozległymi plantacjami, dopada nas potężna burza z gradem. Oczywiście jesteśmy mokrzy jeszcze przed wyjęciem przeciwdeszczówek, ratujemy, co się da. Sucha do tej pory droga dosłownie w minutę przyjmuje wodę spływającą z pól i zamienia się w rwącą rzekę o żółtym kolorze. Niezrażeni tym faktem, wzbijając fontanny wody, prujemy na południe.
W strugach deszczu docieramy w końcu do południowego wierzchołka „sycylijskiego trójkąta” i położonego na nim miasteczka Portopalo di Capo Passero. Szukamy ratunku w postaci dachu nad głową i ciepłej strawy, niestety poza sezonem i w taką pogodę niemal wszystkie knajpy są zamknięte. W końcu udaje nam się znaleźć kawiarnię serwującą gorące napoje i pyszne tiramisu. W dodatku przestaje padać, więc humory nam się poprawiają. Do domu wracamy wybrzeżem, pełnym skał i ruin dawnych przetwórni ryb oraz innych starych zakładów. Klimatycznie! Wieczorem jedziemy do Syrakuz na kolację. Jest pyszna… innych tu nie robią.
Przygoda, przygoda
Ostatniego dnia jeździmy krócej, bo wieczorem mamy już lot powrotny do Polski. Tym razem kumple Enrico zabierają nas na trasę biegnącą wąziutkimi dróżkami po wzgórzach na zachód od Syrakuz. Objazdówkę zaczynamy jednak od samego miasta z jednym z największych naturalnych portów na świecie i wizyty pod latarnią morską Faro di Capo Murro di Porco. Następnie jedziemy w stronę wzgórz w głębi lądu. Pogoda jest mocno niezdecydowana. Jest ciepło i słonecznie, ale co jakiś czas przychodzi mała chmurka z lekkim deszczem. To idealne warunki dla powstawania tęczy i kilka razy możemy podziwiać kolorowe łuki na niebie.
Mało tęczowa jest natomiast „guma”, jaką łapie jeden z naszych kolegów, nie mamy też ze sobą zestawu do kołkowania opon i kompresora. Tutaj właśnie przydał się rodowity Włoch w ekipie, który w pobliskim miasteczku wykonał kilka telefonów i ściągnął do pracy wulkanizatora cieszącego się niedzielnym popołudniem. Udaje nam się na czas wrócić do Syrakuz, oddać motocykle i z bagażami wsiąść do busa na lotnisko. A po powrocie do Polski oczywiście szok termiczny, na warszawskim Okęciu jest ponad 30 stopni zimniej niż na Sycylii…
Szczypta Polski na Sycylii
Gorąco polecam taką formę motocyklowego wypoczynku, zwłaszcza kiedy u nas sezon jest tylko odległym wspomnieniem. Wypożyczalnia motocyklem.pl ma na Sycylii bazę z motocyklami, oferuje również rozległy, wielopokojowy dom nad morzem, a także coś, czego normalnie kupić czy wynająć się nie da – włoskiego Polaka Enrico, z którym świetnie bawilibyśmy się nawet w Norylsku. Włoski klimat, kuchnia, wino i generalnie „dolce vita” w środku zimy – warto tego spróbować.