Myślę, że życie to zbiór prób, które przechodzimy. Te z których wychodzimy zwycięsko przesuwają nas wyżej w ludzkiej hierarchii, te których nie zaliczamy degradują nas, zrzucają z zajmowanego przez nas miejsca lub w ekstremalnych przypadkach kończą nasz żywot. Czułem, że wchodząc na chwiejące się ze starości, drewniane schody prowadzące do pomieszczenia klubowego WMCP, jestem w takim właśnie momencie swojego kruchego żywota. Ucieczka nie wchodziła w grę. – Raz się żyje! – pomyślałem, mocno pchając ciężkie, stalowe drzwi, które zastałem na końcu schodów…
Poprzedni odcinek:
Prawo drogi – interaktywna, motocyklowa powieść cykliczna. Odcinek 3: Meeting
– No i jest nasz żuczek! – trochę z niedowierzaniem, trochę z sympatią, ale jednak z przeważającą dozą politowania w głosie przywitał mnie Twardy – osiłek tak naprawdę poznany na stacji benzynowej, któremu omal nie złamałem ręki kilka godzin wcześniej, podczas balangi nad Jeziorem Jamskim.
– Cześć! – odpowiedziałem z największą pewnością siebie, na jaką miałem siłę zdobyć się, podczas gdy wbijało się we mnie kilkanaście par ni to zaciekawionych, ni gniewnych oczu brodatych bikerów.
– Dobrze, że jesteś – ciągnął Twardy – mamy wobec ciebie bardzo szerokie plany. Jawisz się nam nadzieją na lepszy los całego klubu, hehe. Chodź do prezydenckiego gabinetu, pogadamy… – zakończył nieznoszącym sprzeciwu tonem, jak przystało na szefa bandy szemranych typów.
Dobra, zacząłem kleić fakty i byłem niemal pewny tego, czego Twardy chce ode mnie. Dlaczego wziąłem tę pigsę, która rozwiązała mi język? Na to pytanie nie znałem odpowiedzi, no może poza jedną, krótką, prozaiczną, zapisywaną wzorem C2H5OH… Wszedłem za Twardym do ciemnego pomieszczenia, które rozjaśniała jedna, z trudem świecąca się lampka, ustawiona na chwiejącym się stole pełniącym rolę biurka. Za stołem zasiadł Twardy, po amerykańsku wykładając swoje buciory na blat, który pod ich ciężarem stęknął i wygiął się jakby miał pęknąć.
– Mam te dwie stówki, które ci byłem winny – wyjąłem dwa zmięte banknoty i położyłem je na stole.
– Schowaj chłopie te drobne i przejdźmy do konkretów. Chwaliłeś się nad Jamskim, że potrafisz tak żonglować różnymi substancjami chemicznymi, że jesteś w stanie uzyskać praktycznie każdą z nich. Czy to prawda?
Poczułem, że drętwieją mi nogi, a ledwo bżdżąca się na stole lampa gaśnie w moich oczach i przestaję ją widzieć. Myślę, że tak właśnie zaczyna się niedokrwienny udar, który w mojej rodzinie dosyć skutecznie wykańcza seniorów. Po chwili jednak wszystko wróciło do normy, a ja zacząłem kalkulować w jak głębokiej, ciemnej i śmierdzącej dupie jestem…
– No wiesz, są różne procesy, które można przeprowadzić jedynie w sterylnych, laboratoryjnych warunkach, oczywiście mając dostęp do potrzebnych substratów, ale… – grałem na czas, próbując jednocześnie obmyślić strategię działania. Siwy w garażu opowiedział mi, że po pijaku wysprzęgliłem się gościom z Wagabundy z wielu faktów na temat swojej pracy, co bardzo zainteresowało moich rozmówców. Postanowiłem spróbować zagrać idiotę, który po prostu po pijaku memlał ozorem co mu ślina na język przyniesie, przechwalając się by zaimponować rozmówcom. Lepiej dostać raz lanie od nich, żeby pogonili mnie stąd na kopach jak zwykłego farmazoniarza, niż wpieprzyć się w jakieś konkretniejsze bagno. – … ja nie za bardzo orientuję się we wszystkim, nie mam wiedzy ani umiejętności i nie mam dostępu do substancji, którymi myślę, że jesteście zainteresowani. Dopiero tego wszystkiego się uczę. Fakt, pracuję od kilku lat na Wydziale Technologii Chemicznej Politechniki Warszawskiej, ale wcześniej zajmowałem się jedynie papierami, które…
– Skończ pieprzyć, masz mnie za idiotę? – wręcz krzyknął Twardy, sięgając po swój telefon. Otworzył ściągnięty wcześniej plik i zaczął czytać – Jędrzej Wielkomiejski – to chyba ty, żuczku – laureat następujących nagród przyznanych przez Polskie Towarzystwo Chemiczne, w skrócie (PTChem): Nagroda PTChem za wyróżniające osiągnięcia naukowe, Nagroda PTChem za wyróżnioną rozprawę doktorską, Nagroda im. Bronisława Znatowicza, Nagroda im. Aleksandra Zamojskiego, Nagroda im. Jacka Rychlewskiego… Mam czytać dalej? – syknął.
– Nie, wystarczy już to co przeczytałeś. – sukinsyn był bardzo dobrze przygotowany do tej rozmowy. Musiałem przyznać sam przed sobą, że swoją prostą inteligencją zaczynał mi nawet trochę imponować.
– Zatem zadam ci konkretne pytanie, na które potrzebuję konkretnej odpowiedzi. Niech za argument przekonujący cię do odpowiedzenia na nie zgodnie z prawdą posłuży to zdjęcie… – i tu pokazał mi na swoim telefonie fotkę mojej dziewczyny wsiadającej do auta pod swoim blokiem, w towarzystwie jej matki. – Wagabunda to firma. Dobrze zorganizowana, dobrze prosperująca firma zatrudniająca poważnych ludzi. Mamy mało do stracenia i jeszcze mniej skrupułów żeby osiągnąć nasze cele. Jednym z nich jest zdominowanie dystrybucji kryształu na terenie Polski, a w niedługim czasie w całej Europie Środkowej. Mamy swoje kanały przerzutowe, swoich odbiorców, ale zapotrzebowanie na towar jest tak duże, że nie jesteśmy w stanie pokryć całego rynku, a rosnąca pod naszym bokiem konkurencja rodzi problemy. Potrzebujemy chemika, który na dużą skalę będzie potrafił produkować dowolne ilości metaamfetaminy. Teraz czas na moje pytanie. Zanim ci je zadam, poinformuję cię, że dosyć dokładnie oglądałem serial Breaking Bad… Czy potrafisz uzyskać metaamfetaminę?
– Tak. – nie mogłem odpowiedzieć inaczej, zważywszy na to, że jest to produkt tak dziecinnie prosty do wyprodukowania, że nawet woźny z naszego instytutu potrafiłby go uzyskać. Serial Netflixa, o którym wspomniał Twardy, dość prosto to wyjaśniał ogółowi gawiedzi, na moje nieszczęście praktycznie wcale nie mijając się z prawdą. Tak, zwykły nauczyciel chemii w domu może zrobić metę. Tak, jest to łatwiejsze i szybsze niż produkcja dobrej jakości alkoholu. Tak jestem w stanie ją zrobić nawet tutaj, w tym syfie prezydenckiego pokoiku.
– Dobrze, wiedziałem, że będziesz rozsądny. Nie muszę ci mówić, że jeżeli komuś piśniesz o szczegółach naszej rozmowy, to twoja dziewczyna rozpocznie emocjonującą pracę w berlińskim burdelu. Jeśli pójdziesz na policję, to nie tylko twoja dziewczyna zmieni profesję, ale twoja chata pójdzie z dymem, a ty nie będziesz bezpieczny dosłownie nigdzie i czy będziesz tego chciał, czy nie, i tak będziesz robił to, o co cię właśnie poprosiłem. Z tą różnicą, że będziesz pracował w bardzo niekorzystnych warunkach, gdzieś na głębokości 100 metrów pod ziemią, na terenie opuszczonej ukraińskiej kopalni… Czujemy się bezpiecznie, bo mamy powiązania ze wszystkimi branżami, nie tylko w kraju, ale i w tej części Europy. Ze wszystkimi, rozumiesz o co mi chodzi?
– Tak – powtórzyłem – to znaczy, że psy też siedzą w waszej kieszeni… – wypaliłem.
– Hahaha, no coś w ten deseń. Głupi nie jesteś widzę. Ale, ale, żeby nie było, że tu z nami będzie ci jakoś źle lub przykro, to jeśli okażesz się lojalnym prospektem naszego klubu, czekać cię będzie świetlana przyszłość. Nie dość, że za jakiś czas pozwolimy ci nosić pełne barwy, to jeszcze kupimy ci taki motocykl, jaki będziesz chciał. HD, Indyka, czy jakieś wyqrwiste customowe Victory. Twoje Volvo razem zaprowadzimy na złom, wpadając po drodze do salonu po nowiutkie S90… Wakacje dla ciebie i twojej niuni będą po naszej stronie, a kierunek i czas lotu w wymarzone miejsce będziesz mógł wybrać dowolny. Mało tego, ustalimy ci sporą pensyjkę płatną w gotówce do dziesiątego dnia każdego miesiąca. Zupełnie tak jak u ciebie na uczelni, tylko banknotów będzie zdecydowanie więcej, hahaha.
– Rozumiem, że trzeciej drogi nie ma?
– Niestety ja rozwiązania, które w równym stopniu zadowoliłoby obie strony, nie widzę… Aaa i jeszcze jedno. Podoba mi się ten twój koleżka, ten od tego streetfightera, co tak ładnie nim lata na kółku. Na drugi raz weź go ze sobą. Jemu też chcę złożyć pewną propozycję. Aby go przekonać, że obecność tutaj jest dla niego obowiązkowa, wspomnij mu o Klonowej dziewięć i o pewnej starszej pani, która dwa razy dziennie toczy się z małym pieskiem na smyczy swoim elektrycznym wózkiem inwalidzkim. – w ten sposób dosyć dokładnie Twardy opisał matkę Siwego. Sukinsyn naprawdę nie zasypiał gruszek w popiele przez te ostatnie kilka dni…
Z pomieszczenia należącego do Twardego wyszedłem jak w transie. Przez moją paplaninę, a tak po prawdzie przez wystawienie mnie przez Siwego do pijackiego, plażowego pojedynku z Twardym, znaleźliśmy się obaj w jakiejś pieprzonej matni. Pół słyszałem, przez szum w uszach, przemówienie Twardego, który swoim ziomkom przedstawiał mnie jako nowego prospekta Wagabundy, chronionego bezpośrednio przez niego i odpowiadającego tylko i wyłącznie przed nim. Ledwo czułem poklepywanie mnie po plecach, ściskania ręki i objęcia wielkich, obcych, śmierdzących w równej mierze wódą, papierosami i spalinami gości. Może nie takich obcych, bo od razu rozpoznałem Olafa i jego kolegę, który tym razem, mimo że rechotał po swojemu, wyglądał dobrotliwie, wręcz przyjacielsko.
Z budynku należącego do Wagabundy wyniosłem, oprócz nie dającego się opisać wewnętrznego niepokoju, dwie skórzane kamizelki z niepełnymi barwami klubowymi. Na jednej, na piersi była przyszyta naszywka z dużym napisem Siwy, na drugiej taka sama, z napisem Żuk. Tak, kurna, Żuk. Chyba tak właśnie będą mnie tytułować wagabundowcy. Ale ta gówniana ksywa była moim najmniejszym zmartwieniem.
Wsiadałem na swojego Draga zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszałem. W pierwszej chwili chciałem zaryzykować i od razu jechać z tym wszystkim na policję, opowiedzieć od początku do końca co tu jest grane i wymiksować się z tego syfu jeszcze dziś. Szybko jednak z tego zrezygnowałem, bo skleiłem fakty. Twardy potwierdził, że mają coś wspólnego z psiarnią. Teraz myślałem o tym, że nie tylko mogą opłacać się narkotykowym, by zostawili ich w spokoju, ale mogą mieć z nimi jakiś grubszy układ. W końcu podjęli duże ryzyko odkrywając przede mną wszystkie karty. Fakt, zabezpieczyli się dobrym szantażem, ale jednak przecież żyjemy w państwie prawa. Ponoć. Wolałem wszystko spokojnie przemyśleć, zanim napytam biedy sobie i moim bliskim. Wyjąłem telefon i przyłożyłem go do ucha, wcześniej wybierając znajomy numer…
– Halo? Wiesz która jest godzina? Przecież ja idę na szóstą do roboty, daj mi się wyspać człowieku…
– Mamy mocno przesrane Siwy, nie jest to rozmowa na telefon. Musimy się spotkać, najlepiej teraz. Powiem ci tylko, że jesteśmy obaj prospektami klubu Wagabunda MC Polska…
– Co kur#a?
– No właśnie…
– Dobra, przyjeżdżaj do mnie natychmiast.
Jadąc trasą Siekierkowską do Wilanowa, gdzie mieszkał Siwy, odkręciłem gaz na maksa. Nie myślałem ile mam na liczniku, myślałem o moim położeniu i o tym, że być może właśnie staję się, mimo woli, gangusem, który pod wpływem szantażu będzie na masową skalę produkował narkotyki na potrzeby struktur zorganizowanej działalności przestępczej. Kątem oka zobaczyłem zrównujący się ze mną samochód i lizak podstawiony mi prawie pod nos przez jego pasażera. O kurde, to chyba po prawku. 175 km/h na osiemdziesiątce… Zjechałem do najbliższej zatoczki, grzecznie podążając za tajniacką Skodą Superb, której na tylnej szybie wyświetlał się czerwony napis: Police, follow me… Jak w USA, pomyślałem gorzko. Zatrzymałem się, rozpiąłem dwie nowe kamizelki, które miałem na sobie i kurtkę, aby sięgnąć po portfel. Nie miałem jak inaczej zabrać się z kamizelkami Wagabundy, jak założyć obie na moją katanę, bo kufry jeszcze w weekend zostawiłem w garażu. Nie lubię z nimi jeździć po mieście. Wyciągnąłem rękę z dokumentami do policjanta, który podchodząc do mnie od tyłu klepnął mnie poufale w plecy.
– Schowaj to chłopaku. Nie zauważyliśmy twojej kamizelki. Pozdrów Twardego. Jeszcze raz sorrki, jakbyśmy wiedzieli, że jesteś wagabundziakiem, to byśmy ci głowy nie zawracali. Swoją drogą 171 na tym starym szpeju to ładny wynik. No leć, nie zamierzamy cię zatrzymywać, na pewno masz ważniejsze rzeczy do roboty niż gadka z funkcjonariuszem drogówki jedynie w stopniu sierżanta. Cześć!
Szoku, w który się wbiłem, nie da się opisać słowami. Plan zgłoszenia się na policję prysnął jak mydlana bańka, zanim zdążył się w jakikolwiek sposób wyklarować. Jestem gangusem, jestem nietykalny, będę bogaty. Tyle. Dalej do Siwego jechałem już z przepisową prędkością, choć wiedziałem, że na plecach mam glejt na łamanie przepisów drogowych i kto jeszcze wie na co…
Czytaj dalej:
Prawo drogi – interaktywna, motocyklowa powieść cykliczna. Odcinek 5: W pogoni za rozumem