Piękna, słoneczna pogoda sprzyja weekendowemu testowaniu Suzuki GSX-S1000S Katana. Dla mnie to taki powrót do przeszłości – klasyczna linia, litrowy silnik sprzed 15 lat i znajome doznania, gdy w 2007 roku, pierwszy raz wsiadłem na sportowego „litra”. Cóż to był za dzień!
Teraz, 13 lat później to samo chrapliwe, mocne brzmienie, perfekcyjna skrzynia biegów, moment obrotowy zaskakujący w niemal całym zakresie obrotów. Drugi bieg, a może piąty? Nie ma znaczenia.
Mocy tu nie brakuje, oczywiście jak na nakeda. Wszystko okraszone nowoczesnymi hamulcami Brembo i systemami, których wtedy nie było. Mamy więc ABS, kontrolę trakcji i komputer pokładowy. Czy to wystarczy? I tak i nie.
Zwolennicy naszpikowanych elektroniką dwustukonnych potworów mogą być zawiedzeni. Może zabraknąć ułamków sekundy na torze, albo powodów do przechwałek w barze. Kto jednak czuje klimat UJM (universal japanese motorcycle) sprzed lat będzie pozytywnie zaskoczony.
Tym motocyklem się po prostu fajnie jeździ. I ty nad nim panujesz, a nie komputer. Spokojna, cruiserowa jazda, a może wyżycie się na winklach, pełen ogień spod świateł, czy jazda na gumie?
Tu wszystko wychodzi perfekcyjnie. Tylko ten zbiornik paliwa – 12 litrów kończy się zdecydowanie zbyt szybko.
Pełen test już za kilka dni – teraz idę dalej jeździć.