„Mój chłopiec, motor i ja” to relacja z podróży sprzed ponad 70 lat, pisana przez młodą dziewczynę, która jeszcze niewiele wie o życiu. „E, nuda” – wielu powie na pierwszy rzut oka. Wbrew pozorom, jest wręcz przeciwnie.
W 1934 roku 27-letnia Halina i 28-letni Stanisław Bujakowscy wybierają się w podróż na drugi koniec świata. Plan: przemierzyć trasę pomiędzy Druskiennikami a Szanghajem. W latach 30. minionego wieku pomysł przebycia takiej odległości bez specjalnych przygotowań na dwucylindrowym motocyklu B.S.A., o zawrotnej mocy 10 koni mechanicznych, wydaje się całkowicie szalony i ryzykowny.
Mimo wszystko para postanawia spełnić swoje marzenie i wyruszyć w podróż życia. Stanisław pełni rolę kierowcy, fotografa, mechanika; Halina natomiast dzielnie towarzyszy w tej podróży, siedząc w koszyku przymocowanym do boku motocykla z maszyną do pisania na kolanach, spisując relację z odwiedzanych miejsc i przeżywanych przygód.
Ich podróż trwa 19 miesięcy, w tym czasie przebywają ponad 24 tysiące kilometrów. Kłopoty pojawiają się na każdym kroku: małżeństwo przechodzi choroby tropikalne, boryka się z problemami finansowymi, kiedy honoraria za reportaże przesyłane przez Halinę do polskich gazet nie dochodzą na czas.
Motocykl odmawia posłuszeństwa, a para zmuszona jest często go pchać, ciągnąć czy przenosić. Zmagania państwa Bujakowskich z dżunglą, pustynią, bagnami (przykładowo w Birmie przemierzenie zaledwie 160 km zajęło parze 21 dni) wprawia w podziw i zadziwienie dla ich siły woli.
Punktem kulminacyjnym w ich wyprawie jest sześć miesięcy spędzone w Loi w oczekiwaniu na nowe łożysko kulkowe, a jednocześnie na zakończenie pory deszczowej, podczas których para mieszka w namiocie rozbitym w sercu birmańskiej puszczy. Towarzystwa dotrzymuje im w tym czasie przygarnięty niedźwiadek Thai, traktowany jak członek rodziny.
Książka „Mój chłopiec, motor i ja. Z Druskiennik do Szanghaju 1934-1936”, wydana w 75 lat po zakończeniu podróży państwa Bujakowskich, to nie suchy dziennik z podróży, a wzruszająca, pisana z poczuciem humoru, pełna ciepła relacja z codziennych trudów i przeciwności losu oraz małych i dużych radości składających się na piękno tej wyprawy. To również podróżnicze love story, pokazujące, jak wspólna podróż umocniła więź małżonków (choć z pewnością książki tej nie można nazwać ckliwą czy zbyt sentymentalną).
Ich wyczyn, jak na czasy, w których żyli, jest niecodzienny, jednak w pamiętniku czytelnik nie znajdzie żadnych przechwałek. Dzisiejsi motocyklowi podróżnicy mogą podobną trasę przebyć znacznie szybciej, na lepszym sprzęcie, korzystając z usług przydrożnych warsztatów, gdy motocykl się zbuntuje i przede wszystkim – relacjonując swoje poczynania na bieżąco na blogu lub portalu.
Tym bardziej podróż państwa Bujakowskich, pozbawionych tych wszystkich udogodnień, wprawia w podziw.
Choć z początku, z perspektywy dzisiejszych czasów, książkę czyta się z pewnym pobłażliwym uśmieszkiem dla całej wyprawy, to z kolejnymi stronami pamiętnik coraz bardziej wciąga.
Na końcu książki umieszczono dodatkowo poradnik sporządzony przez Stanisława Bujakowskiego ze wskazówkami dla podróżników, którzy chcieliby podjąć się podobnej wyprawy. Ciekawy element stanowi również zamieszczony w ostatnim rozdziale krótki opis podróży z punktu widzenia motocykla.
Książka jest bardzo ładnie wydana przez wydawnictwo W.A.B., a cała podróż udokumentowana jest nostalgicznymi, czarno-białymi zdjęciami oraz mapą z zaznaczoną trasą podróży.
„Mój chłopiec, motor i ja” to pozycja obowiązkowa nie tylko dla zapalonych podróżników motocyklowych, ale dla wszystkich miłośników dobrej książki, idealna na długie jesienno-zimowe wieczory.
Potwierdzam, absolutnie WSPANIAŁA książka !!!
Przed chwilą zamówiłem.
Ponieważ za 3h wybywam na północ to i wysyłkę skierowałem do celu mojego przybycia.
W sam raz na mentalne rozgrzanie przed tegorocznym „Latarnikiem” :-)