Zbliża się drugi, majowy weekend – szczęśliwie, znowu długi. W całej Polsce leje jak z cebra. Decyduję się skoczyć po kawałek słońca moim BMW F800GS do naszych południowych sąsiadów, za Tatry.
Tekst i zdjęcia: † Wiesław Małachowski (BMW F800GS)
Deszczu się nie boję, zdarzały mi się trasy po 350 km i więcej w totalnej zlewie, kiedy tiry zrzucają na ciebie hektolitry wody. Ale całe trzy dni „umoczone” w domu – niemożliwe. Wykonuję wieczorem telefon do Grześka i Gosi. Rozmowa szybka i konkretna, jak na zgłodniałych motocyklistów przystało. Umawiamy się następnego dnia około 18 na przejściu w Barwinku. Postanawiamy uciec „za góry”, na Słowację, licząc na lepszą pogodę.
Szybkie pakowanie i rano startuję z Lublina na świeżutkim (ledwo dotartym) BMW F800GS. Z Szydłowca jedzie Grzegorz z Gosią na BMW GS1200 Adventure.
Boczkiem do granicy
Obydwaj korzystamy z dobrodziejstw GPS-a i wybieramy bardzo, bardzo boczne drogi. Wywołuje to we mnie wrażenie niemal metafizyczne. Otóż jadąc główną drogą, np. Lublin – Warszawa, mamy poczucie konkretnego kierunku i pokonywania konkretnych odległości. Drogowskaz: 120 km do Warszawy. Za jakiś czas: 100 km do Warszawy. Potem: już 60 km. Po drodze stacje benzynowe, bary. Gdzieniegdzie policja w krzakach. I szybko jesteśmy na miejscu.
Natomiast jadąc bocznymi drogami gubi się to poczucie kierunku i zbliżania do celu. Jedziemy od wsi do wsi, przez lasy, przecinając od czasu do czasu główne drogi, aby zjechać na kawę lub zatankować. A potem znowu gdzieś opłotkami, polami.
Słowacja
Słowacja to niewielki kraj, którego większą część zajmują góry. Niewątpliwym jej atutem jest przyroda i przepiękne krajobrazy, ale również dobrze rozwinięta infrastruktura turystyczna. Z tego powodu coraz częściej ojczyzna Janosika staje się celem polskich motocyklistów: można tam wyruszyć zarówno na szybki wypad weekendowy, jak i na nawet tygodniową wycieczkę.
Podczas drogi nie przeszkadza deszcz, mgła. Widzimy inny kraj, jakiś wyciszony, spokojny. Żadnych tirów. Tylko GPS pokazuje, że zbliżamy się do celu. Nagle – hops! – i wypadam na główną drogę w Barwinku.
Do miejsca zbiórki dojeżdżamy niemal równocześnie. To też zaleta nawigacji, która podaje odległość i czas do końca trasy. Co jakiś czas wykonujemy telefon: gdzie jesteś, jaka droga, czy bardzo leje? Niestety, bardzo.
Robimy szybką wymianę pieniędzy i przez sprawiające wrażenie opuszczonego przejście graniczne jedziemy do Humenne. Mamy tam sprawdzony, niedrogi hotel. Wybieramy ten sam sposób nawigacji – boczkiem, boczkiem – często drogi na mapie Słowacji pięciocyfrowe. Czasami kończy się to w krzakach i musimy zawracać.
Przestaje padać, choć nadal jest wilgotno, po zboczach snują się mgły. W Humenne – hotel, kolacja i tradycyjne ustalanie trasy na następny dzień.
Alpejskie serpentyny
Planujemy trasy dosyć dokładnie, ale niemal zawsze w ciągu dnia coś zmieniamy. A to GPS wykręci numer przy przeliczaniu trasy, a to pojawi się coś ciekawego na horyzoncie lub trafimy na zakaz wjazdu – jak zdarza się nam w Słowackim Raju.
Rano szybkie śniadanie, kawa, kawa, kawa i z Humenne przez Michalovce, Sekovce (droga 050211) dojeżdżamy do Koszyc.
Ciekawostki
– Corocznie w górskiej osadzie Turecká u podnóża Wielkiej Fatry spotykają się wielbiciele klusek z bryndzą na światowych mistrzostwach ich gotowania i konsumpcji,
– Bratysława i Wiedeń to dwie najbliżej położone stolice w Europie – dzieli je od siebie niespełna 60 km,
– Według niektórych obliczeń za geograficzny środek Europy uważany jest punkt, położony koło rzymskokatolickiego Kościoła św. Jana Chrzciciela, znajdującego się w miejscowości Kremnické Bane. Można o tym przeczytać na tablicy informacyjnej, umieszczonej na kamieniu obok kościoła,
– Wynalazcą spadochronu był Słowak Štefan Banič. Żył on w latach 1870 – 1941, pracował również w USA. Właśnie tu w 1914 roku osobiście wypróbował swój wynalazek, skacząc na oczach komisji patentowej z wysokiego budynku.
Pogoda jak marzenie: dwadzieścia kilka stopni, nie pada (a wiemy już, że w Polsce leje i jest zimno). Drogi świetne, pejzaże bajkowe – można odkręcić manetki albo kontemplować. Same Koszyce to miasto bardzo klimatyczne – piękna starówka no i świetna kawa. Przysiadamy przy słynnej grającej fontannie. Potrafi zahipnotyzować. Wkoło mnóstwo ludzi, kawiarnie, lodziarnie.
Z Koszyc drogą 548 jedziemy do Słowackiego Krasu. Niewiarygodne, ale w tak małym kraju mam poczucie ogromnych przestrzeni. To wrażenie udziela się zresztą nie tylko mnie. Z pewnością jest w tym zasługa gry, przebijającego się przez chmury słońca, parującej zieleni i snujących się jeszcze na wzgórzach mgieł.
Trafiamy zupełnie przypadkiem na przepiękny zamek, gdzieś w oddali. Oczywiście szybka decyzja i skręcamy w bok. Okazuje się, że to droga do wsi, a zamek znika nam z pola widzenia. Wracamy z powrotem, dojeżdżamy do miasteczka i pniemy się ostro pod górę. Znowu cisza i spokój, a wokół cudowne krajobrazy, choć jest dość pochmurno. Ale przynajmniej nie pada.
Drogą 535 a potem 5356 docieramy na skraj Słowackiego Raju, do moteliku przyklejonego do zbocza w dolince. Drogi są szerokości jednego samochodu, a serpentyny niemal alpejskie. Osiadające mgły powodują, że asfalt jest mokry. A zatem dawka adrenaliny zapewniona.
Ceny za noclegi mniej więcej jak u nas, przy bardzo zbliżonym standardzie. Jedzenie jest jednak zdecydowanie tańsze. Jak zwykle stosujemy zasadę „tylko kuchnia lokalna”, tego wieczora odkrywamy więc doskonałe słowackie wytrawne białe wino.
Słowacki Raj
Następnego dnia od strony północnej objeżdżamy Słowacki Raj i przez Poprad, jadąc równolegle do autostrady (droga 018149) z przepięknym widokiem na Tatry, trafiamy na raj dla motocyklisty.
Drogą 018142, potem 18 i 72, a następnie 06650 dojeżdżamy do miejsca, gdzie dają najlepszą zupę czosnkową na świecie i najlepsze pierogi z bryndzą. Motocykle budzą zaciekawienie i chętnych do pogaduszek nie brakuje. Ale na pytanie, jak przyrządzić taką zupę, uzyskać odpowiedź ciężko.
Bańska Bystrzyca. Nasze żołądki na tyle przetrawiły, ze jesteśmy w stanie przyjąć kawę w knajpce na rynku. Pogoda wspaniała: słońce, temperatura w okolicach 25 stopni. Miasto jest pięknie położone, jak zwykle czyste i przyjazne. Spotykamy kilku Niemców na GS-ach. Mijamy się później z nimi na drodze 577.
Czuje się powiew historii, tej starszej co oczywiste, ale i tej nowszej.
Z Bańskiej Bystrzycy do Turciańskich Teplic prowadzi droga marzenie – nr 577. Winkle ciasne, winkle szybkie, doskonała nawierzchnia, lasy, widoki (bo to już Wielka Fatra) i dużo – bardzo dużo – motocykli. Dominują ścigacze, ale rzadkością nie są i choppery.
Odjeżdżamy na drogę 51818, która przecina Strazovske Krchy. Jest bajkowo – widoki na Białe Karpaty. Mijamy spokojne, niemal uśpione wioski, sprawiające wrażenie, że żyją swoim odrębnym życiem. Ale może to tylko wrażenie turysty przemykającego na motocyklu.
Na drogach sporadycznie mijamy samochody. Od czasu do czasu pozdrawia nas motocyklista. Zatrzymujemy się na nocleg.
Rano śniadanie. Jeździmy ze sobą drugi sezon, więc z punktualnością nie ma większych problemów. O dziewiątej rano jesteśmy spakowani. W Żylinie – pożegnalna kawa. Rozdzielamy się. Grzegorz z Gosią postanawiają wracać do domu przez Zwardoń. Ja jadę wzdłuż Tatr, przez Szczyrbskie Jezioro ( Strbske Pleso), Tatrzańską Łomnicę do Barwinka.
Im bliżej granicy tym trochę gorzej z pogodą. Robi się chłodno, ale gumy wkładać nie muszę.
Wiesław Małachowski
BMW F800 GS
Więcej motocyklowych zdjęć autora tutaj.
Piękna historia. Byłem na Słowacji. Prawdziwy raj dla motocyklistów…
Zacna relacja i zdjęcia, fajnie że już się sezon zaczyna. A z tym żwirkiem na zakrętach to naprawdę trzeba bardzo uważać, leży wszędzie, nie tylko przy krawędzi drogi.