To nie jest typowa relacja z podróży – wyjazd z domu, dojazd na miejsce i zwiedzanie. Ponieważ oboje mieszkamy za kołem podbiegunowym opiszemy, jak wyglądał nasz ostatni sezon motocyklowy. Sezon, krótki, ale dla nas bardzo intensywny.
Tekst i zdjęcia: Małgorzata i Jacek Łapeta
W Norwegii mieszkamy od pięciu lat. Dokładnie żyjemy na wyspie Kvaloya w miejscowości Tromso, 300 kilometrów za kołem podbiegunowym. Jeździmy „dużym gieesem”, czyli BMW GS 1200 z 2006 roku. Tegoroczny sezon rozpoczynamy 23 kwietnia. Motocykl przygotowany, pierwsza przejażdżka – 160 kilometrów wokół wyspy. Świeci słońce, temperatura w porywach do +10 stopni i wokół jakiś metr śniegu, ale droga jest sucha.
Jedziemy nie spiesząc się i wdychając pachnące jeszcze zimą powietrze, a wokół ośnieżone góry i błękitne fiordy. Co jakiś czas mijamy machających do nas serdecznie narciarzy biegowych, dla których sezon się jeszcze nie zakończył. Lato pojawi się dopiero w czerwcu razem z dniem polarnym. Tutaj każdy wyjazd uzależniony jest od pogody.
A więc przenosimy się trochę w czasie. Jest już połowa czerwca. Zapowiadają +20 stopni, upał wręcz, trzeba zatem to wykorzystać. Podejmujemy szybką decyzję: jedziemy na Nordkapp! Z Tromso do Przylądka Północnego, najdalej wysuniętego miejsca lądowego w Europie mamy ok.700 kilometrów. Wyruszamy wcześnie rano, chociaż to nie ma znaczenia, bo mamy dzień polarny i słońce 24 godziny. Najpierw droga E6 aż do Alty. Jedziemy wzdłuż fiordów. Po lewej stronie morze, po prawej góry, trochę winkli, widoki trudne do opisania. Bajka! Za Altą krajobraz zmienia się diametralnie: pojawia się płaskowyż, bezkresne przestrzenie. To tereny Samów, rdzennych mieszkańców Norwegii i reniferów. Jesteśmy zachwyceni. Mijamy sporo motocyklistów i nawet rowerzystów. Dojeżdżamy do fiordów, znów morze i góry, a raczej skały łupkowe. Mosty, serpentyny, tunele. Jeden z nich został zbudowany pod wodą i ma 7 kilometrów długości. W sezonie jest płatny.
Samowie
Lud Samów uważany jest za rdzennych mieszkańców Norwegii. Samowie nazywani są również Lapończykami, oni sami nie lubią jednak tego określenia. Ich kultura rozwijała się w północnej Skandynawii, odkąd pierwsi z nich przybyli tutaj 11 tysięcy lat temu. Tak jak aborygeni, Samowie żyli w zgodzie z naturą. Nosili kolorowe kurtki, a mieszkali w namiotach lub torfowych chatach, gdy podążali za reniferami. Samowie mieszkają obecnie na terenach rozciągających się od Jämtlands Län w Szwecji poprzez Norwegię Północną i Finlandię aż do Półwyspu Kolskiego w Rosji. Łącznie jest ich około 100 tysięcy, a połowa żyje właśnie w Norwegii.
Gdzie wiosna późno przychodzi
Ostatnie 30 kilometrów do Nordkappu nas hipnotyzuje. Mijamy surowy niepowtarzalny krajobraz, musimy tylko bardzo uważać na renifery – są wszędzie. Ani trochę nie reagują na pojazdy, trzeba po prostu cierpliwie czekać aż zejdą z drogi. Żeby dotknąć słynnego globusa na końcu świata trzeba sporo zapłacić, ale warto. Nam się udaje, bo pogoda i widoczność są rewelacyjne. Później nocleg w znakomitym hostelu w Honningsvag (pozdrawiamy polską obsługę!). Podczas wypraw nocujemy w hotelach bo jesteśmy już w wieku 45+ i potrzebujemy trochę luksusu. W niedzielę powrót – 700 kilometrów tą samą drogą do Tromso.
Renifery
Renifery zamieszkują arktyczną tundrę w Europie, Azji i – znane jako karibu – w Ameryce Północnej. Samiec może ważyć do 300 kg. Długość jego ciała wynosi około 2 metrów. Renifery mają gęstą sierść, z długą grzywą na szyi, która chroni przed mrozem. Pysk również jest owłosiony, co zapewnia ochronę przed zimnem podczas żerowania w śniegu. Latem futro renów przybiera kolor szarobrązowy, zimą białawy. Nogi kończą się mocnymi, szeroko rozstawionymi racicami, ułatwiającymi poruszanie się po śniegu i bagnistym terenie. U obu płci występuje okazałe poroże, zrzucane co roku. Renifery są wykorzystywane jako zwierzęta juczne, wierzchowe i pociągowe (według legendy ciągną sanie Św. Mikołaja). Dostarczają też mięsa, mleka i skór.
Noc jak dzień na Lofotach
Tydzień później znowu rewelacyjna prognoza pogody. I znowu szybka decyzja – ruszamy. Tym razem decydujemy się pojechać około 580 kilometrów na południe. Chcemy zwiedzić Lofoty, górzysty archipelag na Morzu Norweskim u północno-zachodnich wybrzeży Norwegii. Jedziemy przez 112 kilometrów drogą E10, połączoną mostami i tunelami. Góry, przepaście, fiordy, zielone łąki pełne mleczy, a zamiast reniferów – owce i kozy. Przy brzegu morza – prześliczne białe plaże. Lofoty to kraina dorsza, suszonego na specjalnych wieszakach ustawionych nad brzegiem fiordów. Widok i zapach absolutnie niezapomniany. Zdecydowanie warto spróbować tego rarytasu, a do kulinarnych doznań można dodać mięso renifera, stek z wieloryba i egzotyczny bruost – czyli brązowy, lekko słodkawy ser. Na Lofotach nocujemy w Kabelvag. Miejsce sympatycznie tym bardziej, że jest Noc Świętojańska. Noc to w tym miejscu nazwa tylko umowna – cały czas świeci słońce. Norwegowie rozpalają nad fiordami ogniska, a raczej stosy wikingów i balują do rana. My idziemy wcześnie spać – rano czeka nas 500-kilometrowy powrót do Tromso. Ale przed nami jeszcze urlopy i podróż planowana podczas Nocy Polarnej – z Tromso do Częstochowy.
Wyruszamy w sobotę nad ranem. Motocykl zapakowany na full, trzy kufry i tankbak. Trasa opracowana, noclegi zabukowane. Pierwszy etap to Finlandia, chcemy dojechać do punktu, gdzie trzy kraje – Norwegia Szwecja Finlandia – się łączą. Pogoda dopisuje ,humory też. Pierwszy postój w Finlandii: bardzo krótki, szybko uciekamy przed komarami, nawet nie zdejmujemy kasków. Pełna koncentracja na drodze bo renifery są tu niepodzielnymi panami szos. Trzeba bardzo uważać i cierpliwie je omijać. Wokół lasy i jeziora, drogi raczej puste. Jedziemy do Szwecji. Przed nami roboty drogowe, ograniczenia prędkości, ale jedziemy dalej, zresztą nie tylko my. Po kilku kilometrach droga się kończy – zamiast asfaltu pojawia się okropny, luźny tłuczeń. We dwoje obciążonym motocyklem z bagażami, na szosowych oponach nie damy rady. Małgosia idzie na piechotę, dwa kilometry, w końcu łapie stopa. Ja przejeżdżam samodzielnie sześć kilometrów tego paskudnego tłucznia – udało się! Drogi w północnej Skandynawii mogą negatywnie zaskoczyć – są często wąskie i bardzo dziurawe, szczególnie po zimie, ale tutaj dozwolona prędkość wynosi od 60 do 80 km/h. Ograniczeń warto przestrzegać, bo mandaty są bardzo dotkliwe.
Od Haparandy mamy już dwupasmówkę , kilometry lasów ogrodzonych siatką od drogi ze względu na łosie. Pogoda super – przejechaliśmy łącznie 1100 kilometrów! Nocujemy w Holmsund, rano śniadanko i w drogę. Jest niedziela, szwedzkie drogi puste. Jedzie się fajnie, ale łapiemy deszcz, a przed nami jeszcze Sztokholm. Duży ruch, obwodnice, w sumie wszystko do ogarnięcia, niestety okropnie leje i grzmi. Zjeżdżamy na najbliższą stację benzynową. Tam nic nie działa – piorun uderzył w trakcję. Jedziemy dalej, w Gave nad jeziorem Wetter mamy kolejny nocleg. Po paru kilometrach upał , zaczynamy się gotować. Odzwyczailiśmy się już od temperatury powyżej 20 stopni. Zrobiliśmy około 900 kilometrów, a przed nami kolejny trudny dzień.
Jedziemy do Danii. Kierujemy się na Malmoe i most do Kopenhagi. Specjalnie wybraliśmy tę trasę by zobaczyć słynny most, ale nie był to dobry pomysł. Spodziewaliśmy się że może wiać, ale to co się dzieje na moście to jakiś kataklizm. Z trudem mogę utrzymać motocykl, naprawdę nie jest ciekawie. W końcu po 8 kilometrach wietrznego mostu wjeżdżamy do tunelu, poprowadzonego bezpośrednio pod morzem. Jeszcze po drodze kawałek sztucznej wyspy. Same rozwiązania komunikacyjne są wspaniałe, niestety płatne. Później mijamy jeszcze jeden wspaniały most, między Zelandią i Fioną, i trafiamy na totalne załamanie pogody. Zaczyna lać i wiać. Jedziemy do Niemiec. Przed nami Hamburg, tunele pod Elbą i wspaniale oznaczone obwodnice. Bez problemu przejeżdżamy na autostradę do Berlina. Nocujemy w motelu – warunki super, a ceny dużo niższe niż w Skandynawii. Odpoczywamy po chyba najtrudniejszym dniu i rano ruszamy do rodzinnej Częstochowy. Niemieckie drogi są idealne dla motocyklistów, gładkie i bezpieczne. W końcu czujemy że jest środek lata, upał dla nas nie do wytrzymania. Polski odcinek drogi dla nas jest bardzo trudny, zauważalny jest spadek kultury jazdy i inne traktowanie motocyklistów przez kierowców samochodów. O godzinie 17 jesteśmy już pod Jasną Górą. Cztery wspaniałe dni na motocyklu, bezpiecznie przejechane 3600 kilometrów. Jesteśmy zmęczeni, ale też zachwyceni i zauroczeni Skandynawią. Ale to jeszcze nie koniec sezonu. W Polsce czeka nas wyprawa w Bieszczady – tym razem z synami. Na początku sierpnia wracam GS-em do Tromso z synem, a żona dolatuje samolotem. Norweski sezon kończymy 15 października objazdem po naszej wyspie Kvaloya. Dwa dni później spada śnieg i tak poleży do końca maja. Zbliża się noc polarna, czas wspominania i oglądania zdjęć. My już planujemy sezon 2013.
Podziel się swoimi przeżyciami z innymi motocyklistami!
Mieszkasz w ciekawym miejscu? Opisz jak wygląda Twój sezon motocyklowy! Każdą relację pomożemy zredagować i opublikujemy na motovoyager.net.
Może i widoki ładne, ale jest tam tam chłodno i nieprzyjemnie że drugi raz się nie zdecyduję. Wolę gdzieś na południe pojechać.
A ja i owszem, w tym roku zaplanowalismy rundke dookola Morza Baltyckiego, wliczajac w to i Lofoty, i Noordkapp, Finlandie i Rosje…
I mam nadzieje, ze namioty wystarcza…
Jade do tromso na poczatku stycznia tak sie zastanawiam czy w miescie jest jakies schronisko mlodziezowe albo hostel bo na necie nic nie znalazlem w rozsadnej cenie .
Pozdrawia motocyklista z krakowa :)
Gosiu i Jacku, świetny artykuł!!!Z wielką przyjemnością sie go czyta, tylko Was podziwiać ile objechaliście motocyklem, takich wytrwałych osób jak Wy jest niewielu. Ślicznie ujęliście nasze okolice, co na pewno przyda się osobom,które zdecydują się na podróż za koło podbiegunowe. Fotki rewelacja :) Pozdrowienia gorące dla Was!
Swietna mieliscie wyprawe, sliczne fotki tylko pozazdroscic tego polarnego powiewu swiezosci! ;-) :-)
Pozdrawiam serdecznie i niecierpliwie czekam na relacje z sezonu 2013 ;-)
– Ola
Fotki chyba są wybrane z całego sezonu skoro tyle słońca na nich widać ;) Byłem w tym roku na przełomie lipca i sierpnia w Norwegii i słońca miałem jak na lekarstwo. Może na północy jest lepiej, bo ja byłem w południowej części kraju- najdalej dojechałem do Kristiansund i przejechałem wzdłuż wybrzeża aż do Oslo i potem do Karlskrony . W Szwecji za to było bardzo ładnie, dużo słońca, ale Norwegia to chmury i deszcz przez większość czasu z 11-dniowego wyjazdu.
Ale i tak jeszcze do Skandynawii wrócę ;) Tylko tym razem przez Litwę, Łotwę i Estonię na Nordkapp i droga powrotna przez Norwegię :)