Oto kolejna część relacji z mojego wyjazdu na Bałkany. Osią tej historii jest masa bezinteresownej pomocy, którą w potrzebie otrzymałem w Albanii od zupełnie obcych ludzi. Poznajcie i zapiszcie również miejsca, które warto odwiedzić podróżując przez tę część Europy.
Tekst i zdjęcia: Dariusz Drążkiewicz
Na umówione śniadanie stawiam się u Vinki o 7:00. Plan jest taki, aby zjeść i szybko ruszyć w drogę. Po chwili zjawia się Mišo i pyta o moją trasę. Gdy dowiaduje się, że będę jechał w okolicach Plav, od razu daje mi namiar na swojego znajomego, który prowadzi ośrodek z domkami letniskowymi w okolicy Plav, tuż nad granicą z Albanią. Rozmawiamy, nagrywam z nim wywiad i dostaję propozycję odwiedzenia Crno Jezero. Co prawda z kempingu jest 25 minut na nogach, jednak mnie ten czas kurczy się w oczach. Przystaję na propozycję i po chwili jesteśmy już w samochodzie.
Po drodze Mišo obserwuje samochody i zatrzymuje się przy każdym kamperze przy ulicy, samochodzie na zagranicznej rejestracji stojącym na poboczu czy motocyklistach robiących sobie przerwę bądź szykujących się do drogi i wkłada za boczną szybę lub wręcza osobiście wizytówki z namiarem na kemping. Tak prowadzi reklamę i zdobywa przyszłych klientów. Dojeżdżamy do parkingu z budką opłat za wejście, jednak Mišo otwiera wszystkie w Czarnogórze, takie przynajmniej mam wrażenie, i wchodzimy za przyzwoleniem znajomego strażnika parku. Szybkim krokiem docieramy do jeziora.
Crno jezero leży u stóp góry Međed, jednego ze szczytów gór Durmitor. Ma powierzchnię ponad 500 hektarów i głębokość do 40 m. Składa się w rzeczywistości z dwóch jezior, które nazywają się Veliko Jezero i Malo Jezero. Obydwa jeziora połączone są wąskim kanałem, który w lecie wysycha i wtedy powstają dwa odrębne zbiorniki wodne. Mišo oprowadza mnie po najlepszych miejscówkach do zrobienia zdjęć. Trzeba przyznać, że widok jeziora z górującym szczytem robi wrażenie. Pogoda jest doskonała więc efekt jest tym bardziej widowiskowy.
Wracamy do ośrodka, a ja w pośpiechu pakuję motocykl i ustalam jeszcze z Mišo, że kanion Tary jest jednak otwarty i można nim jechać. Trochę mnie to dziwi, bowiem Google Maps ewidentnie nie chce tam prowadzić, mimo próby wymuszania przeze mnie przejazdu tamtędy. Postanawiam zaufać jednak lokalnej wiedzy i ruszam w kierunku kanionu. Przez most już przejeżdżałem, więc zrobię tylko kilka zdjęć i przekonam się, kto miał rację – Google Maps, czy Mišo. Na odchodne dostaję butelkę z domową rakiją miodową, którą mam zamiar dowieźć do Polski.
Polecam wszystkim: Camp Apartments Razvršje, Razvršje bb, 84220, Czarnogóra
Koordynaty: 43.148326139188, 19.107754290968277
Europejski Wielki Kanion
Kanion Tary jest najgłębszym kanionem w Europie i drugim najgłębszym na świecie (zaraz po Wielkim Kanionie w USA). Stanowi część Parku Narodowego Durmitor. Rozciąga się od Bistricy w Czarnogórze do Humu w Bośni i Hercegowinie, czyli przez ponad 82 km. Ostatnie 36 km tworzy granicę między tymi państwami. Kanion ma do 1300 m głębokości. Został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Wczoraj podziwiałem kanion z góry, a dzisiaj rozpoczynam trasę wzdłuż rzeki Tara, przy często odwiedzanym przez turystów moście Đurđevića. Most został zbudowany w latach 1938-1940, ma 365 metrów długości, 170 metrów wysokości, a jego łukowa konstrukcja opiera się na pięciu przęsłach. Dodatkową atrakcją przy moście jest zjazd na mającej prawie kilometr długości tyrolce poprowadzonej nad kanionem tuż obok mostu Đurđevića. Koszt zjazdu czynną w sezonie tyrolką to ok. 25 euro. Chętnie bym się skusił, jednak goni mnie czas.
Ruszam zatem drogą zamkniętą na Google Maps, a otwartą wedle Mišo. Po drodze grupa motocyklistów macha mi, żebym zawrócił, bo droga zamknięta. Mój niepokój wzrasta, bo jeżeli faktycznie droga jest zamknięta, to będę musiał robić potężne kółko, a jestem w ogromnym niedoczasie. Widoki są dość ciekawe, choć bardziej podobał mi się kanion Pivy. Jakoś widok jeziora i gór przemawiał do mnie bardziej, aniżeli mała rzeczka lekko w dole i droga poprowadzona w wąskim przesmyku pomiędzy górami. Kwestia gustu…
Nagle moje przemyślenia przerywa znak informujący o robotach drogowych i uchylona lekko brama budowy. Staję na chwilę i biję się z myślami, czy jechać dalej. Ryzykuję i jadę po szutrowej drodze, za zakrętem widzę pracujących ludzi i ciężki sprzęt. Trudno, najwyżej mnie zawrócą – myślę sobie. Dojeżdżając bliżej widzę stojącego na poboczu busa i samochód na polskiej rejestracji. Pytam jeszcze spod kasku, czy przejedziemy. W odpowiedzi dostaję, że od 11:00 będą puszczać ruch. Jest 10:50. Tak więc grzecznie czekam, zamieniam kilka zdań z polską parą i rzeczywiście o 11:00 ciężki sprzęt zjeżdża i powstaje wahadełko kierowane przez robotników drogowych. Kurzy się okropnie, jednak dla mnie nie ma to znaczenia, bo to mała cena za duży zysk czasu.
Podczas drogi ciągle biję się myślami, czy odwiedzić Isata w jego ośrodku. Z jednej strony czas, z drugiej kolejne miejsce, kolejny ciekawy człowiek, kolejna przygoda. Zatrzymuję się i wyciągam podpinki z kurtki, bo robi się coraz cieplej. W miejscowości Mateševo kieruję się widokową drogą M9 w stronę miasta Andrijevica. Jest ona oznaczona jako widokowa, jednak widoki są średnie, asfalt miejscami doskonały, aby po chwili pojawiły się ogromne dziury. Taki rollercoaster, bo gdy już myślę, że jest pięknie, to za chwilę omijam wielkie wyrwy. Niezbyt podoba mi się ta droga, a widoków też jak na lekarstwo. Wpadam w końcu na drogę P9, mijam Plav i Plavsko Jezero, które niezbyt mi się podoba. Decyduję jednak na wizytę u Isata. W Gusinje trafiam na pierwszy meczet, trochę gubię drogę, jednak pytam mieszkańców, którzy z uśmiechem pomagają wrócić na odpowiednią drogę.
Odrobina Podlasia na granicy Czarnogóry i Albanii
Po chwili dojeżdżam do Eko Katun Prokletije w Vusanje. Nieśmiało wchodzę na teren ośrodka i mówię głośno „Dzień dobry” do krzątającej się kobiety. W odpowiedzi słyszę „Oooo! To Ty! Dzień dobry!”. Okazuje się, że to pani Danuta, żona Isata, z którym prowadzą wspólnie ośrodek. Pani Danuta przyleciała dzisiaj z Belgii, gdzie mieszka i pracuje od ponad 20 lat. To tam poznała Isata. Jakiś czas temu wspólnie zdecydowali o powrocie w rodzinne strony Isata, do jego rodzinnego domu, i zbudowaniu ośrodka domków letniskowych. Okolica jest przepiękna. Pani Danuta pochodzi z Podlasia i chętnie opowiada o swojej historii, historii ośrodka, problemach z personelem, trikach gości, planach, synach. Od razu poczułem się tutaj jak w domu.
Zrobiłem sobie obiad i gdy zacząłem go jeść, nadjechał Isat. Witamy się jak starzy dobrzy znajomi. Oczywiście Mišo zapowiedział mnie i przedstawił, i stąd również pani Danuta wiedziała od razu, kim jestem. Isat oburzył się bardzo, że jem swoje jedzenie. Próbowałem wytłumaczyć, że wszystko jest w porządku, ale usłyszałem tylko, że nic nie jest w porządku. Nie znam francuskiego, bo w takim języku to polsko-czarnogórskie małżeństwo się porozumiewa. W każdym razie na stół wjechało zimne piwo, rakija i lokalne przysmaki – ser, kiełbasa, cebula. Do tego Pani Danuta przygotowuje kawę w specjalny sposób.
Smakuje wyjątkowo dobrze. Siedzimy z Isatem, bowiem pani Danuta pobiegła ogarniać domki. Isat mówi po polsku i opowiada o okolicznych atrakcjach. Jest ich tutaj ogrom – piesze wędrówki po pobliskich górach, wypożyczalnia quadów, rowerów, Albania prawie za płotem. Z wielką niechęcią zbieram się w dalszą drogę. Chciałbym tutaj zostać na noc. Wielka szkoda, że wcześniej nie wiedziałem o tym miejscu. Mam dzisiaj jednak dojechać do Theth. Pytam na odchodne Isata, czy jest gdzieś stacja benzynowa, bo paliwa zostało mi na jakieś 80 km. „Spokojnie dojedziesz do Hani i Hotit, tam na rondzie jest stacja. Tam zatankuj” – radzi.
Polecam wszystkim: Eko Katun Prokletije, Vusanje, 84326 Gusinje, Czarnogóra
Koordynaty: 42.531527387983374, 19.83342259662145
Ruszam zatem, bo przede mną Albania i najpierw słynna widokowa droga SH20. Do granicy docieram w kilka chwil i zaczynam rozumieć rzuconą mimochodem podczas rozmowy przez panią Danutę uwagę o zielonej granicy. Rzeczywiście jest to szlaban, obok stoi mała budka i tyle. Dość łatwo byłoby się obok tego szlabanu przecisnąć. Przy kontroli albańskiej sprawa ma się podobnie i gdyby nie kręcący się celnik, to bym ten punkt przejechał, bo szlaban był otwarty i prawie go nie zauważyłem. Szybkie sprawdzenie dokumentów i wjeżdżam do Albanii.
Albania – sprawa się rypła, ale tylko pozornie
Sunę drogą SH20 wzdłuż rzeki Cem. Ruch jest znikomy, widoki przepiękne. Szosa wije się lekkimi zakrętami i trudno znaleźć jakikolwiek prosty odcinek. Co jakiś czas serpentyny. Idealna droga na motocykl! SH20 prowadzi przez Góry Przeklęte, stanowiące najwyższe pasmo Gór Dynarskich i od 2016 roku jest całkowicie wyasfaltowana. Całość ma ok. 65 km, a jej najpopularniejszym miejscem jest punkt widokowy na serpentyny w Rrapsh na Przełęczy Leqet e Hotit.
To właśnie tutaj spotykam grupę Szwajcarów podróżujących na Vespach. Od razu zaczynamy rozmawiać, żartować, dobrze się bawić przy robieniu zdjęć. W pewnym momencie podchodzi do mnie jeden z nich i mówi: „Widziałeś swoją przednią oponę? Musisz ją koniecznie wymienić, bo ma pęknięcia”. Podchodzę zatem z nim do motocykla i rzeczywiście ma rację. Opona wydaje właśnie ostatnie tchnienie na serpentynach. Nie jest pierwszej nowości, ale byłem pewien, że da radę. Niestety nie dała i faktycznie pojawiły się pęknięcia. Dalsza jazda robi się niebezpieczna, tym bardziej, że dzisiaj mam dojechać do Theth wąską i krętą drogą. Szczerze mówiąc, boję się dalszej jazdy, jednak ruszam, bo cóż mi zostało.
Po kilkunastu kilometrach zjeżdżam o wiele niżej, przebijam się przez stado owiec na głównej drodze i dojeżdżam do wspomnianej przez Isata stacji na rondzie. Tankuję i dowiaduję się, że nie ma możliwości płatności kartą. Jak się później okaże, jest to standard w Albanii. Płatność kartą praktycznie nie istnieje, bo Albańczycy wierzą w gotówkę, a nie ufają bankom. Rozwiązanie jednak okazuje się bardzo proste, bowiem można płacić w euro, a kurs jest banalnie prosty do przeliczenia: 1 EUR = ok. 100 LEK. Jest to powszechna procedura na stacjach czy w sklepach i nigdzie nie spotkałem się z próbą oszustwa przy kursie. Problem może jednak pojawić się przy wydawaniu reszty i bywało, że resztę dostałem w albańskiej walucie.
Po zakończeniu procedury tankowania i rozliczania pytam pracownika stacji, czy nie zna jakiegoś warsztatu lub sklepu motocyklowego w okolicy. Ten nie mówi dobrze po angielsku, więc woła Davida, który patrzy na oponę, kręci głową i woła Bernarda. Coś mówią po albańsku między sobą i Bernard mówiący znakomicie, podobnie jak David, po angielsku mówi: „Jest tutaj niedaleko warsztat tylko dla lokalnych mieszkańców. Mogę cię tam zawieźć samochodem i zobaczymy co on powie, może kogoś zna, może ci pomoże. Tylko jeszcze weźmiemy kolegę, który tankował ci motocykl, bo to akurat w jego stronę”. Niezbyt mam wyjście, więc z duszą na ramieniu zgadzam się na tę propozycję, odstawiam motocykl trochę dalej, gdzie przy stoliku siedzi trzech ubranych na czarno mężczyzn. W pośpiechu otwieram jeden z kufrów, gdzie mam kamery, dokumenty, najcenniejsze rzeczy i drżącymi rękami niezdarnie pakuje wszystko do plecaka.
Z tyłu pojawia się Bernard i zapewnia, że tutaj motocykl jest bezpieczny, bo mają monitoring oraz ochronę. Widzi, że im nie ufam, a to co spakowałem do plecaka znowu wypadło do kufrów. Dodatkowo wskazuje na siedzących obok mężczyzn i z uśmiechem mówi: „Zobacz, twój motocykl i ty jesteście tutaj naprawdę bezpieczni. Oni mają nawet przy sobie broń, żebyś się tak czuł”. Nie wierzę w to co usłyszałem i lekko przerażony patrzę, jak jeden z panów wstaje, dumnie pokazuje kaburę z pistoletem przy pasku, a mnie oblewa zimny pot. „Jesteś bezpieczny. Faktycznie mamy broń, ale jesteśmy celnikami i znajomymi Bernarda. Kręcimy się po okolicy sprawdzając samochody w nocy. To jest nasze ulubione miejsce na kawę. Będziemy tu jeszcze dzisiaj w nocy przynajmniej dwa razy. Jakby się coś działo zawsze możesz się do nas zwrócić”. Pokazują naszywki na rękawach i odznaki. Bernard kona ze śmiechu za mną.
Wsiadamy do samochodu, dojeżdżamy do warsztatu, który okazuje się zamknięty. Podrzucamy do domu pracownika Bernarda, który okazuje się synem właściciela stacji. W drodze powrotnej Bern rzuca z szerokim uśmiechem dojeżdżając do stacji: „Miejmy nadzieję, że motocykl nadal stoi u nas”. Okazuje się, że stoi i ma się dobrze. Właśnie jednak uświadomiłem sobie, że nie dojadę do Theth i pytam Berna, czy zna jakiś hotel w okolicy. „My mamy z tyłu stacji mały hotel. Doba kosztuje 15 Euro. Jeżeli masz ochotę, to zatrzymaj się u nas. Jutro zajmiemy się oponą i wymianą. Może w Szkodrze się uda” – odpowiada. Przystaję na propozycję prosząc Davida, żeby zadzwonił do hotelu w Theth i wyjaśnił, że nie dotrę. Czyni to z przyjemnością, a ja pogodziłem się z kosztami niezrealizowanej rezerwacji, jak się później okazało, zbyt pochopnie.
Siadamy z Davidem i Bernardem przy stoliku na zewnątrz. Bern proponuje piwo na koszt firmy. I tak zrobili dla mnie dużo, więc trochę się bronię, jednak Bern woła pracownika i każde mu przynieść albańskie piwo. Ja przypominam sobie o rakiji od Mišo. Idę zatem po nią i stawiam na stole. Co chwilę na stację przychodzą nowi goście. Na chwilę siada z nami Boyko, któremu nalewam miodówki. W ramach podziękowania dostaję malutką buteleczkę z jego domowym alkoholem. Bern jest pod dużym wrażeniem: „Boyko pracuje u nas długo i nigdy nikomu nie zaproponował buteleczki z jego wyrobem. Nawet ja nigdy nie próbowałem”.
Większość gości na wejściu próbuje odrobimy miodówki i jest nią zachwycona. Jestem trochę zdziwiony tym lekkim tłumem. Pytam więc Bernarda, czy tutaj zawsze tak jest wieczorem. Odpowiedź mnie zaskakuje – w okolicy wyłączają prąd, a dzisiaj jest pierwszy mecz w Lidze Mistrzów – Bayern Monachium kontra Real Madryt. Stacja jest jedynym miejscem z prądem i dostępnym telewizorem w promieniu kilku kilometrów. Nie dziwi więc fakt, że wszyscy znajomi z okolic przyszli oglądać mecz. Dla mnie jest to świetna okazja, aby poznać mieszkańców i porozmawiać z nimi przez chwilę. Poznaję więc pszczelarza, sprzedawcę ubezpieczeń, hodowcę drobiu, hodowcę kóz, kierowcę, byłego emigranta do Michigan. Pojawia się również Tony, który usłyszawszy moją historię i miejsce, gdzie miałem spać, od razu dzwoni do hotelu i załatwia, aby mnie nie obciążali kosztami. Okazuje się, że jeździ tam regularnie z towarem i zna właścicieli.
Wszyscy oglądają w środku mecz. My z Bernardem kończymy rakiję na zewnątrz, a Boyko (pracownik stacji) donosi kolejne piwa. Jedziemy jeszcze do sklepu kupić coś do jedzenia i dalej biesiadujemy. Gdy mecz się kończy przez nasz stolik przewijają się kolejni goście. Wieczór kończę późno w nocy z Boyko i Davidem, który prosi, abym postawił motocykl przed jego budką wartowniczą. W pokoju padam na łóżko i od razu zasypiam.
Kolejny dzień budzi mnie piękną pogodą i kacem. Jest 8:00, więc ogarniam się powoli. Schodzę na stację, a w biurze jest już Bernard. Proponuje kawę i rogalika. Oczywiście na koszt firmy. Po chwili znowu siedzimy wspólnie przy stoliku, a Bern rozpoczyna dzwonienie w sprawie mojej opony. Wszystko było dobrze, gdyby nie 1. maja, a więc, podobnie jak w Polsce, święto państwowe. Cała Albania ma wolne i sprawa lekko się komplikuje. Bern spokojnie próbuje do różnych znajomych, a ja oglądam, jak przez rondo przechodzi stado owiec, które nie przejmuje się ruchem. Samochody czekają, jedna z owiec przechodząc pod znakiem zaczepia się o niego i szarpie się chwilę. Nieco dalej stado kóz przechodzi przez tory kolejowe poganiane przez pasterza. Wszystko to na tle pięknych gór.
Polecam wszystkim: Kokaj 3B Autogrill, Terminali Hani i Hotit,Hot, 4001 Hani Hotit, Albania
Koordynaty: 42.33534032895646, 19.434819817525828
Nagle jest! Bernard dodzwania się do właściciela sklepu z oponami w Szkodrze. Jest to jakiś znajomy znajomego. Mają oponę, mogę po nią przyjechać. Jak przyjadę, to załatwią wymianę. Po tej wiadomości uspokoiłem się i niespiesznie dopiłem kawę. „Jakiś chyba smutny jesteś” – powiedział Bern. Tłumaczę mu, że na pewno nie jestem smutny, a spokojny i szczęśliwy, że trafiłem w to miejsce, że poznałem wczoraj tych wszystkich ludzi mogąc choć przez chwilę uczestniczyć w ich codziennym życiu, że sprawę opony mam załatwioną więc teraz mogę całkowicie się zrelaksować i cieszyć chwilą.
To jest plus podróżowania samotnie – na nikogo nie muszę czekać, nikt nie musi czekać na mnie, robię co chcę i jak chcę. Siedzimy w ciszy dłuższą chwilę, a ja rozleniwiam się zupełnie. Potem prowadzimy dość uduchowioną rozmowę, po której stwierdzamy obaj, że w tej sytuacji czujemy palec Boży – ja go spotkałem, gdy potrzebowałem pomocy, a on mnie jeszcze nie wiadomo dlaczego, ale na pewno nie bez powodu. Przyszłość przyniesie odpowiedź w swoim czasie.
Chwilę po 10:00 ruszam w drogę. Żegnają mnie Bernard i Boyko. Jadę główną drogą do Szkodry. Podróż zajmuje mi jakieś 40 minut. Wjeżdżam do miasta i nagle ruch się zagęszcza, a przepisy jakoś tak się rozmywają. Jadę dwupasmową główną arterią miasta, po lewej wpychają się samochody, po prawej również, do tego piesi przechodzący gdzie im pasuje, wszędzie rowery. Pierwsze rondo zupełnie mnie zbiło z tropu i do tej pory nie wiem, kto ma pierwszeństwo – będący na rondzie, pierwszy dojeżdżający do ronda, zjeżdżający z wewnętrznego pasa. Mam wrażenie, że nikt nie patrzy na boki i po prostu jedzie w nadziei, że inni na niego uważają. Pierwszy raz spotykam się z czymś takim.
Nagle samochód przede mną zatrzymuje się na prawym pasie, kierowca wychodzi, trzaska drzwiami i wchodzi do pobliskiego sklepu. Cały pas zablokowany, ja odpycham się do tyłu nogami, żeby wyminąć, za mną samochody też wymijają mnie i stojący samochód, mnie jest ciężko się wepchnąć. Potem jeszcze spotka mnie kilkukrotnie zawracanie na całkiem dużych skrzyżowaniach, co już w ogóle jest dla mnie zaskoczeniem. Jeszcze, żeby patrzyli, czy ktoś jest obok nich, kiedy zawracają na środku wielkiego skrzyżowania, ale nie! Po prostu zawracają. Dla mnie szok!
Dojeżdżam do sklepu, w którym czeka na mnie Andrici, właściciel. Opona już na mnie czeka, jednak nie ma możliwości płatności kartą. Stawiam zatem motocykl na chodniku przed sklepem i idę do bankomatu. Wypłacam określoną kwotę i wracam. Wspólnie mocujemy oponę do motocykla i Andrici dzwoni do swojego kolegi wulkanizatora. Podaje mi cenę i adres. Ruszam znowu w ten nieskoordynowany ruch drogowy i po jakimś czasie docieram do malutkiego warsztatu wciśniętego między kawiarnię i sklepik z mięsem.
Florian, bo tak ma na imię wulkanizator, macha do mnie, abym podjechał chodnikiem do niego. Wjeżdżam zatem, witam się i od razu dowiaduję się, że Florian nie mówi w ogóle po angielsku. Dogadujemy się na migi, stawiam motocykl na środkową nóżkę i od razu robota rusza. Odstawiam kask na stojący obok stolik, chwilę stoję zagubiony i nagle czuję, jak ktoś łapie mnie pod rękę i bardzo stanowczym ruchem prowadzi gdzieś. Spoglądam na niewysokiego mężczyznę i pomimo obaw daję się prowadzić. Wchodzimy do kawiarni oddalonej o dwoje drzwi (nie bezpośrednio obok warsztatu), mężczyzna pokazuje dwie filiżanki na kawę. Wskazuję na większą. Kawa płynie z ekspresu, a pan łapie mnie znowu pod rękę i sadza przy stoliku na zewnątrz. Po chwili przynosi kawę i zimną wodę. Chcę zapłacić, jednak stanowczo odmawia. Co więcej, proponuje internet, podając mi hasło do swojej sieci. Jan, bo tak ma na imię, jest właścicielem tej kawiarni, również nie mówi po angielsku.
Siedzę zatem na zewnątrz przy stoliku, nikt nie mówi po angielsku, obserwuję albańskie życie, ulica tętni życiem, naprzeciw na drzewie zamontowany jest telewizor, który Jan ogląda przy stoliku ze mną. Ja nadrabiam zaległości w kontakcie z bliskimi korzystając z dostępu do internetu, popijam kawę i czekam na koniec prac. Komunikuję się z Janem przy pomocy Google Translate. Gdy dowiaduje się, że jestem z Polski, znowu łapie mnie pod rękę i prowadzi do środka. Na ścianie wisi polski szalik, na ladzie polska flaga i zdjęcie motocyklistów w podziękowaniu za gościnę. Wcześniej nie zauważyłem tego. Proszę o wspólne zdjęcie na tle polskiego szalika, Jan obejmuje mnie z tyłu i czuje, że mam całkowicie mokrą koszulkę na plecach. Robimy zdjęcie, prosi abym poczekał, wchodzi za ladę, wyciąga ręcznik, wraca i wyciera mi plecy pod koszulką. Bardzo mnie tym wzruszył. Cóż za empatia!
Siadamy znowu przy stoliku, a ja w tle słyszę, jak Florian nabija oponę, a następnie spuszcza z niej powietrze. Gdy całość powtarza się któryś kolejny raz podchodzę i widzę, że opona nie chce wskoczyć na felgę. Gdy dolega z jednej strony, z drugiej się blokuje. Gdy Florian poprawia oponę w miejscu, gdzie nie dochodziła, sytuacja powtarza się w innym miejscu. W kawiarni obok wybucha awantura podchmielonych Albańczyków i już myślę, że się rzucą na siebie. Widząc niepokój w moich oczach dwóch mężczyzn w środku uśmiecha się do mnie i ręką pokazuje, żebym się nie bał i uspokoił. Awantura cichnie, na ulicy pojawia się Andrici, który trąbi do Floriana i pyta, czy wszystko w porządku. Do mnie również macha, uśmiecha się i odjeżdża. Przyjechał sprawdzić, czy trafiłem.
Florian walczy z oponą cierpliwie smarując smarem, nabijając, poprawiając, podważając, dociskając, ale za każdym razem musi znowu spuścić powietrze i spróbować raz jeszcze. Ja coraz bardziej się denerwuję, że utknę tutaj na kolejny dzień. Florian jest chyba najspokojniejszym mechanikiem na świecie. Nawet słowem się nie zająknął, nie przeklął, nie zdenerwował tylko cierpliwie robił swoje. Zajęło mu to około 30 minut, zanim uporał się oponą i felgą. Ja byłem już tak rozbity, układając plan na wypadek niepowodzenia, że gdy usłyszałem, że opona wskoczyła na felgę, łzy stanęły mi w oczach ze szczęścia. Jan stojący obok tylko złapał mnie w pasie, pokazał na Floriana i na swój nos jasno dając do zrozumienia, że Florian zna swoją robotę i po prostu wiedział, że to się w końcu uda.
Moto Servis Loli, Rruga Pogej, Shkodër, Albania
Koordynaty: 42.07364916448008, 19.519902489666062
Dostaję od Jana kolejną zimną wodę i po montażu opony ruszam dalej. Jestem nadal lekko roztrzęsiony, więc gubię drogę i tracę czas. Nie mam go już wcale, aby zwiedzić cokolwiek w mieście, a szkoda, bo jest to największy ośrodek gospodarczy i kulturalny w północnej części Albanii. Są tutaj muzea i teatry, ruiny średniowiecznej twierdzy Rozafy, kościół Najświętszej Marii Panny (z drugiej połowy XV wieku), meczet (z drugiej połowy XVIII wieku), katedra św. Szczepana (z XIX wieku) czy znajdujący się na liście zabytków kulturowych Albanii most Mesi na rzece Kir. Przejeżdżam obok twierdzy i jadę na południe. Po kilkunastu kilometrach skręcam w drogę SH28, która przechodzi w drogę SH5. Już wjeżdżając na nią wiem, że braknie mi czasu na bardzo znane i polecane dla motocyklistów drogi SH22 i SH23. Godzę się z tym i jadę dalej.