Czy żeby pojechać w długą, turystyczną trasę, trzeba mieć do tego odpowiedni motocykl? Wiktoria stwierdziła, że nie. Swoim enduro, dwusuwowym Kawasaki KDX 125 SR z 1999 roku, w 6 dni pokonała 2000 km, świetnie się przy tym bawiąc i zwiedzając.
Tekst i zdjęcia: Wiktoria Moroz
Można powiedzieć, że historia tego wyjazdu zaczęła się pisać już dwa lata temu, kiedy to szukałam pomysłu na wyjazd swoim motocyklem. Przeglądałam zdjęcia rodzinne i, zainspirowana nimi stwierdziłam, że zrobię pierwszą długą podróż swoim motocyklem nad polskie Morze Bałtyckie. Trasa z Olsztyna (stolicy woj. warmińsko-mazurskiego), przez Sztutowo do Stegny i z powrotem wynosiła 340 km. Ten wyjazd był pamiętny, nie tylko dlatego, że był pierwszy, ale też, a może i przede wszystkim przez poważny defekt motocykla, który miał uszkodzoną uszczelkę pod głowicą i brak chłodzenia. Dodatkowej pikanterii dodawała jazda na oponach kostkowanych… Mimo wszystko – udało się, a ja poczułam, że podróżowanie motocykle to coś, co bardzo mi się podoba.
Po tej podróży kolega zarzucił pomysł, by pojechać z nim w góry. Jednak od tametego czasu minął rok, w trakcie którego nabawiłam się kontuzji, eliminującej mnie z tego typu aktywności. We wrześniu 2019 roku przypomniałam sobie jednak o tym pomyśle i zaczęłam robić kalkulacje całego wyjazdu. Planowałam trasy i zaczęłam szykować motocykl -zamontowałam opony na asfalt, a na chłodnicę wentylator. Mojemu chłopakowi zaproponowałam wzięcie udziału w całym przedsięwzięciu – jechałby ze mną jako mobilny serwis. Oczywiście zgodził się!
Niestety w marcu pojawiła się pandemia i cały wyjazd stanął pod wielkim znakiem zapytania. Powiedziałam sobie, że jeżeli zniosą zakaz przemieszczania się do czerwca, to pojedziemy! Najwyżej będziemy spali w namiocie, albo aucie. Gdy tylko tak się stało, wiedziałam już, że wszystko się uda. W dzień naszego wyjazdu uzupełniłam wszystkie płyny w Kdxie, a ich zapas zapakowałam do bagażnika auta mojego chłopaka. Wrzuciłam do niego nawet podnośnik i kołderkę dla niego (Kdxa). Niestety nie zdążyłam pozbyć się wszystkich usterek z motocykla, z powodu braku zamówionych wcześniej części, które nie zdążyły dotrzeć do mnie. Cóż, chciał nie chciał, musiałam jechać z zacinającym się pływakiem gaźnika oraz nie do końca sprawnym sprzęgłem.
Wyruszyliśmy z Olsztyna i kierowaliśmy się na Łódź, jechaliśmy bocznymi drogami ze względu na lekką i wysoką budowę motocykla. W połowię naszej drogi dopadła nas ulewa, założyłam więc worki na śmieci na nogi, narzutę na kurtkę i jechaliśmy dalej. W Łodzi mieliśmy nocleg i pierwszy serwis – naciąganie łańcucha i uzupełnienie dozownika olejem. Następnego dnia ruszyliśmy na Częstochowę i zaczęły pojawiać się problemy podczas jazdy – pływak w gaźniku zaczął dawać o sobie znać i motocykl tracił moc. Dojechaliśmy do Jasnej Góry. Zauważyłam wtedy kolejną usterkę w moim pięknym „Złomku” – przestała palić się lampa przednia, a z silnika zaczął kapać olej. Mało, bo tylko 3 kropelki, ale to już mnie wystraszyło. Zrobiliśmy krótki postój na naprawę – wydłubanie stopionego plastiku na wtyku żarówki.
Ruszyliśmy w stronę kolejnych punktów zaczynających Szlak Orlich Gniazd – Zamku w Olsztynie,
Zamku w Bobolicach,
Ruin Zamku w Mirowie
i do Maczugi Herkulesa.
Dojeżdżając do Maczugi dopadła nas noc i powróciła moja kontuzja, ale mimo wszystko kontynuowaliśmy jazdę aż do Zakopanego.
Dojechaliśmy o 1:00 w nocy. Dopiero rano zauważyliśmy jaki mamy piękny widok z domku, w którym wynajęliśmy pokój.
Po odpoczynku pojechaliśmy na Krupówki, a później do szpitala. Odpoczęłam sobie jeden dzień od jazdy motocyklem. Wyjeżdżając z domku zwróciłam uwagę na znaki informujące o nachyleniu drogi, które do naszego obiektu wynosiło aż 39%! Zajechałam po drodze do bardzo ciekawej miejscowości Suche,
Motocykl już jednak nie dawał rady przez pływak. Wracając z kontuzją, na silnych lekach przeciwzapalnych i robiąc przerwy na chłodzenie (motocykla) i masaże (mnie, przez mojego kochanego chłopaka), zajechaliśmy jeszcze do Krakowa na Wawel,
ponownie do Maczugi Herkulesa,
odwiedziliśmy ruiny Zamku w Rabsztynie
i Zamek w Ogrodzieńcu.
Po zwiedzeniu tych zabytków kierowaliśmy się prosto na Łódź.
Kolejnego dnia pojechaliśmy do miejscowości znanej przez właścicieli potężniejszych maszyn czyli Łututów (Lututów), kolejnym punktem był Koniec Świata
i nawet na Końcu Świata motocykl miał jeszcze trochę życia w sobie i dowiózł mnie z powrotem do domu, do Olsztyna, choć nie bez dramatów. 30 kilometrów od domu skończyło się kończyć sprzęgło i co chwile motocykl zwalniał, bo rozłączał się napęd. Na szczęście mimo tej poważnej usterki dojechał do domku.
Teraz mogę z dumą powiedzieć, że 21-letni motocykl enduro 2T przejechał wzdłuż całą Polskę!