To był jeden z tych letnich dni, w które gotuje się nawet piwo w lodówce. Oczywiście przesadzam, ale tej niedzieli upał był niemiłosierny. Miałem wybór – albo leżeć na kanapie i umierać przy szumie wiatraka, albo polecieć jednośladem w plener w poszukiwaniu naturalnego wiatru i kilku zbiorników wodnych po drodze. Postawiłem na to drugie rozwiązanie i pewien kompromis w kwestii ubioru.
Szybki rzut oka na pojazdy, które akurat mam do dyspozycji. Moje prywatne Kawasaki Tengai i testowy skuter Suzuki Address 125. Wyobraziłem sobie siebie pakującego się w kompletny strój motocyklowy przy 35 stopniach w cieniu, następnie zdejmującego go nad wodą, ponownie zakładającego, ponownie zdejmującego… Nie ma mowy. Jadę skuterem, w zwykłych trampkach, jeansach motocyklowych, cienkiej bluzie i lekkich motocrossowych rękawiczkach. Tylko kask taki jak zawsze, prawilny, certyfikowany, ze szczęką.
Strój niekompletny, strój niewłaściwy? Tak, ale w tych warunkach pogodowych, na tym rodzaju jednośladu i przy jego mocy (ok. 9 KM) to moja świadoma decyzja. Minimum wymagane prawem i pewnym rozsądkiem spełnione. Dzwonię do kumpla, który z braku czasu na zrobienie prawka jeździ chińskim scramblerem 125. Chętnie ruszy się z domu. OK, jedziemy. Tempo przelotowe 70-80 km/h. Mało? Wystarczająco, zwłaszcza w lekkim stroju. To niedzielna popołudniowa wycieczka, a nie wyprawa w poszukiwaniu wielkich wrażeń. Jest luźno, jest przyjemnie.
W rytmie disco z pola
Chcemy trochę zobaczyć, trochę pojeździć i regularnie się schładzać. Ruszamy z naszej pięknej miejscowości Cegłów (blisko Mińska Maz.) i kierujemy się w stronę najbliższego zbiornika wodnego. Jest nim Zalew Karczunek w Kałuszynie. Obiekt powstał całkiem niedawno, ma dużą plażę i bogatą infrastrukturę. Zimą wpadam tam na morsowanie. Zazwyczaj jest umiarkowanie zatłoczony, ale w dni takie jak wakacyjna upalna niedziela przeżywa prawdziwe oblężenie. Setki aut zajmują nie tylko cały parking, ale też ogromny trawnik obok niego. Ścisk, pokrzykiwania i disco-polo z przenośnych głośników. Człowiek gotuje się od samego patrzenia. Nie ma mowy, ruszamy dalej.
Jedziemy na wschód i przez Grębków docieramy do Nowej Suchej. Działa tu kameralny skansen, którego oficjalna nazwa to Muzeum Architektury Drewnianej Regionu Siedleckiego. Bardzo malowniczy obiekt, który mijałem wielokrotnie, a teraz chciałbym odwiedzić. Niestety skansen okazuje się czasowo zamknięty. Powód widać od razu – zaparkowane wewnątrz ciężarówki i kampery ekipy filmowej. To plan zdjęciowy! Cóż, wpadnę tu później, co i wam polecam przy okazji wizyty w tych stronach.
Trochę historii
Jadąc dalej przekraczamy najpierw rzekę Kostrzyń, a następnie spokojny, kręty i przepiękny Liwiec, po którym uwielbiam pływać kajakami z moimi dziećmi. Dziś jest to część województwa mazowieckiego, które ciągnie się pod samą granicę z Białorusią, ale historycznie tereny za Liwcem to już Podlasie. Wjeżdżamy do miejscowości Mokobody i coś nam się lekko nie zgadza. W centrum skromnej (ale ładnej) wsi stoi okazały neoklasycystyczny kościół, jakby przeniesiony z bardziej prestiżowej lokalizacji.
To nie przypadek. Mokobodzka świątynia pw. Św. Jadwigi, autorstwa Jakuba Kubickiego, powstała na przełomie XVIII i XIX wieku. Jest czterokrotnie pomniejszoną wersją projektu, jaki wspomniany architekt wykonał na ogłoszony przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego konkurs na Świątynię Najwyższej Opatrzności – wyraz wdzięczności narodu za uchwalenie Konstytucji 3 Maja. Kubicki konkurs wygrał, ale do budowy świątyni w pobliżu warszawskich Łazienek nigdy nie doszło z powodu wkroczenia wojsk rosyjskich po trzecim rozbiorze Polski. Osobiście nie korzystam z usług firmy, do której należy ten obiekt, ale patrząc na niego żałuję, że nie powstał w Warszawie, a zamiast niego ponad 200 lat później w Wilanowie postawiono wielką betonową wyciskarkę do cytrusów. Tyle dygresji, jedziemy dalej.
Militaria i plażowanie
Nasz marsz na wschód (już wiemy, jaka tam czai się cywilizacja) przerywamy w momencie dotarcia do drogi krajowej nr 63 w miejscowości Podnieśno. Tam odbijamy na północ i po kilku kilometrach docieramy do wsi o ładnie brzmiącej nazwie Bielany-Żyłaki. Mieści się tutaj prywatne Podlaskie Muzeum Techniki Wojskowej i Użytkowej. Obiekt jest w trakcie nieustannej budowy, natomiast ma już kilka dobrze przygotowanych wystaw, m.in. wojskowych urządzeń łączności czy umundurowania. Na zewnątrz, w dwóch lokalizacjach, czekają czołgi, ciężarówki i inne pojazdy. Warto odwiedzić to miejsce, zwłaszcza z dziećmi.
OK, my tu gadu gadu o militariach, ale upał nie odpuszcza i miała być jakaś woda. Szybki rzut oka na mapę i decyzja – jedziemy nad Zbiornik Niewiadoma w pobliżu Sokołowa Podlaskiego. Obiekt powstał całkiem niedawno, w latach 2010-13, w wyniku spiętrzenia wód rzeki Cetyni.
Jego brzegi są porośnięte trawą i trzciną, przygotowano tylko dwie niewielkie plaże plus miejsce do wodowania sprzętu wodnego. Tego dnia na zbiorniku rządzą skutery wodne – jest ich prawdziwe zatrzęsienie. Rozkładamy się wśród tłumu miejscowych plażowiczów, spożywamy schłodzone bezalkoholowe i wchodzimy do wody celem przywrócenia właściwej temperatury ciała. Zalew jest płytki, trzeba odejść od brzegu na sporą odległość, żeby zanurzyć się w całości. Nie przeszkadza mi to, w wodzie jest wspaniale.
Nad Liwcem
Powoli kierujemy się w stronę domu. W Sokołowie podjeżdżamy pod duży mural na ścianach dawnej cukrowni, cykamy fotki i przez wioski lecimy w stronę Wyszkowa. Tego małego, nad Liwcem, a nie dużego nad Bugiem.
Tam odbijamy na północ, żeby dojechać do punktu widokowego Sowia Góra. Uwielbiam to miejsce i będąc w okolicy nie odpuszczam żadnej okazji, by wpaść tam choćby na chwilę. Widok na meandry Liwca jest oszałamiający, zwłaszcza o zachodzie słońca. Można tu również zjechać nad rzekę, na jedną z dzikich plaż. Wchodząc do wody trzeba tylko uważać na kajakarzy, którzy w takie dni pływają niemal stadami.
Żeby wrócić na „naszą”, czyli zachodnią stronę Liwca, musimy podjechać aż na przedmieścia Węgrowa. Na spragnionych kąpieli czeka tam kolejny zalew. My jednak kierujemy się do Liwu, w którym stoi słynny zamek-zbrojownia. Motocykliści z Mazowsza (i nie tylko) doskonale kojarzą ten obiekt. To nie tylko znany punkt turystyczny, ale też miejsce cyklicznych międzynarodowych zlotów motocyklowych.
Skuterem? Stanowcze „czemu nie?”
Z Liwu jedziemy szosą nr 637 w stronę Warszawy. W Roguszynie odbijamy na południe i przepiękną trasą w stylu toskańskim, z licznymi zakrętami, przez Wierzbno docieramy z powrotem do Kałuszyna, a stamtąd do domu. Nie było nas przez kilka godzin, przejechaliśmy ok. 160 km, jesteśmy schłodzeni, a w tym czasie upał zelżał.
Czy wyjazd dwiema 125-tkami, w tym jednym skuterem, był w jakiś sposób niepełny? Nie mam takiego wrażenia. Był na totalnym luzie, w poszukiwaniu innych wrażeń niż prędkość i kładzenie się w zakrętach. Jadąc wolniej widzimy więcej. W takim upale lekkie jednoślady i oszczędny ubiór sprawdzają się doskonale. Wpadajcie na wschodnie Mazowsze, jeśli szukacie relaksu i spokoju. Na asfalcie i w offie. Mieszkam tu i bardzo polecam.