Ostatnie dwa dni w tłumie turystów, jak również w korkach sprawiły, że z wielkimi nadziejami zacząłem kierować się na południe Polski, wzdłuż jej zachodniej granicy. Miałem nadzieję, że pojawią się na powrót leśne i mało uczęszczane drogi, a stereotyp wyższego komfortu życia na zachodzie Polski pozwolił liczyć na lepsze asfalty. Odwiedzam miejsca historyczne i znowu jadę w deszczu, co lekko modyfikuje moją trasę.
Autorem artykułu oraz zdjęć jest Dariusz Drążkiewicz
Dzień 11 – Międzyzdroje – Szczecin – Nowe Warpno – Kołbaskowo – Gryfino – Cedynia – Kostrzyn nad Odrą – Krosno Odrzańskie – 362 km
Śniadanie zostało zaplanowane dla mnie na godzinę 9:00. Wiedząc ile mam kilometrów do przejechania nawet nie planowałem, że na nim zostanę. Stało się inaczej, bowiem zanim przyprowadziłem motor, zanim się spakowałem w pokoju i usiadłem za kierownicą, była już 8:50. Postanowiłem więc, że zjem jednak śniadanie przed podróżą i będę chłonął klimat tego miejsca. Tak też się stało. Wyruszam z Międzyzdrojów najedzony, pełny niepewności, co mnie spotka na ścianie zachodniej i z nadzieją, że nie będzie już tak tłumnie na drogach. Jeszcze szybkie tankowanie i rozpoczynam podróż na południe.
W pierwszym etapie tego dnia jadę równoległą drogą do S3, co sprawia, że ruch w porównaniu do tego z ostatnich dwóch dni spadł niemal do zera. Mój motocykl lubi takie drogi, gdzie można utrzymywać wyższą prędkość. Nie grzeje się tak, pięknie się prowadzi i ustawione na miękko zawieszenie pięknie wybiera dziury. Zatrzymuję się w Stepnicy, gdzie idę nad Zalew Szczeciński. Krótki spacer wśród żaglówek i łodzi motorowych, kawa na ławce z widokiem na Zalew nastrajają mnie bardzo pozytywnie do dalszej podróży. Tym bardziej, że na trasie mam miejsce, które zawsze chciałem odwiedzić, a tak w zasadzie dwa.
Jadę wzdłuż granicy na Odrze i moje oczekiwania i nadzieje zostają spełnione. Wróciły piękne i puste drogi przez las. Znowu mogę cieszyć się przyjemnością z jazdy, jaką lubię najbardziej. Co jakiś czas zaskakują mnie jednak drogi ze starej kostki brukowej, czyli tzw. „kocich łbów”. Takich dróg jest tutaj o wiele więcej, niż gdziekolwiek wcześniej na mojej trasie. Akurat taka nawierzchnia nie służy ani mi, ani motocyklowi, bo trzeba drastycznie zwolnić i dać się wytrząść, co do przyjemnych nie należy. Jadę jednak dzielnie dalej, na przemian ciesząc się z dobrego asfaltu i klnąc na kolejne kocie łby.
W efekcie dojeżdżam do pierwszego punktu z mojej listy życzeń na ten dzień – góry Czcibora. Jest to miejsce Bitwy pod Cedynią, która odbyła się 24 czerwca 972 między wojskami księcia Polan Mieszka I, a margrabiego Marchii Łużyckiej Hodona. Ze szkoły podstawowej pamiętam jeszcze, gdy uczyłem się o tym miejscu. Czytając tablicę z opisem dowiaduję się, że nie była to jedyna ważna bitwa dla historii Polski w tym miejscu, bowiem w 1945 roku miały tu miejsce jeszcze bitwy o cedyńskie przedmoście i forsowanie Odry.
Wdrapuję się na szczyt po 270-stopniowych kamiennych schodach i mogę cieszyć się przepięknym widokiem na okolicę. 24 czerwca 1972 odsłonięty został „Pomnik Polskiego Zwycięstwa nad Odrą”, upamiętniający 1000-lecie Bitwy Cedyńskiej. Dzieło szczecińskich rzeźbiarzy Czesława Wronki i Stanisława Biżka jest największym wolnostojącym pomnikiem orła w Polsce.
Całkiem niedaleko znajduje się najdalej wysunięty na zachód punkt Polski. Szczęśliwie się składa, bowiem jest na trasie i po kilku kilometrach osiągam cel. Niestety po drodze minąłem dwa najdalej wysunięte punkty Polski: na wschód w okolicach Zosina oraz na północ na Przylądku Rozewie. Pierwszy z nich ominąłem, gdyż nie było na niego nawet minuty czasu, a drugi nad morzem odpuściłem, bowiem były tam tłumy i nawet nie było gdzie zaparkować motocykla. Najdalej wysuniętym na południe jest szczyt Opołonek w Bieszczadach. Ten, w którym się znalazłem znajduje się na Odrze i jestem tutaj sam.
Podróżuję dalej i nagle wyjeżdżając z lasu mijam po lewej stronie czołg, ogromne flagi, pięknie przystrzyżony ogromny trawnik. W oczy rzuca mi się również ogromna mapa z kamieni i na niej krzyże. Od razu przypomina się, iż na tablicy przy górze Czcibora przeczytałem o cmentarzu ofiar bitew w 1945 roku wspomnianych wyżej. Szybko decyduję, że zatrzymuję się tutaj, czyli na cmentarzu wojennym 1 Armii Wojska Polskiego.
Motocyklem dookoła Polski: nasze Route 66, nadmorskie kluby motocyklowe, toaleta na kłódkę
W powszechnej opinii jako lokalizację cmentarza podawana jest wieś Siekierki, jednakże administracyjnie leży on w granicach wsi Stare Łysogórki. Na cmentarzu spoczywa 1987 żołnierzy (w tym 1661 znanych z nazwiska), na jego terenie jest ogromna mapa Europy i północnej części Afryki z zaznaczonymi miejscami bitew, w których brali udział żołnierze polscy.
Sam cmentarz robi ogromne wrażenie. Białe nagrobki, nazwiska żołnierzy, wielki krzyż, zadbany teren. Obok cmentarza znajduje się muzeum 1. Armii Wojska Polskiego, a przed nim stoi czołg typu IS-2, który przejechał prawie cały szlak bojowy 1 Armii Wojska Polskiego: od Żytomierza po Łabę, liczący w sumie 1300 km. Czołg, który tak zaskoczył mnie kilka chwil wcześniej należał do 4. Samodzielnego Pułku Czołgów.
Zostawiam to szczególne miejsce pamięci i jadę dalej. Dzisiaj nocleg mam w Krośnie Odrzańskim więc zostało jeszcze 130 km. Czuję już trudy podróży nie tylko dnia dzisiejszego, ale też całości. Kark zaczyna znowu boleć, z motocykla zsiadam w bardzo szczególny sposób przypominając robota, podczas samej jazdy wiercę się, zmieniam pozycje, wstaję. Moja kanapa jest sama w sobie miękka, jednak po tylu kilometrach wydaje twarda jak kamień. Dojeżdżam do miejsca noclegu i ku mojej uciesze w łazience znajduję wannę. To jest idealne zakończenie tak męczącego dnia. Na moje obolałe ciało długa i gorąca kąpiel się przyda.
Dzień 12 – Krosno Odrzańskie – Cybinka – Gubin – Trzebiel – Przewóz – Pieńsk – Zgorzelec – Trzciniec Dolny – Luptin – Bogatynia – 215 km
Dzień rozpoczyna się słonecznie, ale chłodno. Pierwszy przystanek robię w Gubinie, gdzie podziwiam ruiny kościoła farnego. Podczas demontażu kamer z motocykla oba uchwyty urywają się. Cóż za zbieg okoliczności… Na szczęście mam zapas.
Obchodzę ruiny, w których prowadzone są prace remontowe. Chciałem wypić kawę w pobliskiej restauracji, ale nie była jeszcze otwarta. Siadam na ławce, zerkam co mnie czeka, sprawdzam pogodę i zaczyna się lekki deszcz. Zastanawiam się czy zmieniać kurtkę, bądź zakładać przeciwdeszczowe wdzianko. Ryzykuję i jadę w lekkim deszczu. Po 15 minutach pogoda robi się o wiele lepsza, wychodzi słońce. Jedyne co, to zrobiło się bardzo duszno.
Zastanawiałem się czy wrócą jeszcze dłuższe szutry. I oczywiście wróciły. Wjeżdżam w las, jadę bardzo długo i zatrzymuję się po środku niczego, przy drogowskazie z kamienia. Na skrzyżowaniu jest również altanka. Zaskakuje mnie ten specyficzny drogowskaz, bowiem jest w głębokim lesie i pozornie zapewne nie służy nikomu, a kamień taki wymagał wiele pracy i czasu, aby go przygotować.
Mijam kolejne kilometry po szutrach, trochę po drogach piaskowych przypominając sobie przygodę na wschodzie. Potem jednak droga robi się przyjemna i postanawiam jechać „do oporu”. Opór nastąpił około godziny przed Bogatynią, w której miałem nocleg. Zatrzymuję się na leśnym parkingu i w tym samym momencie dzwoni właściciel agroturystki z pytaniem o której będę i z informacją, że idzie w moją stronę bardzo ulewny deszcz. Siedząc na ławce zauważyłem wiszący kabel. Jak się okazało wtyczka wypięła z miejsca na misce olejowej. Nagle przypomniało mi się, że przy zapalaniu od dawna nie świeci mi się kontrolka oleju. Od razu sprawdzam i bingo! Trochę jestem na siebie zły, że wcześniej nie rzuciło mi się to w oczy. Na szczęście nic się nie uszkodziło.
Wiedząc, że czeka mnie jazda w deszczu niezbyt chętnie ruszam, ale wyjścia nie ma. Dojeżdżam do Zgorzelca. Nad miastem pojawiają się coraz ciemniejsze chmury. Podczas tankowania w moment pojawia się ściana deszczu. Bez kompletu przeciwdeszczowego się nie obędzie. Czekam chwilę, aż ulewa przejdzie, rozmawiam z panem nalewającym paliwo o motocyklach, mojej podróży, jego pasji z przeszłości. Po raz kolejny przekonuję się, że motocykl może być znakomitym pretekstem do rozpoczęcia rozmowy i poznawania nowych ludzi. Co więcej inicjatywa często wychodzi z tej drugiej strony.
W planie miałem objechać cypelek wokół wyrobiska kopalni węgla brunatnego, ale deszcz robi się coraz mocniejszy i odpuszczam. Nocuję w trzystuletnim domu w samym centrum Bogatyni, a motocykl ląduje w garażu właściciela. Tutaj moja podróż wzdłuż zachodniej granicy kończy się i wracam do podróży na wschód. Przede mną Sudety, Karkonosze, droga stu zakrętów i jedna z najniebezpieczniejszych sytuacji na całej trasie o czym dowiecie się w kolejnej, ostatniej już relacji z trasy.