Dwa wzajemnie wykluczające się przepisy. Takie to właśnie kuriozum można było zaobserwować w minionych dniach na scenie ustawodawstwa prawnego nakierowanego na poprawienie bezpieczeństwa na drogach. Czy biorąc pod uwagę przepychanki i chaos zaproponowane zmiany zabezpieczą cokolwiek?
Ma być bezpiecznie
„Gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania” – mówi stare przysłowie. Teoretycznie kwestie bezpieczeństwa na drodze powinny być terytorium neutralnym. Nic bardziej mylnego. Widzimy zatem, że w sejmie nawet prawo drogowe można ciągnąć w różnych kierunkach. Ot ciekawostka…
2 grudnia 2020 sejmowa komisja ujrzała dwa różne projekty nowelizacji przepisów dotyczących zmian, jakie zostały zapowiedziane przez premiera już w 2019r. Jeden z tych projektów jest rządowy, a drugi poselski.
Wszystko zaczęło się od tragicznego wypadku na ulicy Sokratesa w Warszawie w 2019r. Wtedy to premier zapowiedział, że czynnikiem poprawiający bezpieczeństwo na drogach, a w tym bezpieczeństwo przechodniów będzie przede wszystkim bezwzględne pierwszeństwo pieszych wchodzących na przejście, obniżenie nocnego limitu prędkości w terenie zabudowanym do 50 km/h, oraz zatrzymanie prawa jazdy za przekroczenie prędkości o ponad 50 km/h również poza terenem zabudowanym. Zmiany te miały zyskać moc prawną w lipcu 2020 r. Nic takiego nie nastąpiło.
Gdzie kucharek sześć …
25 sierpnia 2020 grupa posłów stworzyła projekt związany z powyższymi zmianami. Projekt był martwy, aż do 2 grudnia kiedy to jako druk 803 został skierowany do czytania w sejmowej Komisji Infrastruktury. Tutaj pojawia się ciekawostka, ponieważ tego samego dnia do tejże komisji trafił druk 802 zawierający rządowy projekt zmian w przepisach (realizujący obietnice premiera). Jako projekt rządowy, a nie poselski projekt 802 czekał na rozpatrzenie 7 dni, zamiast 3 miesięcy.
Dzięki temu Komisja Infrastruktury będzie w tym samym czasie rozpatrywała dwa projekty zmiany przepisów będące realizacją deklaracji premiera. Oba projekty równają ograniczenie prędkości w terenie zabudowanym do 50 km/h niezależnie od pory dnia i nocy. I tu pojawia się rozjazd. Rządowy projekt nie zawiera jednak przepisu mówiącego o obligatoryjnym zatrzymaniu prawa jazdy na 3 miesiące po przekroczeniu dozwolonej prędkości o ponad 50 km/h również poza terenem zabudowanym.
Osoby odpowiedzialne za rządowy projekt tłumaczą różnice dbałością o wydolność systemu. Spodziewają się, że wprowadzenie tak drastycznych zmian spowoduje lawinowe zatrzymania uprawnień kierujących, a w rezultacie problemy procesowe czyli kolejki w urzędach… czy aby napewno?
Nieporozumienie takie…
Gdzie leży paradoks? Ano tutaj – 5 grudnia wprowadzono przepisy zwalniające kierowców od posiadania przy sobie dokumentu prawa jazdy. Oznacza to, że zatrzymanie prawa jazdy staje się jedynie wpisem w systemie cyfrowym. Policja zatem nie zbiera już druczków, nie wysyła ich do odpowiednich urzędów, a jedynie robi stosowne wpisy w swoich systemach elektronicznych. Tak samo przywrócenie prawa jazdy jest jedynie zmianą w systemie i nie wymaga odwiedzania urzędu, który wydał nam dokument.
Co więcej, ograniczenia i straszenie konsekwencjami są sposobem stosowanym przez prawo i policję od lat. Od lat doskonale wiemy, że są one średnio skuteczne. Przekroczenia prędkości, nieuważni lub pijani kierowcy nadal się zdarzają. Co zatem mogłoby okazać się bardziej skuteczne? Z pewnością zadbanie o infrastrukturę, edukacja oraz programy dodatkowe promujące bezpieczeństwo na drodze. Dla nas motocyklistów – choćby programy nauki jazdy na torze czy stworzenie większej ilości obiektów umożliwiających zarówno rozrywkę jak i doskonalenie umiejętności. Jak wiadomo jednak, na takie rzeczy trzeba łożyć środki, więc nie da się zarobić…
Podsumowując
Problem wypadków poza terenami zabudowanymi w Polsce jest ważki. Jakkolwiek w 2019 roku aż 70% wypadków miało miejsce w terenie zabudowanym, to pozostałe 30% zawierało aż 60% ofiar śmiertelnych wszystkich wypadków. Z jednej strony mamy przetrzymany w trybikach projekt poselski, z drugiej przepchany lecz dziurawy projekt rządowy wprowadzany jakby w nieświadomości istniejących już przepisów. Przykre jest zatem, że przepychanki polityczne smutnych panów w garniturach są ważniejsze niż realne poukładanie przepisów prawa drogowego w Polsce. Prowadzi to do takich właśnie sytuacji, które zamiast wnosić coś konstruktywnego stają się jedynie kolejną anegdotą.