Formalności załatwione, na kurs jestem zapisana. Przede mną najgorsza część całej zabawy, czyli godziny spędzone na powtarzaniu tego, co już wiem. Mam nadzieję, że uda mi się nie zasnąć. Trzyma mnie myśl o wietrze we włosach.
No to zaczynamy. Najpierw 30 godzin teorii, ale co oni mogą mi nowego powiedzieć, skoro jeżdżę po polskich drogach już 17 lat? Przepisy są przecież takie same dla wszystkich. No cóż w imię wyższych celów muszę wytrwać.
[sam id=”11″ codes=”true”]
Pierwsze zajęcia teoretyczne – masakra. Siedzimy wszyscy razem – kat. B i A, ludzie z różnym doświadczeniem. Kilkoro totalnych laików, ale sporo ludzi jeżdżących już od lat. I wszyscy powtarzamy znaki, znaki, znaki….. Totalna nuda. W czasie przerwy trochę integracji, wymiana doświadczeń. I kolejna godzina totalnej nudy. Może następne zajęcia wniosą coś ciekawego.
Kolejne zajęcia nie zapowiadają się ciekawiej niż ostatnie, ale pełna nadziei podążam na wykład. Niestety dziś przerabiamy skrzyżowania i zasady bezpieczeństwa. Rysunki, filmiki, historyjki i znowu wszystko znane, daję szansę laikom, aby mogli się wykazać. Wszyscy przejęci odpowiadają na pytania prowadzącego, a ja myślę jak tu uciec do domu.
Jejku jak ja dam radę? Pocieszające jest to, że następne wykłady będą tylko dla nas – przyszłych motocyklistów.
[sam id=”11″ codes=”true”]