W czasach, kiedy koncernami motoryzacyjnymi rządzą księgowi, znalezienie motocykla, który nie byłby zgodny z trendami i kosztami graniczy z cudem. Obejrzyjcie kolekcję maszyn, które surowe wytyczne księgowych miały za nic.
Nie jest specjalnie odkrywcze stwierdzenie, że motocykle powoli tracą swą różnorodność. Spójrzcie na Kawasaki ZX-10R i BMW S1000RR – wyglądają jak bliźniaki rozdzielone przy porodzie. Niestety to zjawisko będzie postępować. Podobnie jak zwierzęta ewoluują, dostosowując się do wymagań zmieniającego się świata, tak i motocykle budowane są tak, by jak najściślej pasowały do oczekiwań największej grupy klientów.
Na szczęście istniały i wciąż istnieją firmy, które za nic mają badania rynku, wydajność, maksymalizację zysków i inne głupstwa. Wprawdzie lwia część z nich zakończyła swój żywot uśmiercona nieubłaganymi prawami ekonomii, ale wciąż istnieją producenci jak Moto Morini, MVAgusta czy Ural, którzy kierują się swoimi własnymi planami rozwoju.
Obejrzyjcie historyczną kolekcję dziesięciu najbardziej niekonwencjonalnych motocykli, które znalazły się w seryjnej produkcji.
10. Gilera CX: pływające koła
Na początku lat 90. tylny monowahacz wszedł do kanonu motocyklowej mody. Za sprawą Hondy RC30 stał się niemal wymogiem w ówczesnym wzornictwie motocyklowym. Ale to właśnie Gilera wymyśliła, że przednie koło także powinno być zamocowane z jednej strony, by ładnie pasowało do tylnego.
Osiągnięto to stosując jednostronny widelec Paioli, czyli podwójnej grubości kolumnę mocowaną centralnie nad kołem, zakończoną zakrzywionym ramieniem do którego mocowano z kolei oś. W rezultacie Gilera CX obserwowana z prawej strony sprawiała wrażenie, jakby jej koła nie miały połączenia z resztą motocykla. Futurystyczny kształt owiewek, zabudowane felgi i kierunkowskazy w lusterkach dodatkowo czyniły ten motocykl bardzo charakterystycznym.
Niestety, pojemność wynosiła tylko 125 cm3 i chociaż dynamiczny dwusuw generował całkiem niezłe 30 KM, motocykl był koszmarnie drogi. Pewnie dlatego nigdy nie widzieliśmy go na drodze.
9. Yamaha GTS: śladami Gilery
Podobnie jak Gilera, również Yamaha w modelu GTS z roku 1993 postanowiła zastosować jednostronny widelec przedni. O ile jednak w przypadku szaleńców z włoskiej Gilery nie było to nic dziwnego, u tak znanego producenta stanowiło spore zaskoczenie.
Yamaha GTS nie była wprawdzie pionierem jednostronnego przedniego wahacza ani nietypowego sposobu osadzenia przedniego koła, ale z pewnością był to pierwszy tego typu motocykl, który można było obejrzeć w salonie za rogiem. Oprócz absolutnie zjawiskowego systemu przedniego monowahacza GTS dostał hamulce z ABS i wtrysk paliwa, co czyniło go na tamte czasy motocyklem naprawdę rewolucyjnym.
Niestety, gumowe prowadzenie motocykla nijak nie pasowało do ambitnych zamierzeń marketingowców Yamahy, podobnie zresztą jak dziwaczna stylistyka, która zwyczajnie nie podobała się klientom. Ostatecznym gwoździem do trumny okazały się wysokie koszty niecodziennego zawieszenia.
8. Yamaha WR450F 2-Trac: na oba koła
Nauczki nie były w latach 90. mocną stroną Yamahy, bo już niedługo po spektakularnej klapie modelu GTS1000 wprowadzono do produkcji kolejny genialny projekt: motocykl z napędem na dwa koła.
Ten rodzaj napędu planowany był także w modelu GTS – przedni monowahacz nadawał się do tego celu znakomicie, jednak inżynierowie napotkali problemy z mechanicznym podłączeniem napędu przedniego koła. Z pomocą przyszła firma Ohlins, która wspólnie z Yamahą opracowała system hydrauliczny.
Zestaw składający się z napędzanej silnikiem pompy, kilku elastycznych przewodów i silnika w przedniej piaście wystarczył do stworzenia skutecznego napędu, który pracował nawet przy tradycyjnym przednim widelcu. Jedynym motocyklem, do którego zdecydowano się zamontować to rozwiązanie był WR450F 2-Trac, wyprodukowany w niewielkiej ilości. Na przeszkodzie w zdobyciu rynku stanął jednak brak zainteresowania takim wynalazkiem ze strony klientów.
7. Honda DN-01: brzydka i droga
Jedną z wad hydraulicznego napędu Yamahy WR była jego niemożność przekazania zbyt dużej mocy na przednie koło. Honda DN-01 nie miała wprawdzie przedniego napędu, ale udowadniała że sprawna hydraulika może wspomóc moc motocykla.
Przekładnia tego modelu była prawdziwym arcydziełem – kątowa pompa hydrauliczna z możliwością dowolnej zmiany ilości płynu na obrót czyniła zmianę biegów niezwykle efektywną.
Niestety Honda połączyła to znakomite rozwiązanie z antycznym silnikiem V-twin z modelu Deauville, opakowując wszystko w koszmarny design. Na domiar złego Japończycy kazali płacić za to paskudztwo kosmiczne ceny, co w oczywisty sposób zepchnęło DN-01 w niebyt.
6. Rokon: traktor i cysterna w jednym
Próby zastosowania napędu na przednie koło zawsze napotykały na ten sam problem: jak przekazać moc, zapewniając jednocześnie sterowność i możliwość ruchu koła w górę i w dół. Amerykańska firma Rokon znalazła na to genialny sposób: pozbawiła motocykl zawieszenia w ogóle.
Podczas gdy większość motocykli z tego zestawienia zaginęła gdzieś w czeluściach historii, Rokon odniósł coś w rodzaju sukcesu: firma produkuje motocykle od wczesnych lat 60. i ma się całkiem dobrze.
Brak zawieszenia, silnik od kosiarki produkcji Hondy i napęd na dwa koła osiągnięty przedziwną kombinacją pasków i wałów – oto krótka charakterystyka Rokona. Dodatkowo mamy tutaj koła, które można napełnić wodą lub zapasowym paliwem, ewentualnie pozostawić puste aby zapewnić Rokonowi… pływalność. To właściwie bardziej traktor niż motocykl, ale trzeba mu oddać sprawiedliwość: ma dwa koła.
5. Boss Hoss: sześciolitrowy mastodont
Rokon może i był nietuzinkowy, ale to i tak nic przy naszym kolejnym dziwolągu: oto Boss Hoss z silnikiem o pojemności 6200 cm3.
Pomysł przeszczepiania silników samochodowych do motocykli jest równie stary jak dinozaury, ale w odróżnieniu od większości takich wynalazków, które okazjonalnie powstają w podejrzanych szopach podejrzanych konstruktorów, Boss Hoss produkuje taki motocykl napędzany potężnym V8 od lat.
Zamiast komentarza niech wystarczą wam suche dane: 445 KM, 603 Nm, 500 kg i dwa biegi w automacie. Ach, no i produkują go od 23 lat.
4. MTT Y2K Turbine: odrzutowy silnik
A co jeśli silnik samochodowy w motocyklu uznać za passé? Można zamiast niego użyć silnika z helikoptera. Tak właśnie zrobiono w motocyklu MTT Y2K.
Napędzany turbiną gazową produkcji Rolls Royce jednoślad generuje 320 KM i ponad 540 Nm momentu obrotowego. Nie to, co jakiś ciężki silnik z Subaru czy BMW. No a poza tym turbina pracuje na dieslu.
Niestety, turbiny gazowe nie reagują zbyt dobrze na manetkę gazu. Właściwie prawie wcale nie reagują. Na torze trochę to denerwuje, ale naprawdę wkurza kiedy chcemy pojeździć po mieście. Kiedy odejmujemy gaz, silnik jeszcze przez chwilę przyspiesza zanim dotrze do niego o co nam chodzi. Wolimy nie wspominać o wydechu, który rozgrzewa się do wartości znanych raczej z Huty Katowice niż motocyklowego garażu.
3. Suzuki RE5: tłoki to przeżytek
MTT Y2K to nie jedyny motocykl, który odrzucał staromodne tłoki jako skuteczny napęd motocykla. Podobnie zrobiło także kilku innych producentów, którzy zamiast ruchu posuwistego wybrali ruch obrotowy, reprezentowany przez silnik Wankla.
W teorii silnik rotacyjny Wankla stanowi dla motocykla napęd idealny. Pozbawiony wibracji, ze znakomitym stosunkiem mocy do pojemności (w Suzuki RE5 – 62 KM z niecałych 500 cm3) powinien w jednośladzie sprawdzić się doskonale. Niestety – jego ówczesna awaryjność i bardzo niska trwałość obalały teorię na całej linii.
Suzuki RE5 cierpiało dodatkowo na koszmarną stylizację autorstwa skądinąd znakomitego projektanta samochodów – Giorgetto Giugiaro. Choć jego projekty samochodów są do dziś ikonami designu (wystarczy wspomnieć choćby Golfa I generacji czy Lotusa Esprita), projekt jednośladu nieco go przerósł. Okrągły panel instrumentów i nawiązująca do niego tylna lampa kojarzyły się z przaśnymi rolkami narzędziowymi z chopperów i całkowicie psuły nie najgorszy w zasadzie projekt.
2. Bohmerland: motocykl rodzinny
Motocykle przybierały na przestrzeni lat rozmaite kształty i rozmiary, ale tak dziwacznych jak budowany w latach 1924-1939 Bohmerland było naprawdę niewiele.
Co go wyróżniało? Przede wszystkim kanapa, która mogła pomieścić trzy lub nawet cztery osoby. I to nie w sposób, który znamy z indyjskich filmów, gdzie cała rodzina przemieszcza się stłoczona na małym skuterku. Bohmerland został zaprojektowany by zapewnić wszystkim odpowiednią wygodę. Był zatem długi, a nawet bardzo długi, jeśli weźmiemy pod uwagę wersję czteroosobową.
Jest pewien szczegół, który nie był specjalnie przez producenta reklamowany, ale warto go wspomnieć: Bohmerland był pierwszym motocyklem z seryjnie montowanymi felgami z aluminium.
1. BMW C1: dach jest, drzwi brak
Poza posiadaniem specjalnego silnika i poruszaniem się na dwóch kołach ustawionych w linii jest jeszcze coś, co definiuje dany pojazd jako motocykl. Jest to fakt, że motocykl nie osłania kierowcy przed rozmaitymi czynnikami zewnętrznymi. Nawet Honda Gold Wing, która poziomem wyposażenia i komfortem znacznie bardziej zbliżona jest do samochodu niż motocykla nie ochroni bikera przed palącym słońcem, rzęsistym deszczem lub, nie daj Boże, spadającym kokosem. Po prostu motocykle dachów nie mają.
Zaraz… Chyba, że jest to BMW C1 – jednoślad, który udaje, że jest samochodem. Ma dach, pasy (zapinane obowiązkowo!), klatkę bezpieczeństwa i inne samochodowe gadżety. Nie, nie przyjął się, to oczywiste. Dla motocyklistów był zbyt samochodowy, a automobilistom brakowało dwóch dodatkowych kół. A może drzwi.
Posiadam GTS 1000 z 1997r. i nie zgodzę się tylko z jednym stwierdzeniem „Niestety, gumowe prowadzenie motocykla nijak nie pasowało do ambitnych zamierzeń marketingowców Yamahy, podobnie zresztą jak dziwaczna stylistyka, która zwyczajnie nie podobała się klientom.”. „Gumowe prowadzenie” – motocykl prowadzi się rewelacyjnie nawet przy max prędkościach i nie wiem, co autor miał na myśli. Wygoda i komfort nawet na masakrycznych, polskich dziurach – gabaryty i jakość robią swoje oraz chyba z 6 miejsc do regulacji miękkości zawieszenia. Najpierw trzeba pojeździć aby bynajmniej to komentować. Stylistyka urzekła nie tylko mnie już w latach 90-tych i nadal jest rewelacyjna (generalnie dla niej kupiłem tą maszynę). Motocykl robi bardzo pozytywne wrażenie wszędzie, gdzie się pojawiam. Napęd jest praktycznie niezawodny – tylko dolewanie płynów i klasyczne smarowanie łańcucha. Dwie (trzy) wady jednak są: – największa to bardzo mały bak (zbiornik pod owiewkami, większość miejsca zajmuje schowek) )- starcza na max 180 – 220 km przy agresywnej i bardzo szybkiej jeździe i niestety druga – mały promień skrętu – przeszkadza tylko przy zawracaniu i manewrowaniu postojowym (wystarczający na nasze mikro – ronda, skrzyżowania i bardzo ciasne zakręty). Ostatnia – trzecia wada – brak szóstego biegu…
To, co więc zabiło ten rewelacyjny motocykl? Jedynie kosmiczna cena w salonie (najdroższy seryjny motocykl lat 90-tych.).
P.S. Do „GTS dostał hamulce z ABS i wtrysk paliwa…” dodałbym tylko katalizator i EFI.
Jeździłem sportowymi, chopperami, turustykami przerobiłem kilkanaście sztuk i jak przypadkiem trafiłem na hondę dn01 to uważam że to najlepszy motocykl na świecie i ten artykuł mocno krzywdzi ten wspaniały motocykl. To jest technologiczny, deasingnerski majstersztyk