Poznaliśmy się całkowicie przypadkiem, ale w dzisiejszej dobie Internetu nikogo to nie zdziwi. Lajk i follow na Instagramie był wystarczającym zapalnikiem, abyśmy wymienili jednośladowe spostrzeżenia. Monika z Moto Hero to motocyklistka spragniona podróży i świata jak niczego bardziej we wszechświecie. Kocha wschód, jazdę w terenie, nieuczęszczane drogi oraz nieodkryte i odludne miejsca.
Wiktor Seredyński: No dobra, teraz podróżujesz w odległe miejsca na świecie, ale ciekawi mnie twoja historia motocyklizmu. Jak to wszystko się zaczęło?
Monika z Moto Hero: Jeśli chodzi o jednoślady to zaczęło się od momentu, kiedy mój tato przewiózł mnie na swoim nowym nabytku – Suzuki Marauder 800. Miałam jakieś 11 lat i wtedy już wiedziałam, że jak tylko skończę 18-stkę, to będę miała prawko, no i motocykl oczywiście. Niedługo po tacie, kat. A zrobiła także moja mama i tak jeździliśmy sobie we trójkę po Europie. Ja jako plecak, raz z tatą, raz z mamą. Dodatkowo kilka razy mój wujek dał mi się karnąć na swoich crossach co jeszcze bardziej utwierdziło mnie o wyższości motocykli nad innymi pojazdami.
Później pojawił się mój mąż – Kruszyna, więc wiadomo – już się z rodzicami nie jeździło, ale ciągle ten motocykl w głowie siedział. Od 16-ego roku życia siedziałam na portalu Olx i szukałam jakiś 125tek, ale ostatecznie stwierdziłam, że chce zacząć od czegoś większego i poczekam na pełne A (tak, wtedy jeszcze można było zrobić pełne A od razu). W końcu przyszedł wiek 17 lat i 9 miesięcy, kiedy mogłam iść na kurs. Wyliczyłam co do dnia żeby było jak najszybciej. Na egzaminie było 10 facetów i ja. Na początku było trochę krzywych spojrzeń, ale dobrze trzymali za mnie kciuki, bo w ten sam dzień zdałam i na kategorię A i na B! Cieszyłam się jak dziecko, skacząc po środku placu i wykrzykując, że już więcej tu nie wrócę. I tak właśnie zaczęłam swoją legalną przygodę z motocyklem CB500 w 2011 roku. Męża też zmusiłam do zrobienia prawka, inaczej nie byłby moim mężem. :)
Podróżowanie jest piękną formą motocyklizmu, ale ty wybrałaś szczególnie trudne kierunki, tym bardziej dla kobiety. Południe Europy jest nudne?
Południe Europy zjeździłam już kilka lat temu kiedy to jeszcze takie modne nie było. I w sumie na takie szybkie wypady jest to nadal bardzo fajny kierunek. Kocham Chorwację i Grecję miłością bezgraniczną (w Chorwacji byłam już 11 razy i mam nadzieję, że kupię tam kiedyś dom). Niestety Bałkany już straciły ten swój urok, a szczególnie Chorwacja. To już nie jest to co kiedyś. My jako turyści zepsuliśmy Bałkany, jest już za bardzo turystycznie – przynajmniej jak dla mnie, bo stety/niestety mam porównanie (jeżdżę tam od 2004 roku). Nie ma już takiego klimatu jak kilkanaście lat temu, teraz już za dużo komerchy. Została jeszcze Albania, ale to tylko kwestia czasu. Na albańskim TET byłam we wrześniu 2020 to powoli dorównują sąsiadom.
Wracając do pytania o te trudniejsze kierunki, pytasz czemu wybrałam wschód? Hmm, od zawsze ciągnęło mnie do takich odludnych miejsc. Lubię to co nieodkryte. Takie miejsca, w których było bardzo mało osób, które są trudno dostępne – wtedy satysfakcja jest ogromna. Poza tym nic nie może się równać z ludźmi, krajobrazami i kulturą na wschodzie. Kto tam nie był nie do końca może to zrozumieć, ale jest coś tam magicznego. Te uśmiechy, zadowolenie, mentalność, gościnność no nawet nie jestem w stanie tego opisać, to czuć w sercu od razu. A najbardziej podoba mi się to, że tam czas jakby zwalniał. Mimo tego, że podróżujesz i urlop szybko mija, to tam czas jest pojęciem względnym. Patrzysz na tych ludzi, którzy się nie śpieszą, którzy są bezinteresowni, poświęcają Ci swoją uwagę i czas. U nas czegoś takiego nie doświadczysz, u nas ludzie nie potrafią zwolnić. No może tylko jednostki. Świat tak pędzi, że czy chcemy czy nie, pędzimy razem z nim. Mało kto o tym mówi, ale to my sami to tempo narzucamy. Także oprócz ludzi i ich podejścia do życia, to na pewno natura. Jest tam jeszcze tak dziewiczo i pięknie. To uzależnia i przyciąga jak magnes. Jak już raz tam trafisz to przepadasz i chcesz więcej.
A jeszcze a propos czasu – w Kazachstanie jak poszłam zapytać w barze przy drodze, która jest godzina, bo już nie wiedziałam czy w telefonie się przestawia samo czy nie, Pani powiedziała, że „to zależy”, z konsternacją zapytałam od czego w takim razie, a barmanka odpowiedziała ze stoickim spokojem wcierając szklanki „od tego dokąd jedziecie”, pomyślałam sobie no ale jak, przecież ja się pytam tu i teraz, która jest godzina. Niestety nie dowiedziałam się, która godzina była tam, ale dowiedziałam się, która godzina jest w Moskwie albo w stolicy Kazachstanu, która jest w przeciwnym kierunku. Także to była moja pierwsza styczność z tak wieloma strefami czasowymi w jednym kraju. Nie powiem, to nie ułatwiało wcale podróży, kiedy ciągle miałam godzinę w plecy.
Miałaś prawko i motocykl – teraz zostało już tylko nawijać kilometry na koła. Co było zapalnikiem do pierwszego dalekiego wyjazdu?
Na pierwszą wyprawę kilka lat temu to pewnie trochę zrobienie na złość wszystkim w koło i żeby udowodnić im i sobie, że dam radę nowym motocyklem. To było zaraz po tym jak kupiłam 650tkę BMW. Wszyscy pukali się w czoło i podśmiechiwali się jak ja te wszystkie stroje kąpielowe zabiorę. Pamiętam jak mój tato po zdjęciach, które im wysyłałam, policzył mi ile zabrałam. Teraz już biorę ich mniej… Przejechałam wtedy w 14 dni ponad 8 tyś km (Czechy, Słowacja, Węgry, Rumunia, Serbia, Bułgaria, Grecja, Macedonia). Później wyjazdy na Bałkany to było tak jak wyjazd nad Sławę – te pierwsze pamięta się najbardziej.
Jednak pewnie pytasz o Azję. Do Azji pojechałam z mężem – była to nasza podróż poślubna (musiałam go zabrać, bo było by głupio) podczas, której prawie się pozabijaliśmy, ale ogólnie było fajnie, jednakże ciężko, ale mogłabym to powtórzyć nawet zaraz. Wschód to było moje marzenie od dawna i żałuję, że tak późno się zdecydowaliśmy. Myślę, że kilka lat wstecz byłoby jeszcze fajniej i taniej.
Zwiedziłaś w siodle motocykla kawał świata, gdzie według ciebie jest najpiękniej?
Jeśli chodzi o krajobrazy to Kirgistan. Tak pięknie, górzyście, zielono i różnorodnie nie było chyba nigdzie. Mieliśmy objechać tylko kawałek w drodze na Pamir Highway, ale tak się pogubiliśmy, że objechaliśmy praktycznie cały. To była nienawiść, która z każdym kilometrem przeradzała się w coraz większy zachwyt i miłość. Pewnie zaraz zapytasz czemu nienawiść. Po pierwsze zatrucie pokarmowe, które nas zmiotło na 3 dni jak tylko wjechaliśmy do tego kraju. Po drugie – ciągle błądziliśmy, zawracaliśmy, szukaliśmy drogi, a jak pytałeś o lokalizację to lokalni nie wiedzieli jak mają się odnaleźć na mapie. Jak zapytałam ile będziemy jechać ten szutrowy odcinek, ktoś Ci mówił na lajcie, max 2h, a jechaliśmy cały dzień… Dodatkowo wtargnęliśmy na budowę nowej drogi (strażnik nas gonił, ale udałam, że nie widzę – trochę przypał), z początku zachwyt, bo nowy asfalt akurat w tym kierunku co chcieliśmy jechać, a po kilkudziesięciu km płacz, bo nie ma jak zawrócić. Przed nami skarpa na kilkaset metrów i koparka z dwoma Chińczykami, którzy na osuwisku zrobili nam zjazd żeby jakoś sprowadzić motocykle i pojechać dalej wyżłobioną w skarpie imitacją drogi. Jak sobie to przypomnę, to aż mnie ściska w żołądku, to była najgłupsza rzecz jaką zrobiłam i najbardziej ryzykowna. Chociaż znając mnie pewnie jeszcze trochę takich będzie…
Czy bycie kobietą przeszkadza w dalekich wyjazdach? A może jest wręcz przeciwnie? Jakie są twoje odczucia?
Na razie nie zauważyłam, żeby to przeszkadzało gdziekolwiek czy się gryzło. Wręcz przeciwnie – bardzo pomaga. Kobiet na enduro nie jest tak dużo jak np. na ścigach. Wydaje mi się, że budzimy większy respekt i podziw, o ile tak to można nazwać. Tym bardziej jest dużo mniej kobiet, które jeżdżą w terenie. W Europie kobiet na motocyklach jest już dosyć sporo, ale na wschodzie byłam ewenementem. Mam bardzo długie włosy, więc zawsze je widać. Tyle okejek i trąbienia nie było nigdzie w całym moim życiu ile w Rosji, Ukrainie i Kazachstanie. W tym ostatnim kraju w pewnym momencie ciągle trzymałam kciuka na kierownicy, bo już mi się nie chciało podnosić za każdym razem ręki. Na każdej stacji benzynowej w Kazachstanie robili sobie ze mną zdjęcia. Zawsze jak zostałam przy „instrybutorze” sama, bo Kruszyna poszedł płacić od razu pojawiało się kilku mężczyzn i tak po prostu stali i się patrzyli, a ja siedziałam i udawałam, że wcale mi to nie przeszkadza.
A w Rosji np. jak czekałam na dowóz paliwa, gdyż wskaźnik paliwa przestał działać i brakło, zatrzymałam się na zatoczce przy ruchliwej dwupasmówce w lesie. Nie było się gdzie schować, więc byłam chyba najbardziej obtrąbioną motocyklistką na świecie, mam teorie, że ci wszyscy kierowcy myśleli, że to może jakaś nowa usługa „mototirówek” na trasie.
Największym plusem bycia kobietą na motocyklu jest przepuszczanie we wszystkich korkach albo na granicach. Kierowcy nawet jak są wkurzeni, że się wpycham to jak zobaczą włosy albo uśmiech w stylu „ sorki, tak się tu tylko wcisnę” to nawet już mojego dwumetrowego męża za mną wpuszczają bez spiny. Na granicach też jest spoko, wszyscy pomagają, kierują do odpowiednich okienek, nawet czasami wypełnią coś za mnie. W Uzbekistanie na granicy (przed którą nas ostrzegali) upiekło nam się z wypakowywaniem wszystkiego na rentgen dzięki tamponom w mojej kosmetyczce. Pogranicznik kazał pokazać co tam mam no to otworzyłam, jak tylko zobaczył popatrzył na mnie zmieszany i kazał się pakować i spadać. Serio, jego mina była bezcenna!
Wspomnienia z wyjazdów to piękna sprawa. Ale zapewne spotkało cię na trasie kiedyś coś strasznego, przykrego, śmiesznego?
Strasznego – tak, zderzenie z bocianem wspominam jako najgorszą rzecz w życiu, bo to była moja pierwsza przejażdżka po odebraniu prawka. Bocian wyleciał z rzepaku i przyjęłam go centralnie na klatę i szyję przy 90 km/h. Do tej pory nie mamy dzieci – przypadek? Nie sądzę…
Przykrego – Chyba nie mieliśmy takiej konkretnej sytuacji, którą bym uważała za przykrą, najbardziej przykro to nam było przy wszystkich zatruciach i usterkach motocykli w trasie.
Śmiesznego – W sumie jedna sytuacja mi tak zapadła w pamięć, że jak sobie to przypomnę to od razu się śmieję. Jak stałam na tej zatoczce i czekałam aż Kruszyna dowiezie mi paliwo w Rosji, to po kilkunastu minutach zatrzymał się obok mnie facet na Multistradzie. Ni w ząb angielskiego, ale jakoś na migi mu wytłumaczyłam, że „benzin niet” i czekam na męża z kanistrem. Na to on do mnie, że „Twój problem, to je mój problem, ja poczekaju z Tobą”. No dobra, myślę sobie super, solidarność motocyklistów – popilnuje mnie, będzie mi raźniej jakby jakiś tir jednak się zatrzymał żeby zapytać o cennik tej mototirówki. Jednak tak bardzo się myliłam… Jak Kruszyna wrócił z kanistrem, mój nowy kolega rzucił się na benzynę jak szczerbaty na suchary… Także mój problem braku paliwa był również jego problemem, a ja głupia sobie oczywiście myślałam, że to taka motocyklowa solidarność i wsparcie w mojej samotności…
Czy jest odwiedzone miejsce, do którego nie wrócisz?
Na szczęście nie! Chętnie wróciłabym wszędzie gdzie byłam. Jedyne miejsce, które mnie mocno rozczarowało to była Toskania we Włoszech. Jednak muszę tam wrócić, żeby sprawdzić czy inna pora roku zmieni moją opinię, bo może miałam zbyt duże oczekiwania.
Chyba czas na najważniejsze i zapewne kontrowersyjne pytanie – dlaczego mały GS?
Teraz jest średni, mały był kilka lat temu. Po CB500 było BMW 650GS, później normalny GS 800 BMW a teraz przesiadłam się na też 800tkę, ale w wersji adventure z większym bakiem, co by mi już paliwa w trasie nie zabrakło tak szybko. 650tka to była wspaniała maszyna, gdybym wiedziała jak to pięknie będzie się prowadzić to byłaby moim pierwszym motocyklem. W zakrętach prowadziła się cudownie, no ale po kilku dłuższych wypadach brakowało mi mocy jak miałam pełen bagaż. Ogólnie przed BMW broniłam się rękami i nogami, bo wcale nie byłam nigdy przywiązana do tej marki czy jak to niektórzy mówią „sekty”, no ale stety/niestety po kilku próbnych jazdach np. na nowym Tigerze 800, BMW wygrała płynnością i uniwersalnością. Do nowej, większej 800tki jeszcze muszę się przyzwyczaić, ale mam nadzieję, że to będzie ta maszyna, która zawiezie mnie dookoła świata.
A jakie są twoje motocyklowe plany na najbliższy czas? Pandemia pokrzyżowała ci wyjazdy?
W 2020 miał być Pakistan i Iran a wyszło wiadomo jak z wirusem… W tym roku miał być Władywostok, ale nie liczę już na to, bo wizy są wciąż wstrzymane, no i ze zdrowiem nie jest tak jak bym chciała. Na razie nie planuję, zbieram siły po operacji barku i jak już będzie całkiem dobrze to wrzesień/październik gdzieś się pojedzie na spontanie. Największym marzeniem na ten moment jest podróż dookoła świata, mam nadzieję, że niedługo je razem z Kruszyną spełnimy.
Czy jest coś szczególnego, co zabierasz ze sobą zawsze w podróż?
W sumie nic szczególnego jeśli chodzi o rzeczy materialne. Praktycznie wszystko jestem w stanie kupić gdy czegoś zabraknie. Moim zdaniem najważniejsze co trzeba mieć ze sobą w podróży oprócz zestawu naprawczego to otwarty umysł, by poznać w pełni piękno tego świata i jego różnorodnych kultur.
Czego Ci życzyć?
Zdrowia i otwartych granic! Resztę ogarnę!