Nigdy nie paliłem się do tego, by wziąć udział w profesjonalnym rajdzie offroadowym. Wiecie, małe umiejętności, obawa zniszczenia sprzętu i siebie, raczej takie rzeczy zostawić trzeba specjalistom – myślałem. Wszystko się zmieniło, gdy specjalistka od rajdów dystansowych zadzwoniła do mnie i zaproponowała udział w rajdzie o świetnie brzmiącej nazwie Polskie Safari.
– Brzoza, jest świetna zabawa, 200 kilometrów w terenie po zabezpieczonych trasach, siedem odcinków specjalnych, może pojedziesz?
– Ja, czym? Sprzedałem przecież KTM-a i tak by on się na to nie nadawał.
– Jak to czym? V-Stromem! Po co budowałeś tego offroadowego przecinaka?
Wahania i decyzja
I tak Asia Modrzewska, nasza przyjaciółka i specjalistka od długodystansowych rajdów offroadowych, zasiała we mnie ziarno niepewności. A może by tak spróbować? Kilkanaście minut rozmowy i już byłem przekonany, że jadę. 43. już rajd Polskie Safari to impreza zaliczana do cyklu Mistrzostw Polski oraz Pucharu Polski Rajdów Baja, a organizowana przez Automobilklub Polski (którego przecież jestem członkiem) oraz Auto Moto Klub Rzemieślnik z Przasnysza. Ścigają się w nim samochody, quady i oczywiście motocykle. A w tym roku stworzono dodatkową klasę – motocykli adventure – idealnie pode mnie. Dobra jadę!
Przygotowania
Rozważałem kilka opcji dojazdu na miejsce, ale przeważyła najprostsza. Torba na siedzenie z gratami na zmianę oraz najpotrzebniejszymi rzeczami serwisowymi i ogień na tłoki. Tak, posiadając motocykl nie rajdowy można sobie na to pozwolić. Tak też się złożyło, że miałem czekające tylko na założenie kostki z homologacją drogową Metzeler Karoo Extreme.
To była właśnie ta iskra. Montaż opon w zaprzyjaźnionym Pgen Serwis w Pruszkowie i następnego dnia jazda do Przasnysza! Ku przygodzie!
Na rajdzie
Na miejscu zameldowałem się w sobotę. Najpierw zgłoszenie formalne, odbiór dokumentów i wejściówek, numerów startowych etc., potem odbiór techniczny motocykla i montaż modułu GPS. To właśnie ten moduł pozwala na mierzenie czasu przejazdu, a także na przywołanie pomocy, w razie gdyby coś mi się stało. Wielka skrzynka, którą zamocowaliśmy na bagażniku mojego motocykla. Dostajemy też ślad gpx, który możemy sobie wgrać na nasze telefony/tablety. To będzie nasz przewodnik po odcinkach specjalnych i dojazdówkach. Oczywiście profesjonaliści mają roadbooki papierowe, ale adventurowcy dopuszczeni są do startu z aplikacją. Fajnie, bo z tych hieroglifów z rolki to ja bym nic nie wyczytał podczas jazdy.
Ogień na dwa tłoki!
Pierwszy dzień, czyli sobota, to pierwszy odcinek specjalny liczący około 30 kilometrów. Na trasę ruszamy uroczyście z przasnyskiego rynku. Konferansjer wyczytuje moje nazwisko, numer startowy i motocykl, którym jadę. Machnięcie flagą i ruszam na trasę.
Wszystko profesjonalnie poplanowane i przygotowane. Punkt zbiórki, punkt pomiaru czasu, punkt startu. W każdym z tych miejsc mamy być o określonej godzinie co do minuty. To pozwala na uniknięcie przepychanek, korkowania się na starcie, niepotrzebnych dodatkowych emocji.
A emocje są, jest przedstartowy stres. Wiem, że zaraz będę jechał ile fabryka dała i ile umiejętności pozwolą. Powtarzam sobie, że to rajd o ogórka i nie mam co się spinać, ale przecież to jazda na czas. Więc odkręcam.
Błędy wymuszają się same!
W terenie na tych oponach jestem pierwszy raz. Chwilę zajęło mi przyzwyczajenie się do nich, a tak naprawdę to zaufanie im. Jadę przecież ważącym 230 kg motocyklem turystycznym. To wielkie kowadło, które trzeba zatrzymać, czasem zwolnić niemal do zera, bo trasa, wiodąca przez mazowieckie łąki, pola i lasy jest wyjątkowo kręta. Mnóstwo skrzyżowań, na których trzeba skręcić o 70, 90, czy nawet 120 stopni. Kurzy się niesamowicie. Ruszam ostro, ale już na pierwszym winklu motocykl mi gaśnie. Szybko odpalam, nie zatrzymując się i jadę dalej. Obsługiwanie motocykla przy dużej prędkości jest zupełnie inne niż jazda po polnej drodze bez żadnej presji. Tu błędy wymuszają się same.
Po jakimś czasie dogania mnie quad, startujący minutę po mnie. To rajd, więc nie zjeżdżam mu z drogi – musiałbym z niej wypaść, żeby mnie bezpiecznie wyprzedził tą szeroką czterokółką. Jadę swoje, dopóki nie muszę narzucić motocykla na skręcie w lewo o 90 stopni. Jadę za szybko, wciskam za słabo hamulce i wyjeżdżam z trasy. Motocykl mi się kładzie na lewą stronę już na postoju. Podnoszę go i ruszam dalej. Nauczę się hamować dopiero następnego dnia, gdy uzmysłowię sobie, że kostka przedniego koła naprawdę trzyma i można zarzucić kotwicę przedniego hamulca niemal do oporu i moto pięknie zwalnia. Cóż, nauka na błędach…
Pucharek dla każdego?
Dojeżdżam na metę i nawet nie jestem ostatni. Choć jako jedyny w całym rajdzie jadę motocyklem turystycznym. W mojej klasie startuje jeszcze Marcin na Husce 701 – również tuningowanej, jak mój V-Strom, w MotorsportAddicts
oraz Kasia na DR-Z 400. Śmiejemy się, że każdy z nas jedzie powoli po pucharek.
Dzień grozy
Kolejny dzień to pobudka z samego rana i na motocyklu w punkcie startu siedzę już o 7.20. Padało całą noc, pada i teraz. Plus taki, że dzisiaj kurzu nie będzie. Tego dnia czekają nas trzy odcinki specjalne, następnie przerwa i znowu te same trzy odcinki. Ja jak prezydent, cały czas się uczę. Prolog przejechałem z włączoną kontrolą trakcji w trybie G, czyli gravel. Świetna funkcja, która wspomaga jazdę w terenie, ale nie do końca jazdę rajdową. Jadąc po grząskim piachu czuję, że brakuje mocy, że odcina tam, gdzie niekoniecznie bym chciał.
Mimo to jestem na tyle zestresowany, że zostawiam włączoną kontrolę trakcji, a pierwszego dnia atakujemy piaskarnię. I to jest mój błąd. Poranny odcinek na piaskarni dał mi w kość i sprawił, że spadłem w naszej klasyfikacji na ostatnie miejsce. Dlaczego? Nie wyłączyłem kontroli trakcji, piach był niemożebny, a ja mając małą prędkość na jednym podjeździe, i to jeszcze zawrotce (tak winkiel pod piaszczystą górę) zakopałem się. Na tyle skutecznie, że sam bym motocykla nie wyciągnął. Na szczęście w tym miejscu stało dwóch gości z obsługi rajdu i jeden z nich rzucił mi się na pomoc. Za trzecim razem udało się motocyklem wyjechać. Dziękuję ci chłopie za pomoc, bez ciebie moje kowadło zostałoby tam na tzw. ament!
I to jest kolejna rzecz, o której chciałbym napisać. Rajd ten był wyjątkowo dobrze obstawiony i zabezpieczony. Moja rajdowa guru Asia mówiła, że pierwszy raz jechała imprezę, na której byłoby tyle osób z obsługi i rzeczywiście, było ich bardzo dużo. Dodatkowo trasa, której ślad miałem przed oczami na aplikacji, wytyczona była także za pomocą taśm. Każda zmiana kierunku na odcinku specjalnym była pięknie wygrodzona, że nie można było się pomylić. Wspaniale.
Ach ta piaskarnia…
Pieprzona piaskarnia – myślę sobie. A najgorsze, że będę musiał do niej jeszcze wrócić w drugiej części dnia. Cóż, najgorsze za mną. Wyłączyłem też na stałe kontrolę trakcji, bo piaskarnia przekonała mnie, że jednak do sportowej jazdy w głębokim piachu, to ona się nie nadaje.
Druga, ale przede wszystkim trzecia sekcja, okazały się dużo przyjemniejsze dla mojego motocykla, a co za tym idzie i dla mnie. Szybkie przeloty wśród pól, długie, piaszczyste odcinki leśne, wyjątkowo wyboista droga wzdłuż rzeki, czy w końcu równe jak stół wijące się jak wąż szutry. Czasu straconego na piaskarni nie da się odrobić, ale trzeba próbować.
Gdyby nie te opony…
Druga część dnia to powtórka z rozrywki na tej samej, wydawałoby się, trasie. Z tym, że nie do końca. Wjeżdżam na piaskarnię, która jest zupełnie inna. Zryta przez samochody, z koleinami, których rano nie było, powyrywanymi z głębi ziemi kamulcami. Dziwne, ale jedzie mi się dużo lepiej niż rano. W duszy dziękuję ludziom z Metzelera, że na czas dosłali moje opony, bo na Karoo 4 nie powalczyłbym tutaj nic.
Karoo Extreme nieskrępowane kontrolą trakcji idą jak złe. Czas mam całkiem niezły, poprawiam przejazd o kilka ładnych minut. W końcu się nie zakopałem a i idzie mi dużo lepiej. Kolejne dwa oesy przejeżdżam jak w transie. Urywa się chmura, wiatr wieje taki, że deszcz pada z prawej do lewej, a nie z góry na dół. Jest ciężko, ale mój V-Strom też jest ciężki i nie tak bardzo podatny na podmuchy wiatru. Udaje mi się nawiązać walkę z zawodnikami na lżejszych motocyklach. Kogoś wyprzedzam, ktoś mnie. Fajnie, jest walka. Kasia na DR-Z, która jeździ naprawdę świetnie – i to wcale nie jak na babę, tnie się ze mną. Wyprzedza mnie, ja ją. Dojeżdżamy do końca przedostatniego odcinka specjalnego. Zanotowałem lepszy czas od niej, choć w całym rajdzie mnie wyprzedzała, mimo złapanego kapcia na trzecim oesie. Cóż będę miał trzecie miejsce. Też fajnie. Jednak los chce inaczej, mszcząc się za jej niefrasobliwy przejazd przez bród na pierwszym odcinku specjalnym. Było powiedziane na odprawie – motocykle objazdem.
Tylko nie przez bród!
Kasia nie zauważyła objazdu, jak mówi, a może nie posłuchała. Ma wspaniałe zdjęcia przejazdu przez bród, ale DR-Z musiała zaciągnąć wodę. Inaczej nie mogę sobie wytłumaczyć tego, że teraz ot tak bez przyczyny jej silnik gaśnie i już nie odpala. Kasia odpada z rywalizacji. Wszyscy objeżdżaliśmy bród – Asia też…
Daj z siebie wszystko!
Ostatni oes. Mówię do siebie, że przejadę go ostrożnie, ale nic z moich planów nie wychodzi. Pierwszy raz widzę 150 km/h na szafie w terenie. Zawieszenie Andreani/Ohlins, zamontowane przez chłopaków z Motorsportaddicts, robi robotę. Ufam mu, choć okazuje się, że kilka razy przód dobija na wykopanych przez auta korzeniach. Jadę naprawdę ostro. Próbuję dogonić Marcina, który wystartował minutę przede mną. Jadę ile potrafię, manetka odkręcona na maksa. Hamuję ostro przednim heblem przed skrętami o 90 stopni. W ostatniej chwili, trzymając prędkość najdłużej jak się da bez narobienia w zbroję.
Jadę wzdłuż rzeki po wyjątkowo nierównej drodze, ale trzymam tempo. Zauważam Marcina. Fajnie! Gdy jestem bliżej okazuje się, że to inny zawodnik z klasy lżejszych motocykli, który ruszył dwie minuty przede mną. Wyprzedzam go, mam naprawdę niezłe tempo. Gdzie jest w takim razie ten Marcin, mówił przed wjazdem na ostatni odcinek, że będzie jechał spokojnie… Na metę wpadam, gdy Marcin już jest dawno na miejscu. Nie udało się go dogonić, ani jechać szybciej niż on swoją 701-ką. Nie jechał spokojnie. Notuje czas o 2,5 sekundy lepszy ode mnie, co… i tak jest dla mnie fantastycznym rezultatem. W końcu mój turystyczny motocykl jest cięższy od jego o ponad 50 kilogramów, a może i więcej.
Drugi, zawsze drugi…
Finalnie dostaję trofeum za zajęcie drugiego miejsca w klasie, ale traktuję go jak pucharek za wzięcie udziału. Fajnie się stoi na podium, ale jeszcze fajniej się ścigało. Motocykl sprawdził się mega, organizatorzy wspaniali, atmosfera jeszcze lepsza. Dziękuję Marcinowi i Kasi za wspaniałe ściganie, a Justynie – dziewczynie Marcina – za świetne zdjęcia.
Hołek i Giemza?
A co z tym Giemzą i Hołkiem? Maciek, znany motocyklistom z udziału w Dakarze, wygrał ogólną klasyfikację, więc mi włożył godziny swoim Polarisem RZR, natomiast z Krzysztofem Hołowczycem sobie poradziłem. Ubiegłoroczny triumfator tego rajdu wycofał się na drugim oesie w związku z problemami technicznymi jego BMW X3. Także tego… Rajd kończę za Giemzą, ale przed Hołkiem, hehe.
Napisałbym, że startuję w najbliższych zawodach Baja Poland w Drawsku 23-25 sierpnia, ale niestety nie mogę, pracuję w ten weekend. Za to wy możecie wystartować. Macie motocykle adventure? Macie chęć legalnie poganiać na pełnym gazie po poligonie w Drawsku Pomorskim? Tak? To na co czekacie! Serdecznie polecam, jak to Asia mówi – start w zawodach jest najlepszą nauką! I ja to już wiem.
Puchar ADV – Baja Drawsko Pomorskie 2024 : Baja Drawsko Pomorskie 2024
Nero – na zawsze w moim sercu!
Mój udział w rajdzie dedykuję pamięci mojego wspaniałego pieska Nercia, którego podobizna ozdabia mój motocykl. Nero odszedł kilka dni po rajdzie, w wieku 16 lat, po długiej chorobie… Zawsze będę o Tobie pamiętał i za Tobą tęsknił. Zawsze też będę chciał być na piachu tak szybki jak Ty w swoich najlepszych latach… Odpoczywaj, gdziekolwiek jesteś!