Przeładowanie polskich dróg wszelkiego rodzaju znakami jest tematem memów, ale przede wszystkim problemów dla kierowców. Bywa, że ciężko połapać się w gąszczu oznaczeń.
Pierwszym sygnałem, że w tym zakresie jest sporo nieprawidłowości była kontrola NIK-u sprzed blisko dziesięciu lat. Wówczas to NIK oraz GDDKiA wspólnie doszły do wniosku, że zbyt duża liczba znaków nie tylko nie przyczynia się do poprawy bezpieczeństwa, ale powoduje, że kierowcy są zdezorientowani i często w ogóle przestają zwracać uwagę na znaki. Wnioski były słuszne i… na tym się skończyło.
Coś jednak drgnęło
W końcu, w 2021 roku GGDKiA stworzyło „Forum organizacji ruchu i bezpieczeństwa ruchu drogowego”, w którym uczestniczyli również przedstawiciele resortu infrastruktury, Policji, Straży Pożarnej oraz ZDM-ów. W gronie tym próbowano stworzyć podstawy do nowelizacji obowiązujących przepisów.
Mniej znaczy lepiej
Uczestnicy doszli do wniosku, że zbyt duża liczba znaków powoduje, że kierowcy nie są w stanie ich wszystkich odpowiednio identyfikować i stosować się do nich. W efekcie stają się bezużyteczne, bez wpływu na ruch drogowy. Dlatego też na przykład informacje o ograniczeniach prędkości mają nie pojawiać się w miejscach, gdzie kierowca sam może wywnioskować, jak obowiązują limity w tym zakresie, albo zmniejszenie szybkości wymusza stan nawierzchni bądź kształt trasy. Tego rodzaju znaki mają być wyposażone w tabliczki precyzujące powód ograniczeń – roboty drogowe, śliska nawierzchnia, itp. Po raz pierwszy w naszym kraju ma być też stosowana informacja, że niektóre ograniczenia dotyczą wyłącznie mokrej nawierzchni. Niestety, nie wiadomo kiedy grono specjalistów zakończy prace, a przede wszystkim kiedy zostaną wprowadzone proponowane przez nich zmiany.